[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Harry Potter i Wewnętrzny Wróg
(Theowyn, tłum. Nicky Gabriel, Tehanu)
PROLOG
Latem Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart była prawie zupełnie opustoszała.
Minerwa McGonagall szła szybko korytarzem w stronę lochów, które nawet w środku gorącego lata były wilgotne i chłodne, a jej kroki dudniły w przytłaczającej ciszy. Reszta zamku mogła być niezamieszkana, ale lochy wydawały się wręcz porzucone — w czasie wakacji nawet duchy stroniły od tego miejsca. McGonagall wiedziała jednak, że znajdzie tam jedną osobę, która najwyraźniej była nieświadoma odosobnienia tego miejsca.
Nauczycielka stanęła przed drewnianymi drzwiami i energicznie zapukała.
— Wejść — otrzymała stłumioną odpowiedź.
McGonagall pchnęła drzwi i ujrzała Severusa Snape’a pochylającego się w skupieniu nad kociołkiem, w którym — na wolnym ogniu — warzył się jakiś eliksir.
— Severusie, właśnie przeglądałam dzienniki klasowe na następny semestr i nie widzę imienia pana Pottera na twojej liście szóstoklasistów.
— Zgadza się, nie ma go tam — odpowiedział Snape, wpisując coś do leżącego obok niego notatnika. Swojej koleżanki nie zaszczycił nawet spojrzeniem.
— Mogę dowiedzieć się dlaczego? — zapytała McGonagall sztywno.
Snape przystawił ogień pod kociołkiem i dopiero wtedy na nią spojrzał.
— Przyjmuję tylko najzdolniejszych studentów na kurs owutemów — odpowiedział spokojnie. — Pan Potter do nich nie należy.
— Otrzymał Wybitny z eliksirów na sumach.
— Tak czy owak, nie będzie go na moim kursie.
Dwójka profesorów wpatrywała się w siebie w cichym teście siły woli. Wreszcie McGonagall przemówiła — z trudem panując nad głosem:
— Severusie, pozwalam ci zastraszać swoich uczniów, ale jeśli myślisz, że będę stać bezczynnie i pozwolę ci zrujnować przyszłość Pottera z czystej złośliwości, to bardzo się mylisz.
— Widzę, że urok sławnego Pottera zrobił swoje nawet w twoim przypadku — odpowiedział Snape szyderczo.
— Nie obrażaj mnie — ucięła McGonagall. — Ten chłopiec zasłużył na miejsce na twoich zajęciach. Nie masz żadnego powodu, aby go wykluczyć.
— Jestem zdumiony, że on chce kontynuować naukę eliksirów... biorąc pod uwagę jego dotychczasowe osiągnięcia w tej dziedzinie — zauważył z pogardą Snape.
— Chce zostać aurorem, a wiesz bardzo dobrze, że wymagają tam owutemów z eliksirów.
— Auror? — zakpił Snape. — Naturalnie. A można by pomyśleć, że powinien mieć już dość zwalczania mrocznych czarodziejów. Ale, jak przypuszczam, sława i chwała są dla niego zbyt ponętne. Dlaczego nie zrobisz nam przyjemności i nie doradzisz mu, aby został zawodowym graczem Quidditcha? To na pewno dostarczy mu mnóstwa uwielbiających go fanów, których on jest tak złakniony.
— Czy ty naprawdę myślisz, że właśnie o to chodzi, Severusie? O ego? Nie dotarło jeszcze do ciebie, że Potter zdecydował się zostać aurorem, całkiem rozsądnie moim zdaniem, tylko dlatego, żeby mieć szansę przeżyć tę wojnę?
— Nie pomogło to jego ojcu.
Oczy McGonagall zabłysły, a jej wargi przypominały teraz cienką linię.
— Dałam Potterowi słowo, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby pomóc mu zostać aurorem i mam zamiar dotrzymać tej obietnicy.
— Niestety decyzja o tym, kogo przyjmę do klasy, leży poza twoimi możliwościami — podkreślił Snape.
— Masz rację... — McGonagall uśmiechnęła się lekko. — ale jako zastępca dyrektora mogę ci dość efektownie obrzydzić życie, o czym ty doskonale wiesz. To tylko dwa lata, Severusie i on stąd odejdzie. A ja nie. Czy naprawdę chcesz mieć we mnie wroga?
Snape zmrużył oczy wpatrując się w stojącą przed nim kobietę.
— Dobrze — zgodził się. — Przyjmę pana Pottera do klasy owutemów, ale jeśli nie podoła moim standardom, nie będzie miał tam czego szukać.
McGonagall westchnęła wiedząc, że to wszystko, na co może liczyć ze strony Snape’a.
