[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

 

_____________________________________________________________________________

 

 

 

Margit Sandemo

 

 

SAGA O LUDZIACH LODU

 

 

Tom XV

 

Wiatr od wschodu

 

_____________________________________________________________________________

 

 

 

ROZDZIAŁ I

 

Do tej pory niewiele zostało powiedziane o gałęzi Ludzi Lodu, która towarzyszyła rodzinie królewskiej córki Leonory Christiny i osiedliła się w Skanii.  Najlepiej zatem cofnąć się nieco w czasie.  Zaczęło się od Cecylii, która zajmowała się dziećmi króla Christiana IV ze związku z osławioną Kirsten Munk. Dwie jakże barwne damy, nie znoszące nawzajem swego widoku... Ponieważ jednak Cecylia miała dostoj-nych obrońców w osobie króla i swego męża, Alexandra Paladina, Kirsten Munk niewiele mogła zdziałać.  Poza tym dzieci, a zwłaszcza Leonora Christina, bardzo były przywiązane do swej opiekunki.

Z kolei przyszła synowa Cecylii, Jessica, została pias-tunką dzieci Leonory Christiny, która poślubiła Corfitza Ulfeldta. Polubiła Jessikę zwłaszcza ich córka, mała hrabianka Eleonora Sofia. Gdy Ulfeldtowie z powodu ciemnych i podejrzanych sprawek głowy rodziny, Corfit-za, musieli uciekać z Danii do Skanii, Jessica nie pojechała z nimi. Pragnęła zostać ze swym ukochanym Tancredem.  Z czasem jej miejsce zajęła córka, Lena, która została zaufaną damą do towarzystwa Eleonory Sofii.  Lena, siostra Tristana, poślubiła Skańczyka, Orjana Stege, i na dobre osiedliła się w Skanii.

Małżeństwo Leny i Orjana było szczęśliwe. Spokoj-ne, mocno trzymające się ziemi, oparte na wzajemnym przywiązaniu. jedyna wada tego związku polegała chy-ba na tym, że było im aż za dobrze. Z upływem lat zaokrąglili się oboje i wybrali spokojne życie w majątku położonym niedaleko dworu Andrarum we wschodniej Skanii.

Bardzo kochali swą córeczkę Christianę. To nie rzuca-jące się w oczy dziecko wyrosło na nie rzucającą się w oczy kobietę, w której jednak za małomównością kryło się wiele serdecznego ciepła.

Szwedzkiej gałęzi Ludzi Lodu szczęśliwie zostało oszczędzone przekleństwo. Być może pozostali człon-kowie rodu dostrzegali w tym pewną dozę niesprawied-liwości, sami wszak gorzko cierpieli pod tym brzemie-niem. I może właśnie dlatego skańskie odgałęzienie coraz bardziej obawiało się, że teraz przekleństwo uderzy w nich. Dotąd jednak nic się nie wydarzyło.  Eleonora Sofia Ulfeldt wstąpiła w odpowiedni dla swego urodzenia związek małżeński z jednym z dworzan Karola XI, Lavem Beckiem, panem na Andrarum, Glad-sax, Torup i Bosjokloster - bogatych zamkach i dworach w Skanii. Co prawda jego ojciec, niegdyś jeden z naj-bogatszych ludzi Danii, zrujnował się w wytwórni ałunu w Andrarum, ale rodzina i tak była zamożna. Zwłaszcza Lave, małżonek Eleonory Sofii Ulfeldt. Jej rodzice:

niezłomna córka królewska Kirsten Munk wraz ze swym mężem, chciwym Corftzem Ulfeldtem, byli wysoce prze-widujący i kupili dla swych dzieci okazały Torup oraz inne zamki. Wyszło to na dobre Lavemu Beckowi, a i on, i Eleonora Sofia potrafili utrzymać swe majątki.  Nalegali także, by Lena, łagodna i lubiana, nadal pozostawała damą do towarzystwa Eleonory Sofii. Leo-nora Christina wciąż twierdziła, że Lenę należy nazywać damą królewskiego dworu. Czyż hrabianka Eleonora Sofia nie była wnuczką Christiana IV?

