[ Pobierz całość w formacie PDF ]
WES CRAVEN
Â
Â
Â
Stowarzyszenie Fontanna
Â
Podziękowania
Â
Â
PiszÄ…c powieść, po raz pierwszy potrzebowaÅ‚em pomocy wielu osób, bez których nigdy by ona nie powstaÅ‚a. Byli to: Jeff Fenner, Tom Baum, Richard Marcus, Leslie King, David Baden. DziÄ™kujÄ™ wam wszystkim z gÅ‚Ä™bi duszy za to, że byliÅ›cie przy mnie. DziÄ™kujÄ™ Ellen Geiger, która poparÅ‚a ten pomysÅ‚ i mnie, kiedy wszystko byÅ‚o jeszcze wielkÄ… niewiadomÄ…. DziÄ™kujÄ™ Bliss Holland, która poznaÅ‚a mnie z Ellen. MariannÄ™ Maddalena tolerowaÅ‚a moja nieobecność w filmie, pozostajÄ…c niezmiennie drogÄ… przyjaciółkÄ…. DziÄ™kujÄ™ Laurie Berstein za ciężkÄ… pracÄ™ i pomoc, doktor Judy Swerling za utrzymyÂwanie mnie przy zdrowych zmysÅ‚ach. John Power, Larry Angen, Andrea Eastman, Robert Newman i Sam Fisher okazali siÄ™ mÄ…drzejsi i wytrzymalsi w porównaniu ze mnÄ… i wspierali mnie nieustannie. DziÄ™kujÄ™ Michaelowi Kordzie za wiarÄ™ w moje możliwoÅ›ci, i wszystÂkim moim przyjacioÅ‚om za to, że siÄ™ ze mnie nie wyÅ›miewali. DziÄ™kujÄ™ caÅ‚ej rodzinie, a szczególnie Cornelii, która przynosiÅ‚a mi gorÄ…cÄ… herbatÄ™ i otaczaÅ‚a mnie miÅ‚oÅ›ciÄ….
Rozdział l
Â
Â
Obóz jeniecki - Hajfa
Â
W celi trzy metry na cztery, Å›mierdzÄ…cej potem, brudem i strachem, znajdowaÅ‚o siÄ™ piÄ™tnastu mężczyzn. Jedyne udogodÂnienie stanowiÅ‚a dziura w Å›rodku betonowej podÅ‚ogi, sÅ‚użąca za toaletÄ™. Raszidowi al-Assadowi udaÅ‚o siÄ™ wÅ›ród współwięźÂniów naliczyć trzech libaÅ„skich komandosów, którzy trzymali siÄ™ razem i byli bardziej przerażeni niż pozostali więźniowie. Jednego z ich towarzyszy podczas walki silnie pobito. Teraz bredziÅ‚ w gorÄ…czce spowodowanej gangrenÄ…. Pozostali byli w mrocznych nastrojach.
Przebywało tu także trzech niczym nie wyróżniających się Palestyńczyków. Raszid nie znał żadnego z nich. Sądził, że to prości robotnicy, kierowcy, złodzieje albo zwykłe szyickie męty. Psuli opinię prawdziwym palestyńskim żołnierzom, wrzeszcząc podczas tortur, mocząc spodnie i przekazując już po chwili nic niewarte informacje. Brzydził się nimi.
Czterech Syryjczyków to prawdopodobnie jacyś szpiedzy, może przemysłowi. Nie zwracał na nich uwagi.
No i byÅ‚ tu on sam, Raszid, dumny muzuÅ‚manin, partyzant Hezbollahu. Nawet nie pisnÄ…Å‚, choć podczas przesÅ‚uchaÅ„ obÂrywali mu wszystko, co da siÄ™ oderwać od ciaÅ‚a za pomocÄ… obcÄ™gów.
W rogu siedziała ta różowa świnia, Rusek.