— To uczciwe postawienie sprawy — przyznała i odwróciła się, aby wyjść. Przy drzwiach jednak przystanęła. — Wiesz Severusie — spojrzała na niego z ukosa. — Myślałam, że znasz go odrobinę lepiej — powiedziała i opuściła pokój pozostawiając Mistrza Eliksirów z nachmurzoną miną.
ROZDZIAŁ 1: LATO
Harry wymierzył różdżką w bladego, młodego człowieka, kulącego się u jego stóp.
— Crucio! — syknął.
Młodzieniec wrzasnął i zaczął wić się z bólu. Harry poczuł, że usta wykrzywiają mu się w okrutnym uśmiechu, kiedy — niechętnie — uwolnił z męki swoją ofiarę.
— Być może teraz udostępnisz mi informację, której oczekuję — skonstatował cichym, ale groźnym tonem.
— Proszę! — jęknął młody człowiek. — Ja nie wiem, gdzie on jest! Przysięgam! Powiedziałbym, gdybym wiedział! Proszę! Mówię prawdę!
Harry spojrzał mu w oczy i przekonał się, że w istocie tak było — ten głupiec rzeczywiście nic nie wiedział.
— Bardzo dobrze — odparł Harry. — Wierzę ci — ponownie wskazał różdżką drżącego człowieka. — Avada Kedavra!
Zielone światło wystrzeliło z końca różdżki Harry'ego i uderzyło jego ofiarę prosto w piersi. Młodzieniec upadł na plecy, ale jego oczy nadal wyrażały paniczny strach i szok.
Harry usiadł gwałtownie na łóżku i z trudem złapał oddech. Nie miał bladego pojęcia kim był ten — niewiele od niego starszy — torturowany chłopiec, ale wiedział, że — gdzieś tam — Voldemort właśnie go zabił. Harry zapalił lampkę nocną, wyszedł z łóżka i zaczął chodzić po pokoju tam i z powrotem.
Od końca roku szkolnego minęły dopiero trzy tygodnie, a to lato już okazało się najgorszym w jego życiu. W zeszłym roku był sfrustrowany brakiem informacji, ale dopiero teraz uświadomił sobie w pełni, jakim błogosławieństwem była ta sytuacja. Uważaj na to, czego chcesz, bo możesz to dostać — pomyślał kwaśno.
Odkąd wiadomość o powrocie Voldemorta została potwierdzona, śmierciożercy przestali się ukrywać ze swoją aktywnością. Prorok Codzienny każdego dnia donosił o torturach, mordach i zaginięciach. Nie było nocy, aby Mroczny Znak nie pojawiał się na niebie, ale Harry nie potrzebował tej gazety — umysłowa więź z Voldemortem sprawiała, że na własne oczy oglądał całą grozę sytuacji.
Teraz — bardziej niż kiedykolwiek — chłopiec żałował, że nie ćwiczył wystarczająco poważnie oklumencji przez cały zeszły rok. Był wtedy tak bardzo spragniony informacji, że nie chciał blokować jedynego dostępnego źródła, jakie miał. Po tym jak był świadkiem odrodzenia śmierciożerców zrozumiał jednak, dlaczego Dumbledore uważał utrzymywanie tej więzi za zły pomysł. Harry był przekonany, że powoli traci zmysły.
Już dłużej tego nie wytrzymam. Muszę coś zrobić — myślał zrozpaczony. Mógł napisać do Dumbledore'a, ale jaki to miało sens? Dyrektor nie mógł mu nijak pomóc — tutaj, na Privet Drive. Tak samo Ron, Hermiona czy nawet Lupin — jedyni ludzie, do których mógł zwrócić się o pomoc. Pomyślał o Syriuszu i poczuł znajomy ból w piersiach. Jego ojciec chrzestny też nie mógłby mu pomóc — Harry wiedział o tym doskonale — ale jego obecność na pewno by go pocieszyła.
Śmierć Syriusza pozostawiła ogromną pustkę w życiu Harry'ego i chłopiec nie wiedział, czym ją wypełnić. Syriusz był jedyną prawdziwą rodziną, jaką miał, a na pewno jedyną rodziną, która się o niego troszczyła. Harry miał oczywiście wielu przyjaciół, ale w jakiś sposób to nie było to samo — chociaż nie potrafił wyjaśnić dlaczego. Dla Harry'ego liczyło się jedynie, że żaden inny dorosły człowiek nie poświęcał mu całej swojej uwagi tak, jak robił to Syriusz. I nikt inny nie postępował względem niego jak ojciec. Mając szesnaście lat, Harry był zirytowany faktem, że nadal kogoś takiego potrzebuje.