Eleonora Sofia nie żyła jednak długo. Zmarła w roku 1698, tym samym, w którym odeszła jej sławna matka.  Orjan Stege nadal jednak pozostawał adiutantem Lavego Becka, wciąż więc mieszkał z żoną i córką w Andrarum, a z czasem Christiana jakby zastąpiła swą matkę Lenę.  Została w pewnym sensie ochmistrzynią rodziny Becków.  Spokojna i sympatyczna, obowiązki swe wypełniała su-miennie. Co do małżeństwa Christiany, to zorientowała się ona wkrótce, że popełniła wielki Mąd. Poślubiła bogatego gospodarza Sorena Gripa, który mieszkał w są-siedztwie. Kiedy już dostał ją za żonę, przestał być adorującym kawalerem z czasów narzeczeństwa. Na światło dzienne wyszła jego prawdziwa natura, niewiele wspólnego mająca z wrodzoną szczodrością Ludzi Lodu i ich zdolnością przyjmowania rzeczy takimi, jakimi są.  Nie polepszał sprawy fakt, iż Christiana wstąpiła w zwią-zek małżeński ze swego rodzaju wdzięcznością, że ktoś zechciał właśnie ją, na którą nie warto nawet spojrzeć.  Taka postawa wyzwala najgorsze cechy tych mężczyzn, którzy wykazują choćby najmniejszą skłonność do des-potyzmu.

Biedna Christiana czyniła wszystko, by ukryć przed rodzicami prawdę o swym małżeństwie. A może oni rozumieli mimo to? Być może dostrzegali jet sztuczne uśmiechy, wymuszoną swobodę konwersacji. Byli zbyt delikatni, by cokolwiek na ten temat powiedzieć, ale starali się wesprzeć córkę i dodać jej otuchy.  Soren Grip kojarzył możliwość zysku z każdą czynnoś-cią, z każdym działaniem. Oceniał ludzi po ubiorze i zawaności sakiewki, otaczał się tylko takimi, z którymi znajomość mogła mu przynieść jakąś korzyść, i nakazywał Christianie, by do ostatka wykorzystywała swych wysoko urodzonych pracodawców. Christiana wzbraniała się przed tym i między małżonkami dochodziło do gwałtow-nych sprzeczek. Na ogół jednak to ona ulegała, ale do pewnych granic.

„Oszukałaś mnie! - wrzeszczał do niej Soren Grip.

·         Wmawiałaś mi, że jesteś bogata i że będziemy prze-stawać z Beckami jak z równymi „Niczego ci nie wmawiałam - odpowiadała udręczona Christiana, wysyła-jąc z pokoju małego syna, Vendela, aby nie musiał słuchać rozsierdzonego ojca. - Mówiłam ci, że jestem ich och-mistrzynią, a i mój posag nie był chyba najgorszy?” Soren parsknął. „Może i tak, ale skąd mogłem wiedzieć, że to już wszystko, co dostaniesz? Ale dzięki Bogu jesteś jedynacz-ką, w końcu więc odziedziczysz to i owo. Obyśmy tylko nie musieli czekać w nieskończoność.” Wówczas zraniona do głębi Christiana odwracala się. Pragnęła wszak, by jej kochani rodzice żyli jak najdłużej. Byli jej wielką pociechą.  Oni... i mały Vendel.

Mijały lata. Małżeństwo Christiany i Sorena trwało.  Istniała między nimi szczególna więź; on w chwilach zbliżeń potrafił okazywać dobroć i czułość, a wówczas ona odczuwała swego rodzaju oddanie dla niego. Mimo wszystko był jej mężem i tak bardzo chciała, by jej małżeństwo okazało się udane, jak przez całe lata szczęś-liwy był związek jej rodziców.

Jednakże w roku 1707 pękły wszystkie więzi łączące ją z mężem.