Raszid wiedziaÅ‚, że nikt nie znaÅ‚ Rosjanina. ByÅ‚ tu jedynym poza nim zawodowcem i nie należaÅ‚o doÅ„ podchodzić. PierwÂszej nocy jakiÅ› idiota chciaÅ‚ go wypieprzyć, a Rosjanin zabiÅ‚ go, zanim ten zdążyÅ‚ cokolwiek powiedzieć. Dwa dni później, kiedy smród dotarÅ‚ do siedzÄ…cych dwa piÄ™tra wyżej strażników, usuniÄ™to zwÅ‚oki.
W tej chwili w pokoju strażników porucznik Joram Ben Ami, dowódca straży jednostki wywiadowczej w Hajfie, czytaÅ‚ wiadomość od swego przeÅ‚ożonego w Jerozolimie. Obaj oczekiwali na rozmowÄ™ telefonicznÄ… z Waszyngtonem. Telefon zadzwoniÅ‚ o 12.45 miejscowego czasu, 1.45 w Waszyngtonie. To dobry omen. To znaczy, że CIA przekazuje zaszyfrowanÄ… wiadomość wtedy, kiedy taka rozmowa nie powinna zwrócić niczyjej uwagi. DotyczyÅ‚a ona sprawy ciÄ…gnÄ…cej siÄ™ od tak dawna, że zagrażaÅ‚y jej przecieki do prasy, pytania dociekliwych polityków i szczególnie wrażliwych na dobro czÅ‚owieka kongresmanów. Na szczęście wszystko udaÅ‚o siÄ™ utrzymać w tajemÂnicy, a Izraelczycy i Amerykanie mogli dalej współpracować. Ben Ami dostaÅ‚ rozkaz, by przygotować nastÄ™pne dwa obiekty. To oznacza, że w ciÄ…gu szeÅ›ciu miesiÄ™cy Amerykanie otrzymajÄ… dziesiÄ™ciu więźniów w zamian za wzbogacenie lotnictwa Izraela w pięć pocisków Sparrow. Zdaniem Ben Amiego byÅ‚ to dosÂkonaÅ‚y interes.
Jako pierwszego wybraÅ‚ Raszida al-Assada, partyzanta Hezbollahu. Facet byÅ‚ bezdusznym dupkiem podejrzewanym o wyÂsadzenie dwa tygodnie temu w Hajfie autobusu z osadnikami żydowskimi. Porucznik żaÅ‚owaÅ‚ tylko, że Amerykanie życzyli sobie, by wiÄ™zieÅ„ trafiÅ‚ do nich caÅ‚kowicie zdrowy.
Następny obiekt wskazał mu jego przełożony. Zaproponował Rosjanina złapanego podczas szpiegowania dla Iraku. Jego przesłuchanie wymagało specjalnego podejścia, więc Ben Ami zlecił je swoim najlepszym ludziom. Użyli zwykłych obcęgów, po pierwsze dlatego, że były pod ręką, a po drugie dlatego, że nienawidzili zdradliwych i sprzedajnych Rosjan. Wyrwali mu zęby, które wychodziły z zadziwiającą trudnością.
Tuż przed zmierzchem nieoznaczony amerykański C-120 wylądował na płaskim kawałku ziemi obok obozu jenieckiego. Podniosło się pół tuzina krat i dwóch uśpionych narkotykami, skutych kajdankami więźniów zabrali agenci CIA. Samolot uniósł się w powietrze, co oznaczało koniec transakcji.
DwadzieÅ›cia godzin później, tysiÄ…ce kilometrów od obozu, Raszid al-Assad i jego rosyjski towarzysz niedoli byli już w rÄ™kach organizacji tak tajnej, że nawet szpiedzy CIA, odÂbiorcy towaru, nie znali celu jej dziaÅ‚ania.
Żaden z dostarczonych na miejsce ludzi nie przeżył pięciu dni.
Â
St-Maurice, Szwajcaria
Â
Elizabeth już prawie osiągała orgazm, kiedy naszły j ą dziwne myśli. Czuła się jak bohaterka baśni „Czarodziej z Oz".