Potrząsnął głową, aby odegnać ponure myśli. Rozczulanie się nad sobą nie miało sensu. Jego rodzice i Syriusz byli martwi, więc musiał sam się sobą zająć. A teraz musiał znaleźć sposób jak kontrolować te wizje. Spędził ze Snape’em trzy miesiące, ćwicząc oklumencję — musiał się przecież czegoś w tym czasie nauczyć! Spróbował przypomnieć sobie, co jego profesor do niego mówił. Oczyść swój umysł. Wyzbądź się wszelkich emocji. Ale Harry podczas tych lekcji przekonał się, że łatwiej powiedzieć niż zrobić. Musiał jednak spróbować.
Usiadł na skraju łóżka, zamknął oczy i postarał się odprężyć. Wyrównał oddech próbując o niczym nie myśleć. Skoncentruj się na oddychaniu. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Po kilku minutach otworzył oczy. Z pewnością był spokojniejszy, ale nie był przekonany, aby to miało zablokować jego wizje. Niestety — w obecnej sytuacji — nic innego mu nie pozostało. Położył się więc na łóżku i zgasił światło ponownie, koncentrując się na oddychaniu. Po chwili zapadł w sen — litościwie niezakłócony wizjami i koszmarami.
* * *
Następnego dnia Harry wstał jak zwykle o wpół do piątej i zabrał się za prace, które wymyśliła dla niego ciotka Petunia. Do południa skończył pielenie klombów i mycie okien. Szybko przygotował sobie kanapkę i wycofał się do swojego pokoju, aby popracować nad zadanymi pracami domowymi albo raczej nad ponadprogramowymi ćwiczeniami, które sam sobie przydzielił.
Po tym, jak otrząsnął się z szoku po usłyszeniu przepowiedni mówiącej, że musi zabić Voldemorta lub zginąć z jego ręki, prawie dostał obsesji na punkcie poszerzenia swoich możliwości obrony. Nadal był bardzo dumny z tego, czego zdołał nauczyć swoich kolegów i koleżanki podczas spotkać GD, ale było dla niego jasne, że przeciwko Voldemortowi nie miał absolutnie żadnych szans. Wiedział, że jak dotąd udawało mu się przeżyć jedynie dzięki szczęściu. A jeśli ma się z nim znowu zmierzyć, będzie potrzebował czegoś więcej niż szczęście.
W rezultacie — zaraz po powrocie do wujostwa — napisał do Lupina i poprosił swojego byłego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią o przysłanie odpowiednich książek o zaawansowanych technikach obronnych. Lupin odpowiedział prawie natychmiast, przysyłając mu gruby tom zatytułowany „Zbiór Uroków i Przeciwuroków” Beatrice Arronby.
Harry'emu aż dech zaparło w piersiach, kiedy przekonał się, ile różnorodnych — w szczególności właśnie zaawansowanych — zaklęć mógł tam znaleźć. Żałował, że nie znał ich kilka tygodni temu, kiedy walczył ze śmierciożercami w Ministerstwie Magii. Ale były też takie, od których skóra mu cierpła, bo prawie ocierały się o Czarną Magię. Przełamując swoją odrazę na widok co niektórych ilustracji, starał się zapamiętać jak najwięcej zaklęć i przeciwzaklęć, które wydawały mu się użyteczne.
I ćwiczył.
Był pewny, że samo czytanie o nich nie wystarczy, a był zdecydowany poprawić swoją szybkość reakcji. Chciał nauczyć się instynktowego rzucania zaklęć. Właściwie nie mógł rzeczywiście ich rzucać, bo po tym jak w zeszłym roku o mało co nie został usunięty ze szkoły, musiał być bardzo ostrożny w używaniu jakiejkolwiek magii. Pamiętając o tamtej wpadce, podczas swoich prac w ogrodzie Dursleyów wyszukał jakąś różdżkopodobną gałąź i używał jej w wyimaginowanych pojedynkach z Voldemortem i śmierciożercami. Najwyraźniej jednak wczuł się w rolę odrobinę za mocno, bo w nocy — pomimo ponownego ćwiczenia oklumencji — wizje powróciły.
Harry pełzł powoli po ziemi, podczas gdy w nocne niebo unosiły się płomienie z ogarniętego ogniem domu. Postaci w czarnych pelerynach i maskach kręciły się wokół starego mężczyzny i kobiety, którzy wyglądali buntowniczo, mimo że poddawano ich torturom. Wpełzł pomiędzy nich i smagnął językiem, wyczuwając krew.
— Nie wrócisz do aurorów — powiedziała jedna z mrocznych postaci. — Kiedy skończymy, nie pozostanie już ani jeden...
Starsi ludzie wpatrywali się w śmierciożerców z wściekłością, ale w powietrzu wyczuwało się strach — prawie odurzający. Harry pełzł prosto na nich, a wtedy ich lęk jeszcze się spotęgował. Chłopak podniósł się i zaatakował.