Szwecja była wówczas krajem praktycznie pozbawio-nym władzy. Nowy, młody król Karol XII okazał się urodzonym żołnierzem. Nieszczególnie dbał o kraj, jesz-cze mniej o kobiety. Przez wiele lat krążył po Europie, podejmując wyprawy wojenne. Określenie płynących z nich korzyści sprawiało trudność większości jego poddanych. Stracił wielu ludzi, ale nie przejmując się niczym parł dalej, na wschód. Pragnął pokonać rosyj-skiego olbrzyma. Do tego jednak potrzebował więcej żołnierzy.

Dlatego właśnie posłał do Szwecji po kolejne dziesięć tysięcy rekrutów. Pragnął ściągnąć ich do Prus Zachod-nich. W niewielkim miasteczku, Słupcy, miał na nich czekać. Wśród wybranych znalazł się także młody Corfitz Beck, syn Eleonory Sofii i Lavego.

Ale Corfitz Beck był oficerem, a ponadto szlachcicem.

Potrzebował... nie, nie należy używać słowa „adiutant”.

Potrzebował pucybuta. Nie był wszak wyższym oficerem.  I Soren Grip nalegał, by owym pucybutem został Vendel.

Christiana wpadła w rozpacz.

·         O to nie mogą prosić! Vendel jest przecież jeszcze dzieckiem, a pan Corfitz wyrusza na pole bitwy!

·         Pan Corfitz ma dopiero dwadzieścia dwa lata i taki młody chłopak doskonale do niego pasuje. Pomyśl sama, jakie korzystne może to być dla Vendela! Ma szansę awansować, otrzymać szlachectwo za bohaterstwo...

·         Niech Bóg broni - mruknęła Christiana. Zdecydowa-nie była przeciwna wysłaniu jedynego syna na jakąś szaleńczą wojnę w pogoni za sławą, wojnę, która zdawała się nie mieć końca. W dodatku pod dowództwem króla wcale nie poczuwającego się do odpowiedzialności za swoich poddanych, coraz bardziej udręczonych przez krwawą zawieruchę, która pochłonęła już tyle pieniędzy i ludzkich istnień.

Ale Soren Grip oceniał sprawy inaczej niż Christiana, Już się radował na myśl o oszałamiającej chwale Szwecji, o ile udałoby się zwyciężyć Rosjan. Wybrał się więc sam, w tajemnicy przed żoną, do wielkiego dworu, by pomó-wić o swym synu z młodym oficerem.

Corfitz Beck wpadł w zachwyt, tak samo zresztą jak jego starzejący się ojciec, Lave Beck. Znali Lenę i Orjana Stege, a także ich córkę Christianę jako ludzi na wskroś godnych zaufania. Młody Vendel również cieszył się ich wielką sympatią i często między sobą mówili, że chłopak na szczęście wdał się w matkę, a nie w zachłannego ojca.  Christiana nigdy nie wybaczyła Sorenowi Gripowi zdradzieckiego ciosu. Nie mogła zapobiec wyjazdowi Vendela, ale na każdej sztuce odzieży, którą przygotowy-wała dla syna, widniały mokre plamy jej łez. Po wyjeździe chłopca atmosfety w domu nigdy już nie można było nazwać pogodną.

Trzy lata później, w roku 1710, uderzyła w Skanię zaraza. Zabrala ze sobą Lavego Becka i zabrała Sorena Gripa. Christiana - potomkini Ludzi Lodu, bardziej odporna, stała nad swym umierającym mężem, usiłując przywołać żal, ale czuła jedynie, że jej twarz jest ściągnięta, bez wyrazu, jak martwa.

W duszy miała pustkę. Ten sam kamienny wyraz twarzy zachowała podcaas pogrzebu. Nie mogła się od niego uwolnić, choćby nie wiadomo jak mocno się starała.  Vendel wówczas był już daleko, w Rosji.

O jego losach będzie ta opowieść.