Była w domu Dorotki, a tornado szalało wokół niej, hucząc i uderzając okiennicami. Wiatr zerwał dach i Elizabeth uniosła się w powietrze.
W końcu przestała myśleć o czymkolwiek.
Przygotowywała się do tego spotkania przez cały tydzień. Sporządziła dwie listy. Na jedną wpisała powody, dla których powinna przyjść na spotkanie, a na drugiej zapisała, dlaczego powinna zerwać tę znajomość. Problem w tym, że te same argumenty pojawiły się na obu listach.
Przynajmniej na razie uwolniła się od najbardziej dokuczliwej myśli - że już nigdy nie zobaczy się z Hansem Brinkmanem.
NaprężyÅ‚a mięśnie pleców i poddaÅ‚a siÄ™ burzy odczuć. UsÅ‚yÂszaÅ‚a okrzyk ulgi, a potem, mimo że Hans siÄ™ staraÅ‚, nie potrafiÅ‚ już wykrzesać ani odrobiny czuÅ‚oÅ›ci. OpadÅ‚ na bok, chwilÄ™ później zaÅ› otwieraÅ‚ okno pokoju hotelowego. WziÄ…Å‚ kilka gÅ‚Ä™bokich oddechów, wciÄ…gajÄ…c w pÅ‚uca rzeÅ›kie, alpejskie powietrze.
Ona ledwie łapała oddech.
Obejrzał się i uśmiechnął olśniewająco, po sekundzie wrócił do łóżka, naciągnął kołdrę i pocałował Elizabeth.
- Było wspaniale - powiedziała.
- Ale nie miałaś... - zaprotestował.
- Nie, lecz było mi dobrze - przerwała mu i uśmiechnęła się. - Nie przejmuj się tym, Hans. Zsunął się z łóżka równie szybko, jak się położył, i westchnął.
- Jestem samolubny, prawda?
- Jesteś, ale to już mój problem.
PróbowaÅ‚a obrócić wszystko w żart, nie byÅ‚o jej jednak do Å›miechu. ZadawaÅ‚a sobie pytanie: Do czego wÅ‚aÅ›ciwie prowadziÅ‚y te ich sobotnie spotkania... poza łóżkiem oczywiÅ›Âcie? Owszem, okazaÅ‚ siÄ™ bogaty, przystojny i niczego siÄ™ nie baÅ‚. ByÅ‚a już z przystojnymi i wpÅ‚ywowymi mężczyznami, lecz nie czuÅ‚a do nich nawet dziesiÄ…tej części tego, co do Hansa. Inni wydawali siÄ™ jej oddani, obsypywali jÄ… podarunkami, Hans nigdy. WyrażaÅ‚ zainteresowanie, i to w zupeÅ‚nie nieoczeÂkiwanych momentach, ale wiÄ™kszość swego czasu spÄ™dzaÅ‚ w Å›wiecie finansów, a wieczorem wracaÅ‚ do żony i znajomych. Razem z żonÄ… chodziÅ‚ na przyjÄ™cia, na które Elizabeth nie byÅ‚a zapraszana. W rzeczywistoÅ›ci stanowiÅ‚a sekretnÄ… część jego życia. Nikt o niej nie wiedziaÅ‚. W jego Å›wiecie oficjalnie nie istniaÅ‚a. BywaÅ‚a tylko tu, w tym pokoju, przez kilka godzin w miesiÄ…cu. Nie wystarczaÅ‚o jej to. Choć pozwoliÅ‚a, by staÅ‚ siÄ™ dla niej wszystkim, wiedziaÅ‚a, że wczeÅ›niej czy później ich romans musi siÄ™ skoÅ„czyć. Ostatnio, z niechÄ™ciÄ…, doszÅ‚a do wniosku, że powinno to jednak nastÄ…pić wczeÅ›niej.