Harry przebudził się wyczerpany, ale koszmar nadal żył w jego umyśle. Humor mu się wcale nie poprawił, kiedy rano otrzymał Proroka Codziennego. Jeden z nagłówków głosił: Śmierciożercy uciekają z Azkabanu!, a artykuł dokładnie opisywał szczegóły ucieczki tych, których złapano w Ministerstwie Magii.
Harry zaklął. Oczywiście spodziewał się tego, ale i tak go to zirytowało. Zwłaszcza myśl o Lucjuszu Malfoyu na wolności. Wolał rozkoszować się myślą o Lucjuszu Malfoyu w Azkabanie. Niestety ucieczka niewątpliwie oznaczała zwiększenie ilości ataków, które będzie zmuszony oglądać bezradnie w swoich snach. Harry wzdrygnął się i zaczął przeglądać gazetę mając nadzieję na oderwanie myśli od ponurych wydarzeń w nocy.
Przerzucał strony dopóki nie natrafił artykuł równie przygnębiający jak informacja o ucieczce śmierciożerców. Większość kolumn dotyczyła jego samego jako pośredniego lub bezpośredniego wybawiciela.
„Chłopiec, Który Przeżył uciekł Sam-Wiesz-Komu nie raz, a cztery razy...", „Młody człowiek, który wzbudza nadzieję...", „Pokonał Sam-Wiesz-Kogo raz — może to zrobić znowu!"
Jedynym, kto miał inne poglądy, był Averill Pembroke — redaktor naczelny Proroka Codziennego, który otwarcie gardził Harrym.
Każdy czarodziej, który wierzy, że zwykły chłopiec mógłby pokonać Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, powinien zbadać się u Świętego Munga.
Harry nie był pewny, które z tych poglądów bardziej go niepokoiło, kiedy odkładał gazetę na bok. Nagle poczuł się jak w klatce. Wciągnął na siebie koszulkę i dżinsy i poszedł na dół. Ciotka Petunia chciała go zatrzymać nowymi obowiązkami, ale nawet na nią nie spojrzał i wyszedł z domu. Nie widział jednak piękna poranka — nie mając określonego celu spacerował oddalając się od numeru czwartego, jakby to mogło pomniejszyć zgryzotę, którą przynosiły mu wizje.
Do domu wrócił dopiero późnym popołudniem i nawet nie otworzył książki Lupina. Zamiast tego poświęcił cały czas ćwiczeniu oklumencji. Był coraz lepszy w uspokajaniu umysłu, chociaż podchodził bardzo sceptycznie do tego, czy oklumencja powstrzyma jego wizje. Ani przez chwilę nie wierzył, że Snape mógłby nauczyć go czegokolwiek użytecznego. Ćwiczenia nie powinny mu jednak zaszkodzić, a poza tym nie znał innego sposobu zablokowania umysłowego połączenia z Voldemortem. Długo nie potrafił zmusić się, aby wejść do łóżka, ale wreszcie wsunął się do niego — mimo że nadal był w fatalnym nastroju. Zasnął prawie od razu i chociaż tym razem nie miał żadnej wizji, śnił mu się koszmar o Syriuszu wpadającym za zasłonę w Departamencie Tajemnic — co po głębszym zastanowieniu nie było wcale o wiele lepsze.
* * *
Trzy tygodnie później pojawiła się zgrabna, niebieska koperta. Wuj Vernon, który przed śniadaniem segregował pocztę, otworzył ją, kiedy Harry właśnie zasiadł do stołu.
— Patrz, Petunio — powiedział wuj podając kartkę swojej żonie. — Wygraliśmy konkurs, w którym brałaś udział.
Ciotka Petunia nachmurzyła się.
— Nie pamiętam, żebym brała udział w jakimś konkursie.
— Musiałaś brać — zauważył wuj z pełnymi ustami. — Wygraliśmy obiad dla trzech osób w „Chez Vous”. To ta francuska restauracja na placu Romney, tak?
— Tak. — Oczy ciotki Petunii rozbłysły na myśl o wyśmienitym obiedzie. — Nawet bardzo dobra... z tego, co słyszałam.
Oboje odwrócili się i spojrzeli na Harry'ego, który śledził tę wymianę zdań bez większego zainteresowania.
— A ty, chłopcze, posłuchaj — ostrzegł wuj Vernon, machając w jego stronę widelcem. — Nie będzie nas tylko kilka godzin i nie chcę żadnych problemów w tym czasie, zrozumiałeś?
— Nie zniszczę domu, kiedy was nie będzie — oświadczył Harry odgryzając kawałek tosta.
— I nie chcę tu nikogo z takich jak ty — warknął wuj, a jego szczęki zadrgały.