 

Christiana otrzymała od syna list ze Słupcy, wesoły, beztroski. Biła z niego taka żądza przygód, że niemal widziała blask w oczach Vendela. Później upłynął niepo-kojąco długi czas, zanim dotarł następny list. Nadszedł dopiero na początku 1708 roku i Christiana otwierała go z ogromnym lękiem. Napisany był jednak ręką syna, musiał więc żyć. Przysłany został z Grodna na Litwie.  List okazał się nie tak optymistyczny jak poprzedni.  Chłopak poznał już sżczerzące się do niego okrutne obrlicze wojny; dało się to wyczytać między wierszami.  Przeżyli piekielny marsz w głębokim na metr śniegu przez mazurskie mokradła. Tak wielu zginęło. Z wycieńczenia, od zdradzieckich, wystrzelonych z ukrycia kul... Vendel pisał krótko, nie było się z czego cieszyć, naturalnie oprócz tego, że list w ogóle przyszedł! Że dostali od niego jakąkolwiek wiadomaść i że nie był ranny. Jak na razie.

·         Szalony królu, wracaj do domu! - jęknęł Christiana nie zważając wcale na fakt, że popełnia obrazę majestatu.

·         Jaki sens ma wałęsanie się po bagniskach w samym środku zimy tak strasznie daleko od Szwecji? Ta naszych chłopców ciągniecie w te okropieństwa! Jaki pożytek ma z tego Szwecja? Na co nam taka ogromna Rasja, jak zdołamy wykarmić wszystkich wygłodzonych biedaków w tych dalekich, dalekach krainach? Pomyślcie choć przez moment o swym własnym kraju i zajmijcie się tutejszą biedą! I wróćcie do domu, z naszymi mężami i synami!  Westchnęła głębako. Ptzez chwilę siedzyała z przy-mkniętymi oczami, a potem wcóciła do swych obowiąz-ków na dworze Andrarum.

Już w drzwiach napotkała Lavego Becka; wówczas bowiem jeszcze żył.

·         List od Corfitza, pani Christiano! I tak pięknie pisze o młodym Vendelu. Czy chcecie posłuchać?

·         Z miłą chęcią!

Opowiedziała o swych własnych wieściach od syna, a potem on odczytał urywek z listu, który dostał:

Mój młody pucybut i przyjaciel z domu, Vendel Grip, jest naprawdę dzielnym chłopcem. Zranił się paskudnie podczas przeprawy przez mazurskie moczary, kiedy wpadł w bagno, ale z jego ust nie wydobyło się ani jedno słowo skargi. Na pewno okaże się mężnym żołnierzem.

Christiana stała z zaciśniętymi wargami. Vendel był ranny?

·         Czy wydobrzał? - zdołała jedynie zapytać.

·         Tak się wydaje - odparł stary Beck i zaczął od-czytywać kolejny fragment z listu Corfitza. Bił z niego podziw dla wojowniczego króla i żądza walki, których nie znalazła w liście Vendela.

Mój chłopiec, myślała zrozpaczona. Mój syn!

I znów długie, długie oczekiwanie.

A potem przyszedł obszerny list - ostatnia wiadomość, jaką otrzymali od Vendela.

Połtawa, w czerwcu 1709

Najdroższa Matko i Ojcze!

Och, Matko, cóż ja widziałem i Serce krwawi mi ze wrpółczucia dla ludzi i zwierząt. Właśnie dzisiaj pogrzebaliśmy żołnierza, który brał udział w wojnie przez więcej lat niż ja ich mam. Widział, jak jego synowie umierali podczas wyprawy, włosy mu całkiem posiwiały, choć wcale nie był taki stary. I on nie był jedyny. Wszyscy są tacy zmęczeni, wycieńczeni latami wojny, wędrówka przez obce kraje, z dala od swych najbliższych. W marszu od końca XVII wieku, bez odpoczynku, bez bodaj krótkich odwiedzin w domu.

·         Chłopak ma zbyt miękkie serce! - rozgniewał się Soren Grip. - Cóż ta za pomysły! Żałnierskie życie jest najbardziej chwalebne; zawsze dręczyło mnie to, że nie zostałem żołnierzem. Czytaj dalej!