Jak biolog studiujÄ…cy budowÄ™ i zachowanie dzikich zwierzÄ…t obserwowaÅ‚a spod koÅ‚dry ubierajÄ…cego siÄ™ Hansa. Brinkman miaÅ‚ trzydzieÅ›ci pięć lat, dziesięć wiÄ™cej od niej, jasne wÅ‚osy i zielone oczy z brÄ…zowymi cÄ™tkami. Kiedy go pierwszy raz ujrzaÅ‚a, pomyÅ›laÅ‚a, że te oczy wyglÄ…dajÄ… jak górskie strumienie, zimne i peÅ‚ne życia zarazem. PopoÅ‚udniowe sÅ‚oÅ„ce odbijaÅ‚o siÄ™ od jego lÅ›niÄ…cego, muskularnego ciaÅ‚a i gÄ™stych blond wÅ‚osów. Ostatnie szczytowanie byÅ‚o już jego trzecim tego popoÅ‚udnia, a jednak nie robiÅ‚o to na nim wielkiego wrażenia. Nawet w łóżku ma Å›wietnÄ… kondycjÄ™, pomyÅ›laÅ‚a. CiÄ…gle rywaÂlizuje z kimÅ›, a przegrywam tylko ja.
Po raz pierwszy zobaczyła go w połowie bardzo trudnego i śliskiego stoku. Plamka koloru szusowała sobie w słońcu, rozrzucając na boki śnieg.
- Na lewo!
Potem zniknÄ…Å‚.
To zwróciło jej uwagę, bo zwykle ona mijała tych niewielu śmiałków, którzy odważyli się zjeżdżać tą trasą. Ale było w tym coś jeszcze. Wydawało jej się, że go zna albo powinna go skądś znać. To uczucie było silne i zupełnie niespodziewane.
Może dojrzała chłopięcy uśmiech na twarzy zjeżdżającego w dół? Nie, to był raczej złośliwy uśmieszek!
Elizabeth puÅ›ciÅ‚a siÄ™ w dół stoku z peÅ‚nÄ… prÄ™dkoÅ›ciÄ…. Ledwie mogÄ…c oddychać, skakaÅ‚a z oblodzonych półek skalnych, czego zwykle unikaÅ‚a. SzybowaÅ‚a, a wÅ‚aÅ›ciwie spadaÅ‚a w dół. UmiejÄ™tÂnoÅ›ci i odrobina szczęścia sprawiÅ‚y, że udaÅ‚o jej siÄ™ wylÄ…dować w pozycji pionowej. WyprzedziÅ‚a go i pÄ™dziÅ‚a dalej, nie majÄ…c zamiaru zostać pokonanÄ….
To jednak nie byÅ‚o takie proste. Potem nastÄ…piÅ‚ wyÅ›cig, któremu towarzyszyÅ‚y nie tylko sportowe emocje, ale i strach o życie. Na dole byli Å‚eb w Å‚eb, zjeżdżajÄ…c prostym stromym stokiem, koÅ„czÄ…cym siÄ™ Å‚agodnym zboczem. Kiedy dotarli do tego miejsca, wiatr wiaÅ‚ jej w twarz, a serce waliÅ‚o z caÅ‚ej siÅ‚y. Nagle wyjechaÅ‚ z innej trasy snowboardzista i ruszyÅ‚ wprost na jej przeciwnika. Elizabeth zrozumiaÅ‚a, że jeÅ›li nie ustÄ…pi, ten mężczyzna uderzy w dzieciaka z prÄ™dkoÅ›ciÄ… stu pięćdzieÂsiÄ™ciu kilometrów na godzinÄ™ i siÅ‚Ä… jednej tony.
Zahamowała gwałtownie, a przeciwnik zjechał na jej tor z okrzykiem radości. Zniknął, nie obejrzawszy się nawet za siebie.
Już wtedy powinna była się domyślić, jaki jest Hans.