— Nie obawiaj się. Nikt, kogo znam, nie chciałby tu przyjść — Harry nawet nie próbował ukryć pogardy.
— Powinieneś być wdzięczny, że tu jesteś! — wuj Vernon zrobił się czerwony na twarzy. — Masz tupet kręcąc nosem na przyzwoitych ludzi!
— Przepraszam — powiedział Harry całkiem nieszczerze. Przełknął ostatni kęs i wstał. Wyszedł, pozwalając wujowi bezgłośnie się powściekać.
Z powrotem w pokoju, Harry nie był w stanie oczyścić myśli, a już na pewno nie potrafił się uczyć zaklęć ani ćwiczyć oklumencji. Westchnął, bo nie był pewny, czy jest z tego teraz jakiś pożytek. Hedwiga zahukała lekko i przysiadła obok niego. Pogłaskał ją delikatnie, ale niewiele mu to przyniosło ulgi.
Położył się przygnębiony na łóżku i wpatrywał w sufit, kiedy nagle do sypialni wleciała mała sówka i zaczęła krążyć po pokoju. Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy rozpoznał Świstoświnkę Rona — chociaż Hedwiga była wyraźnie zniesmaczona tą wizytą. Sowa powróciła do swojej klatki od razu, gdy Harry wstał i złapał mniejszego ptaka trzymającego w pazurach ogromny pakunek. Chłopak najpierw otworzył list, który okazał się kartką urodzinową.
Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Harry!
Mam nadzieję, że twoi Mugole nie są totalnymi dupkami! U nas w Norze jest spokojnie, ponieważ Freda i George'a przez większość czasu nie ma. Powodzi im się tak dobrze w sklepie na ulicy Pokątnej, że nawet mama już przeszła nad tym do porządku dziennego i mówi, że to najlepsze, co mogło im się przytrafić. Wysłali ci z tym listem ich najnowszy wynalazek. Ginny też ci wysłała prezent, ale nie chciała mi powiedzieć co. Dziewczyny!
Jestem pewny, że śledzisz informacje, więc nie będę Ci pisać, jak się sprawy mają, chociaż wszystko tu wymyka się spod kontroli. Sam-Wiesz (skreślone) — Voldemort wystraszył wszystkich. To naprawdę głupie! Ale u nas wszystko w porządku, więc nie musisz się martwić.
Uważaj na siebie.
Ron
Harry westchnął lekko. Ron mógł traktować to z irytacją, ale Harry wiedział, jak okropne potrafiły być ataki śmierciożerców. On sam był odizolowany od niszczącej siły Voldemorta — tu, wśród mugoli, gdzie czarnoksiężnik nie mógł go tknąć — ale dla Rona i jego rodziny otwarcie sympatyzującej z mugolami, musiało to być koszmarne. Harry czuł, jak wnętrzności skręcają mu się ze strachu, gdy składając list, uświadomił sobie, że jego przyjaciel prawdopodobnie jest teraz w większym niebezpieczeństwie niż on sam.
Świnka zahukała i uszczypnęła go w ucho. Harry poczęstował podekscytowaną sowę karmą Hedwigi i zainteresował się pakunkiem. Prezent Rona łatwo było odgadnąć — książka o Quidditchu. Bliźniacy przysłali mu Kolorowe Cukierki Weasleyów — galaretowate fasolki, zmieniające kolor osoby, która je zjadła, na bliżej nieokreślony czas. Harry wyszczerzył zęby, zastanawiając się nad podłożeniem Dudleyowi zielonej.
Prezentem Ginny było zwykłe pudełko zapakowane w brązowy papier. W środku znalazł wisiorek na łańcuszku. Medalik przedstawiał głowę psa, który wyglądał dziwnie znajomo. Na dołączonej kartce Ginny napisała tylko jedno zdanie:
Zawsze z tobą będzie
Harry przez chwilę wpatrywał się w te cztery słowa, a potem popatrzył ponownie na wisiorek. Wyciągnął go z pudełka i delikatnie przesunął palcem po precyzyjnym kształcie. Po długiej chwili wytarł rękawem oczy i głęboko odetchnął. Założył łańcuszek na szyję i schował go pod koszulą, a następnie ukrył resztę prezentów pod deskę podłogową, gdzie leżała już książka do starożytnej magii — prezent od Hermiony.
Nagryzmolił szybko podziękowania dla Rona, Ginny i bliźniaków i wysłał je Świnką do Nory. Wreszcie usiadł, by napisać list do Hermiony. Nie było to łatwe, bo nie chciał wygadać się, jak bardzo martwił się o Rona, ale musiał wiedzieć, czy dziewczyna ma jakieś dodatkowe informacje, które on sam — być może — przegapił.