Głos Christiany wyrażał jeszcze większe napięcie, gdy kantynuowała:

Dzisiaj także Jego Wysokość został ranay, w stopę. Jest taki zdyscyplinowany, że nie zwracał na to uwagi, lecz dalej wydawał rozkazy, dopóki nie spostrzeżono, jak bardzo pobladł i że krew cieknie już z buta. Zmuszono go teraz, by się położył.  Przemarsz przez Ukrainę, gdzie w końcu dotarliśmy, był ciężki. Widziałem, jak ludzie odcinają odmrożone kawałki włlasnych stóp, widziałem całe oddziały tonącxe w bagnie. Generał Lewenhaupt, który miał przyprowadzić nam na odsiecz oddziały z Inflant i Kurlandii, rozpoczął wędrówkę od brzegów Bałtyku z jedenastoma tysiącami ludzi. Sami musieli stawić czoło Rojanom, a kiedy w końcu dotarli do naszej armii, było ich już tylko sześć tysięcy i stracili całe zaopatrzenie.  Wszystkim na płucach legła choroba, ale mnie, o dziwo, udało się tego uniknąć. Dlaczego - nie wiem.

Ludzie Lodu, pomyślała Christiana. Błogosławiona krew Ludzi Lodu!

Wielu nabawiło się jeszcze innych paskudnych chorób. W zi-mowych kwaterach stykali się z nierządnymi dziewkami po gospodach, a teraz są tak wyniszczeni, że tzeba zostawiać ich po drodze.

Och, Vendel nie powinien nic wiedzieć o francuskiej chorobie! jęknęła w duchu Christiana.

Moja codzienna praca polega na czyszczeniu koni, pana Corfitza i mojego, tak by w każdej chwili były gotowe. Poza tym dmam o mundur i buty pana Corfitza, czyszczę jego broń, a także pielęgnuję rany, jestem też jego tragarzem, gdy zachodzi taka potrzeba. Załatwiam dla niego rozmaite sprawy i służę jako posłaniec.

Uwierzcie mi, to daje zajęcie na cały dzień!  Najwięcej jednak, oczywiście, maszerujemy. Braliśmy udział w wielu dużych bitwach i mniejszych potyczkach z Kozakami, Tatarami, Polakami i naturalnie Rosjanami. Największą i najbardziej chwalebną bitwę stoczyliśmy rok temu pod Hołowczy-ną, gdzie odnieśliśmy wielkie zwycięstwo nad Rosjanami. Ale, jeśli mi wybaczycie, najchętniej zrezygnuję z opowiadań o walkach.

·         Przeklęty tchórz! - warknął Soren Grip. - Pomija to, co najciekawsze, nie pisze, jak rozgromili Rosjan. Po tobie odziedzicżył tchórzostwo. Maminsynek!

Christiana tego nie skomentowała. Czytała dalej:

Zrozumcie, mam stamtąd takie złe wspomnienia. Kiedy tylko o tym pomyślę, kręci mi się w głowie, a w piersi jakby coś szumiało i nie mogę oddychać. Mój najlepszy przyjaciel, młody chłopak z jazdy smalandzkiej, padł pod Hołowczyną.  Muszę Wam także donieść, że i mnie skierowano już do udziału w bitwie...

·         Nie! - głos Christiany zabrzmiał niczym krzyk zranionego ptaka.

·         Nie bądź głupia! Chłopak skończył już przecież piętnaście lat! Doskonały wiek na rozpoczęcie kariery ofcerskiej!

Z trudem doczytała list do końca.

Przegraliśmy już tak wiele razy, że potrzebny nam jest każdy człowiek. Muszę jednak przyznać, że wszyscy jesteśmy zmęczeni i zniechęceni. Wielu cierpi na biegunkę, musimy bowiem zadowa-lać się takim pożywieniem, jakie uda się zdobyć. Często pomyje i odpadki z rzeźni to dla nas prawdziwa uczta. Zdarza się bowiem, że prez wiele dni musi nam wystarczyć brudna woda, z której odcedzamy robactwo.

O, Vendelu, myślała Chrisuana. Jak twój ojciec mógł ci to zrobić?