Później odszukał ją w hotelu i zaproponował napicie się czegoś. Sama nie wiedziała, kiedy się zgodziła. Skończyli bawić się w geograficzny quiz, próbując odgadnąć, skąd się znają, gdy powiedział jej pierwszy komplement.
- Zachowaliśmy się jak wariaci. Zaśmiała się i przytaknęła.
- Uprawiasz narciarstwo zawodowo? - zapytała szczerze. Uśmiechnął się szeroko, najwyraźniej zadowolony z jej pytania.
- Nie. Pracuję w finansach. Uniosła brwi, naprawdę zdziwiona.
- MógÅ‚byÅ› równie dobrze oÅ›wiadczyć, że jesteÅ› naukowÂcem - powiedziaÅ‚a, rozbawiona.
- O mały włos - odparł poważnie. Zamyślił się na chwilę, jakby poruszyła bliski mu temat. Potem wyrwał się z zadumy.
- Kiedy studiowałem fizykę, nie robiłem nic ryzykownego. Finanse to dziedzina, dla której można stracić głowę. A ty też siedzisz w pieniądzach?
- SiedzÄ™ w pieniÄ…dzach? - zapytaÅ‚a zaskoczona wyrażeÂniem. - Nie, taka mÄ…dra nie jestem.
- No pewnie, jaki masz poziom inteligencji? Sto czterÂdzieÅ›ci?
Spojrzała na niego i stwierdziła, że nie wie.
- Naprawdę? Ja jestem w tym dobry - zaintrygowany ciągnął temat. - Nie miałaś badań?
- Nie - przyznała.
- A na studiach? Nie studiowałaś. Jestem zaszokowany.
- Czy według ciebie to znaczy, że jestem głupią blondynką? Pochylił się i zmarszczył czoło.
- Wiesz, dlaczego mężczyźni mówią, że blondynki są głupie?
- Nie.
- Bo przy nich sami sobie wydają się głupi. Nie potrafią wyrazić tego, co czują.
Jest w tym trochÄ™ prawdy, pomyÅ›laÅ‚a. MiÅ‚o, że tak powieÂdziaÅ‚. Niestety, nie byÅ‚ szczery. Teraz, przykrywajÄ…c siÄ™ mocniej koÅ‚drÄ…, zastanawiaÅ‚a siÄ™ nad tym i doszÅ‚a do wniosku, że jeÅ›li nawet Hans Brinkman nie czuÅ‚ siÄ™ pewnie w jakiejÅ› dziedzinie, to nie udaÅ‚o jej siÄ™ tego zauważyć. JedynÄ… jego wadÄ… byÅ‚o to, że nie potrafiÅ‚ zostać przy niej wystarczajÄ…co dÅ‚ugo, żeby zdążyÅ‚a siÄ™ do niego przyzwyczaić. Boże, ileż by daÅ‚a za taki luksus. Zamiast tego miaÅ‚a tylko ulotny dreszczyk. Z bajkowego rycerza na biaÅ‚ym koniu pozostaÅ‚ jedynie koÅ„. DaÅ‚a siÄ™ nabrać na wspaniaÅ‚y mit i staÅ‚a teraz w jasnym Å›wietle rzeczywistoÅ›ci, blond piÄ™kność, modelka, zabawka bankiera, który nigdy nie miaÅ‚ dla niej czasu.
To było do przewidzenia.
Owinęła się kołdrą i zapytała samą siebie: Czy boję się odejść od niego, czy to jego samego się boję?
Odpowiedź brzmiała: i jedno, i drugie. Strach graniczący z pożądaniem sprawiał, że Hans stawał się jeszcze bardziej pociągający. Tak naprawdę Elizabeth lubiła ryzyko - pragnęła wyzwania. W głębi duszy była przekonana, że żyje się pełnią życia tylko wtedy, gdy czuje się strach. Tylko zjeżdżając ze stoku w górach Szwajcarii i pędząc szybkim samochodem po autostradzie w Paryżu znajdowała to, co ceniła najbardziej - bliskość śmierci.