Cześć Hermiono!
Jeszcze raz dziękuję za prezent urodzinowy. Właśnie dostałem wiadomości z Nory. Ron mówi, że jest tam teraz bardzo spokojnie, a ja zastanawiam się, czy masz jakieś nowe wiadomości o Voldemorcie. Ron niewiele napisał i czuję się odrobinę niedoinformowany.
Harry
Powinno być dobrze — pomyślał. Dziewczyna mogła dojść do wniosku, że czuje się po prostu pominięty. Podał więc list Hedwidze, która od razu znikła za oknem.
* * *
Dursleyowie wyruszyli na obiad przed szóstą, ostrzegając Harry'ego stanowczo, aby niczego w domu nie ruszał, kiedy ich nie będzie. Chłopak szybko rozważył możliwość powtykania gumy do żucia do zamków w drzwiach, naśladując poltergeista Irytka, ale uznał, że nie warto. Zamiast tego usadowił się w salonie na kanapie i zaczął uczyć się zaklęć. Oklumencję postanowił poćwiczyć dopiero przed zaśnięciem.
Tym razem strach go nie nękał i nie miał koszmarów o śmierci Syriusza. Zamiast tego śnił o sąsiedztwie — o ulicach, z którymi tego lata bardzo blisko się zaznajomił.
Było ciemno i zimno. Latarnie oświetlały opustoszałe ulice oraz ciemne sylwetki domów. Szedł przez Magnolia Crescent, przez plac zabaw i zatrzymał się dopiero na rogu Privet Drive. Odszukał wzrokiem numer czwarty, ale jego uwagę zwrócił jakiś ruch z lewej strony. Z cienia wyłoniła się odziana w czarną szatę postać i zbliżyła się do Harry'ego. Chociaż postać pojawiła się nagle, chłopiec nie czuł strachu. Ponadto, kiedy obcy przemówił, rozpoznał ten głos go od razu.
— Wszystko gotowe, mój panie — Lucjusz Malfoy mówił cicho. — Dom jest okrążony. Tym razem chłopiec nam nie ucieknie.
Harry poczuł, że się uśmiecha.
— Dobrze, Lucjuszu — odpowiedział chłopiec sycząc zimno. — Bardzo dobrze. Czas skończyć z Harrym Potterem.
Harry otworzył oczy zbyt przerażony, aby krzyknąć. Był całkowicie pewny, że to nie był żaden sen. Voldemort szedł po niego. Chłopiec zsunął się z łóżka, sięgając po okulary i różdżkę. Blizna już go zaczęła boleć. Wybiegł z pokoju i ruszył korytarzem.
— Obudź się! — zawołał gorączkowo, waląc w drzwi pokoju Dudleya. Nie tracił czasu i zabębnił w drzwi sypialni wujostwa.
— Obudźcie się! Musicie uciekać z domu!
Nikt nie odpowiadał, więc Harry szarpnął za klamkę. W środku nikogo nie było i nie wyglądało na to, by ktokolwiek tam dzisiejszej nocy spał. Harry zamarł na moment i pobiegł do pokoju kuzyna — jego sypialnia też była pusta. Gdzie oni byli? Pojechali na obiad, ale przecież powinni już dawno wrócić! Gdziekolwiek jednak się podziewali — nie było ich w domu — zdał sobie sprawę Harry, kiedy zbiegał po schodach, sprawdzając inne pokoje. Przylgnął do ściany holu, odczuwając pewną ulgę, że Dursleyowie nie będę musieli stawić czoła Voldemortowi.
Za oknem salonu przesunął się cień i Harry ścisnął mocniej swoją różdżkę. Na palcach podszedł do okna i wyjrzał przez zasłony. Po obu stronach ogrodu widział zakapturzone postaci. Odsunął się od szyby i — oddychając z trudem — zaczął skradać się do kuchni. Tam przez okno spostrzegł jeszcze trzech intruzów. Powoli wycofał się z powrotem do holu, gdzie ponownie przylgnął do ściany. A więc to prawda. Byli tu, a on był w pułapce.
Ale jak to się stało? Voldemort nie mógł go tknąć, kiedy Harry był ze swoimi krewnymi. Najwyraźniej znalazł na to sposób — pomyślał Harry gorzko. Ale przecież dom był pod obserwacją Zakonu Feniksa! Na pewno ktoś musiał zauważyć przybywającego Voldemorta i jego śmierciożerców, a wtedy powinien wezwać pomoc. Chyba, że Voldemort ich zabił zanim mogli podnieść alarm — zakomunikował pesymistyczny głos w głowie Harry'ego. Lucjusz Malfoy nie wydawał się zmartwiony możliwością pochwycenia, tak samo zresztą jak Voldemort.