Otaczamy teraz Połtawę. Wszyscy dobrze wiemy, że właśnie tu będzie toczyć się walka, tu dojdzie do prawdziwej próby sił.  Carowi Piotrowi udało się w końcu zebrać swoje oddziały na spotkanie z nami.

Módlcie się za nas, Matko i Ojcze!

Mamo, proszę, daj małemu Mansowi, synowi zarządcy, mój łuk i strzały. Zawsze pragął je mieć, a jestem już za duży na taką zabawę. Dbaj też o psy i konie! I o dąb, który zasadziłem...  Czy się przyjął? A może nawet urósł?

Moje myśli są zawsze przy Was i przy naszym miłym, bezpiecznym domu w Andrarum.

Niech Bóg Was błogosławi, moi kochani!

Wasz oddany syn

Vendel

Była to ostatnia wiadomość, jaką otrzymali od niego.  Z czasem, naturalnie, dowiedzieli się a druzgocącej klęsce pod Połtawą. Częściowo tłumaczono ją faktem, że król Karol leżał złożony gorączką z pawodu zranionej stopy, ale główny powód upatrywano w braku waleczno-ści i zwątpieniu we własne siły wycieńczonych wojsk.  Doszły ich także niepokojące wieści, że po klęsce Karol XII zawrócił na południowy zachód, ku Turcji, a z towa-rzyszących mu szwedzkich żołnierzy został ledwie tysiąc ludzi. Resztę stanowili Kozacy, walczący po stronie Szwedów.

O tym, co stało się z resztą karolińczyków, nie wiedziano nic. A przecież przed bitwą szwedzka armia liczyła około dwudziestu tysięcy żołnierzy!  Rok później Lave Beck i Soren Grap musieli poddlać się zarazie, nie poznawszy losu swych synów. O młodym Vendelu i panu Corfitzu Becku zaginął wszelki słuch.  Wokół nich i wydarzeń, których byli uczestnikami, zapanowała przerażająca, złowieszcza cisza.

 

 

 

 

ROZDZIAŁ II

 

Być może nie do końca odpowiadało prawdzie twier-dzenie, że Szwedzi skapitulowali pod Połtawą, choć tam właśnie odbyła się bitwa.

Oficerowie Karola XII zdołali przekonać trawionego gorączką króla, że powinien wycofać się na południe, by nie wpaść w ręce Rosjan. W końcu, apatyczny, złożony chorobą, przystał na to.

Armia, która miała posuwać się za nim, przeszła daleko wzdłuż brzegów Worskły, mijając brody. Kiedy znalazła się pod Perewołczną, między nieprzebytymi wodami dwu rzek Worskły i Dniepru, otoczona została przez Rosjan.

I tu, niestety, dało o sobie znać zmęczenie wojną.  Lata znoju i przeciwieństw losu zgasiły w żołnie-rzach żądzę podboju. Zabrakło króla, który dodałby odwagi i zagrzał do walki, dawno już bowiem skiero-wał się na południe, nieświadom upadku morale swej armii.

Szwedzi bez trudu mogli zwyciężyć, źle jednak ocenili liczebność i waleczność rosyjskich wojsk. Armia carska, której stali się jeńcami, była równie jak oni umęczona i wygłodzona. Ponadto nie uświadamiali sobie, że mieli nad nią ogromną przewagę.

Znalazły się, rzecz jasna, szwedzkie regimenty, które pragnęły walczyć dalej. Nie było ich jednak dostatecznie wiele. Generał Lewenhaupt wydał rozkaz wstrzymania ognia; uczynił to, chcąc ratować życie swoich ludzi. Kiedy on i pozostali oficerowie zorientawali się, jak słabe są wojska rosyjskie, było już za późno.

A gdy Rosjanie, sądzący, źe pojmali cztery, najwyżej pięć tysięcy jeńców, spostrzegłi, jak wielka w rzeczywisto-ści wpadła im w cęce armia, nie mogli się temu nadziwić.  Mieli teraz w niewoli szesnaście tysięey ludzi!  Wśród nich znaleźli się Kozacy zaporoscy, którzy zbuntowawszy się przeciwko carowi przeszli na szwedzką stronę. Uważali, nie bez racji, że Ukraina należy do nich.  Teraz potraktowano ich bez litości. Wbijano na pal, łamano kołem i wieszano, skazując na powolne konanie w palącym słońcu.