Znalazła tam też Hansa.
Tego zauroczenia strachem o maÅ‚o nie przypÅ‚aciÅ‚a zdrowiem i urodÄ…, a może nawet życiem. NauczyÅ‚a siÄ™ wiÄ™c ostrożnoÅ›ci. Teraz pod wpÅ‚ywem gÅ‚odu, zniecierpliwienia i Å›lepego strachu obserwowaÅ‚a Hansa Brinkmana z coraz wiÄ™kszym obiektyÂwizmem.
Możesz od niego odejść, zapewniaÅ‚a siebie. Zostaw to wszystÂko, dziewczyno!
Uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach.
- Nad czym się tak zamyśliłaś, Elizabeth?
ZesztywniaÅ‚a. TraktowaÅ‚ jÄ… jak dziecko, zwracajÄ…c siÄ™ do niej peÅ‚nym imieniem. Dlaczego do tej pory jej to nie denerÂwowaÅ‚o?
- Wspominałam ten dzień, kiedy się poznaliśmy - odparła.
- Przeklinałaś ten dzień - droczył się z nią, a ona w myśli przyznała mu rację. - Wiesz, okłamałem cię wtedy. Spojrzała na niego przestraszona. Uśmiechnął się.
- No, niezupełnie okłamałem. Nie powiedziałem ci, że polowałem na ciebie. Oddychała ciężko.
- Polowałeś?
- Oglądałem twoje zdjęcie w „Allure" w hotelowym holu. Kiedy spojrzałem znad gazety, stanęłaś przede mną. To były czary. Jakbyśmy byli sobie przeznaczeni albo spotkali się już wcześniej.
- W innym życiu - powiedziała, próbując żartować.
Słowa zabrzmiały jednak poważnie i jeszcze bardziej ją wystraszyły. Wcale nie wydawało jej się to niedorzeczne. Miała wrażenie, że doświadcza deja vu.
- Chyba tak... Tak. ZaskoczyÅ‚o mnie to. Prawie siÄ™ baÅ‚em do ciebie podejść. Nie wiem dlaczego. Nigdy wczeÅ›niej mi siÄ™ coÅ› takiego nie zdarzaÅ‚o. PomyÅ›laÅ‚em wiÄ™c, że mogÄ™ ci zaÂimponować na stoku i bÄ™dziemy mieli o czym mówić.
- Podziałało - odparła ostrożnie.
- To ty mi zaimponowaÅ‚aÅ› - szepnÄ…Å‚ z czuÅ‚oÅ›ciÄ…. DotknÄ…Å‚ jej wÅ‚osów. - Zaczynasz wszystkiego żaÅ‚ować, prawda? - zapytaÅ‚ nagle ze smutkiem, który zupeÅ‚nie wytrÄ…ciÅ‚ jÄ… z rówÂnowagi.
- Nie!
Uśmiechnął się. Był szczęśliwy? A może przejrzał ją i bawił się jej kosztem jak prawdziwy cynik? Przeklinała się w myślach. Przecież żałuję. Och, Lizzy, on żyje w królestwie zwierząt, gdzie uśmiech to tylko pokazywanie zębów.
- Jesteśmy jak w tej piosence Cole'a Portera - stwierdził pojednawczo. - Jaki to był tytuł?
- Nie znam żadnej piosenki Cole'a Portera - skłamała. Doskonale wiedziała, o jaką piosenkę mu chodzi.
- Too hot not to cool down - zaśpiewał. - Czego się boisz? Przekleństwa aniołów?
Spojrzała na niego. Czuła, że Hans wie o niej więcej niż ona sama o sobie.
- Tak to zwykle bywa z blondynkami. Mężczyźni sądzą, że nie są ciebie warci, więc zachowują się tak, żeby wszystko popsuć. Robią ci przykrość albo znikają. Tak na ogół się dzieje, prawda?
- Ale ty wiesz, że na mnie zasługujesz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Do czego on właściwie zmierzał?