BO ŻADEN NIE MOŻE ŻYĆ, GDY DRUGI PRZEŻYJE... Harry przypomniał sobie słowa przepowiedni. Jego przeznaczeniem było zabicie Voldemorta lub śmierć z jego ręki. Chłopiec doskonale zdawał sobie sprawę, która możliwość była teraz bardziej prawdopodobna. Harry był sam, był otoczony i miał na sobie tylko piżamę — nie miał nawet butów.
Cóż, nie podda się bez walki! Przeszedł przez korytarz, żeby mieć lepszy widok na drzwi, ale skierował się tam również, aby móc usłyszeć wszelkie próby wejścia przez kuchnię. Wyostrzył zmysły do granic możliwości, starając się uchwycić najmniejsze szelesty z zewnątrz. I wtedy to usłyszał — dźwięk wolnych — ale miarowych — kroków zmierzających ścieżką biegnącą przez ogród. Potem po schodach. Wreszcie zatrzymujących się na werandzie. Harry'emu serce waliło jak młotem. Nastąpiła krótka cisza, po czym bez ostrzeżenia — i ku zaskoczeniu chłopca — drzwi wyleciały z zawiasów. Harry walcząc z ogarniającą go paniką, pobiegł do kuchni w momencie, gdy wysoki, chudy mężczyzna przestąpił przez próg numeru czwartego Privet Drive. Chłopiec potknął się o stół, niewiele widząc w ciemnościach i potrącił krzesło.
— Harry — głos Voldemorta spowodował, że Harry'emu przebiegł dreszcz po plecach. — Ucieczka nie ma sensu. Lepiej stawić mi czoło i umrzeć jak mężczyzna.
Harry słyszał, że Voldemort idzie korytarzem, więc pchnął drzwi prowadzące do ogrodu, ale sam szybko i cicho prześlizgnął się do jadalni, a potem do pokoju gościnnego. Usłyszał, jak Voldemort wzywa śmierciożerców przez tylne drzwi. Harry przelazł przez pozostałości po frontowym wejściu i zaczął wchodzić schodami na górę. Zdążył dojść do swojego pokoju, kiedy usłyszał, że Voldemort wrócił do korytarza.
— Wiem, że jesteś na górze, Harry. Nie masz dokąd uciec.
Dalsze ukrywanie się nie miało sensu. Harry szarpnięciem otworzył okno i wylazł na parapet. Kroki zbliżały się po schodach. Chłopiec rozejrzał się zrozpaczony, bo widział przed sobą stromy kant dachu, ale nie wiedział jak się tam wspiąć. Nie wydawało mu się, żeby rynna utrzymała jego ciężar. Szukał czegokolwiek, za co mógłby złapać, kiedy wyczuł za sobą czyjąś obecność. Spojrzał przez ramię — Voldemort stał w drzwiach z wymierzoną w niego różdżką.
Harry zareagował instynktownie — odepchnął się od parapetu i złapał za kraniec dachu dokładnie w chwili, kiedy smuga zielonego światła śmignęła obok niego. Wdrapał się na zadaszenie nad oknem i — wstrzymując oddech — czekał. W chwilę później zniekształcona głowa wysunęła się przez okno.
— Drętwota! — wrzasnął Harry, ale Voldemort to przewidział i zdążył wycofać się na czas. Zaklęcie go minęło, a Harry usłyszał tylko śmiech.
— Dobra robota, Harry! Wręcz bardzo dobra, ale nie możesz wygrać.
Nagle część dachu obok Harry'ego eksplodowała, a on sam stracił równowagę i zaczął się ześlizgiwać w dół. Spadł za krawędź i — niewiele myśląc — złapał za rynnę. Jego stopy nie miały już żadnego podparcia, a w dłonie wbijała mu ostra, metalowa krawędź. Jego różdżka wylądowała gdzieś w krzakach rosnących poniżej, ale słyszał zbiegające się postaci. Śmierciożercy — Harry zamknął oczy zrezygnowany, a potem spojrzał w górę na zimno uśmiechniętego Voldemorta, który już podnosił różdżkę. Nie zdążył jednak wypowiedzieć zaklęcia, bo dwa szare pociski uderzyły go w twarz, drapiąc i sycząc. Voldemort zaklął i zdarł z siebie kudłate koty.
— Harry! — dobiegł z dołu jakiś głos.
Chłopiec spojrzał tam i ze zdumieniem ujrzał Remusa Lupina.
— Harry, złaź stamtąd! No, dalej!
Chłopak rozluźnił uchwyt i wylądował w krzakach. Lupin spróbował go podnieść, ale ten go odepchnął i gorączkowo zaczął przeszukiwać zarośla.
— Muszę znaleźć różdżkę! Zgubiłem ją!