- Wiem - odparÅ‚ Å‚agodnie. - JesteÅ›my dla siebie stwoÂrzeni.
Wzięła głęboki oddech. Może mówił szczerze, może nie, ale poruszył temat, którego nie mogła przemilczeć.
- Więc dlaczego nie jesteśmy razem? - zapytała. - Boisz się, że stracisz rodzinę? - Po raz pierwszy wspomniała o jego żonie, choć nie wymieniła jej imienia. Zaczęła żałować, kiedy zobaczyła, jak spochmurniał, lecz mówiła dalej: - Powinniśmy o tym porozmawiać.
Nie odezwał się.
- Nie jestem pewna, że chcę to ciągnąć - powiedziała w końcu.
Skinął głową i spojrzał w okno na góry.
- Wiesz, ja chyba też nie.
Poczuła, jakby coś spadło jej na piersi. Bolało ją to, że chce się z nim rozstać, ale przerażała ją myśl, że to on ją zostawi.
- Oddaliła się ode mnie - oznajmił ponuro. - Mówi, że łatwo się rozpraszam, że za bardzo przejmuję się pracą. Ostatnio nasze drogi zupełnie się rozeszły i chyba nam z tym lepiej. - Wzruszył ramionami i dodał: - Słuchaj, nie chcę mówić o Yvette. Nie dziś.
ZerknÄ…Å‚ na zegarek.
- Więc kiedy?
Zignorował pytanie i powiedział, czytając jej w myślach:
- Ja też nie znoszę hoteli.
- Więc może u mnie. Może zacznę wreszcie sprzątać.
- Nie. Nie chcę cię narażać... Spojrzała zdziwiona.
- Narażać mnie?
- Im mniej Yvette wie... - zaczÄ…Å‚ i znów tajemniczo siÄ™ zamyÅ›liÅ‚. Nie dokoÅ„czyÅ‚ zdania. - NastÄ™pnym razem o wszystÂkim porozmawiamy. ObiecujÄ™.
Nagle zaczÄ…Å‚ znów poÅ›piesznie siÄ™ ubierać, a Elizabeth próbowaÅ‚a poradzić sobie ze swoimi uczuciami. PatrzyÅ‚a, jak ciaÅ‚o Hansa znika w czarnym garniturze. Ubrany, byÅ‚ już tylko bogatym, szykownym biznesmenem. PróbowaÅ‚a oddychać spoÂkojnie, ale nie mogÅ‚a.
- W sobotę, Elizabeth - rzucił w drzwiach i posłał jej całusa. - O tej samej porze, dobrze? Wyszedł, zanim odparła bezmyślnie:
- Tak, w sobotÄ™.
Usłyszała, jak biegnie do windy, która po chwili ruszyła. Otuliła się kołdrą, czując nagły chłód. Zwinęła się w kłębek i przykryła głowę poduszką. Teraz chroniła ją ciemność.
Rozdział 2...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Tematy
- Strona pocz±tkowa
- Żeromski Stefan - Wierna rzeka, EBooki, Żeromski Stefan - Wierna rzeka (PDF + ePUB)
- Medeiros Teresa - Wygrana, Ebooki, Teresa Medeiros
- Śpiew kryształu, Ebooki, autorzy, K, Krzepkowski Andrzej, Śpiew kryształu
- [Instrukcja obsługi] Agregat prądotwórczy Honda EM25 i EM30, eBooki, Instrukcje obsługi
- cała książka(7), ebooki-ksiazki
- (Natural Language Processing (Nlp)) - Three Linguistic Uses Of Statistical Nlp(1), EBOOKI PDF, NLP
- [J]Projekt sieci komputerowej, ebooki-komputer
- sztuka wojny. sztuka zarzÄ…dzania full, ebooki
- full(1), Zlotemysli.pl - TYLKO FULL WERSJE!, ebooki
- Carpenter Leonard - Conan - Conan Renegat (Rtf), ebooki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- darkenrahl.keep.pl