Voldemort z powodzeniem odparł koci atak, ale teraz już inni stojący na dole ludzie miotali w niego zaklęciami. Czerwone i zielone iskry sypały się dookoła rozświetlając ciemności, a Harry i Lupin nie ustawali w poszukiwaniach.
— To śmieszne — powiedział starszy czarodziej. — Accio różdżka! — i złapał ją od razu, kiedy tylko wystrzeliła z krzaków. Szybko podał ją wdzięcznemu Harry'emu.
— Idziemy — Lupin pchnął go przed siebie i pobiegli pochyleni zatrzymując się niedaleko drzwi wejściowych. Prześlizgnęli się za róg domu, poza zasięg bitwy toczącej się na placu przed domem. Lupin zatrzymał się i wyciągnął jakąś zardzewiałą puszkę.
— To świstoklik — powiedział. — Trzymaj!
Harry dotknął uchwytu, kiedy Lupin złapał mocno za drugą stronę.
— Aardvark! — wyszeptał Lupin i Harry poczuł nieprzyjemne szarpnięcie w okolicy pępka, gdy świstoklik się uaktywnił. W chwilę później znaleźli się na zaniedbanym placu przy Grimmauld Place.
— Musimy wejść do środka — ponaglił Lupin.
Harry zawahał się. Nie był tu, odkąd Syriusz umarł, i nie był pewny, czy sobie z tym da radę. Lupin zdawał się rozumieć, co go gnębi, i położył mu rękę na ramieniu.
— Harry — podkreślił łagodnie. — Syriusz wolałby być pewny, że jesteś bezpieczny. Poza tym to chyba oczywiste, że nie możesz teraz wrócić do Little Whinging.
Harry skinął głową i poszedł za Lupinem do domu. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zapamiętał. Portret pani Black nadal wisiał w korytarzu przy drzwiach, dlatego Harry szedł ostrożnie żeby jej nie obudzić. Zatrzymali się dopiero w kuchni, gdzie wspomnienia z poprzedniego razu kiedy tu był ścisnęły mu gardło. Odepchnął je najdalej jak tylko potrafił.
— Zakon nadal używa tego domu jako bazy? — zapytał Harry, aby odciągnąć myśli od tego tematu.
— Tak — odpowiedział Lupin. — Syriusz zostawił dom mnie, więc nadal jest kwaterą główną. Jest nienanoszalny i najbezpieczniejszy, jaki udało nam się znaleźć — mężczyzna zawahał się na chwilę. — Syriusz mógł zostawić go tobie, ale nie był pewny, czy chciałbyś dziedzictwa obciążonego całą tą historią rodziny Blacków.
Harry skinął głową odrętwiały.
— Cieszę się, że pan go dostał. On miał rację... nie wiedziałbym, co z nim zrobić — Harry zamilkł, a Lupin przyglądał mu się zatroskany.
— Mogę coś dla ciebie zrobić? — zapytał.
— Nie, dziękuję profesorze.
— Już nie jestem twoim profesorem, Harry. Nazywam się Remus.
— Dobrze, Remus — Harry uśmiechnął się lekko. — Muszę znaleźć wuja i ciotkę. Pojechali na obiad i powinni już dawno być w domu, a nie mogłem ich nigdzie znaleźć.
— Nie martw się o nich, Harry. Są bezpieczni — zapewnił Remus.
— Skąd wiesz? — Harry zmarszczył czoło.
— My zafundowaliśmy im malowniczą wycieczkę — odpowiedział Remus, a w jego głosie udało się wyczuć odrobinę poczucia winy.
— Co?
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Tematy
- Strona pocz±tkowa
- Życie codzienne w Polsce -(1945 - 1955) - praca zbiorowa, HISTORIA, H Polski artykuły i książki, HP epokami, Polska Rzeczpospolita Ludowa
- ćw- Psych Społ (dr hab. Kowalczyk), Edukacyjnie, B, Bezpieczeństwo wewnętrzne, Psychologia społeczna
- Harry Harrison - Stalowy Szczur Idzie Do Wojska, ◕ EBOOK, Harry Harrison
- [Cassandra Claire] Draco Trilogy I - Draco Dormiens, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Draco Trylogy
- [Skye] Nocne Huncwotów Rozmowy, HP FanFiction, FF
- [Bastet] Krukoniada -3- Robin, HP FanFiction, FF
- Źródło, KSIĄŻKI, FANFICTION HARRY POTTER
- [EDW]Tranzystory.bipolarne7, E-booki, Artykuły
- Żuchowski Henryk Ryszard - Słownik savoir vivre'u dla pana', Do poczytania, Poradniki różne
- Ćwiczenia 2 - kaczmarczyk,
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mandragora32.opx.pl