Szwedów natomiast wyprowadzono spod Połtawy.  Jak zwierzęta pognano całą ogromną armię siedemset kilometrów przez stepy Ukrainy aż do Moskwy. Prze-prawa ta trwała pół roku i nie wiadomo, jak wielu żołnierzy musiało w drodze pożegnać się z żyeiem.  Eskortowali ich Kozacy - nie zaporoscy, poganiając uderzeniami batów, wykrzykując drwiąco. Szwedów, którym nie stało już sił na dalszą wędrówkę, po prostu zostawiano na drodze.

Armia miała dotrzeć do Moskwy, do samego cara Piotra. Triumf Rosjan był ogromny.

Wśród żałnierzy wędrujących w upokarzającym, mor-derczym marszu znalazł się również kapitan Corfitz Beck i jego młody „giermek”. Zdumiewała kapitana niezwykła odporność chłopca i siła jego ducha. Imponowała mu nie tylko zadziwiająca wola życIa, ale także serdeczne ciepło i troskliwość, jaką okazywał konającym. Vendel Grip zawsze poświęcał czas tym, których trzeba było porzucić, zawsze umiał znaleźć słowa pociechy, przeznaezone tylko dla uszu umierającego. Zajmował się pisaniem listów do Szwecji, pozdrowień dla matek, żon i dzieci. Na początku strażnicy odpędzali go batami, ale Vendel tylko na nich patrzył. W jego oczach było coś, co sprawiała, że milkli i zostawiali go w spakoju.

Corfitz Beck nie był jedynym, który ze zdumieniem obserwował chłopca. Im dłużej trwał marsz, tym więcej oczu zwracało się ku niemu, zarówno Szwedów, jak i Rosjan.

Vendel Grip nie przypominał typowych potomków Ludzi Lodu. Wielokrotne małżeństwa z jasnowłosymi, zawierane przez członków rodu, sprawiły, że miał lśniące pszenicznoblond włosy, które lekko się wijąc opadały mu teraz na ramiona. Jego oczy, niewinnie błękitne, patrzyły przyjaźnie, z zaciekawieniem i błyskiem humoru. Karna-cję miał tak jasną, że z początku skóra, wystawiona na działanie wiatru i słońca, łuszczyła mu się gwałtownie, ale teraz przybrała ciemnozłoty odcień, co jeszcze bardziej podkreślało chabrowy kolor oczu i biel zębów. Jego twarz była bardziej szczera i bardziej miła niż twarze wielu członków rodu ze strony jego matki i, rzecz jasna, ojca.  Poczucie humoru najpewniej odziedziczył po pradziadku Tancredzie. Wyraźnie jednak było widać, że ma dopiero piętnaście lat. Świadczyły o tym niezgrabne, niepewne ruchy i cała sylwetka, zapowiadająca, że będzie szczupły, wysoki i szeroki w barach.

Vendel umilał właśnie jak potrafił ostatnie chwile pozostawionego w zagajniku oficera, śmienelnie zaatako-wanego przez czerwonkę, zbierającą obfite żniwa wśród żołnierzy. Gdy oficer skonał, chłopiec otarł z oczu łzy i odszukał czekającego nań Corfitza Becka.

·         Z jakiej właściwie gliny jesteś ulepiony, Vendelu?

·         Wybaczcie moją słabaść, ale...

·         Nie mówiłem o łzach - przerwał mu Corfitz Beck.

·         Chodzi mi a to, że ludzie padają jak muchy jeden za drugim, a ty ich dotykasz, myjesz, oporządzasz. Podaro-wano ci chyba więcej istnień naż kotu!

Vendel uśmiechnął się.

·         Podobno moja matka pochodzi z niezwykle silnego norweskiego rodu.

·         Sądziłem, że jej rodzice są Duńczykami.

·         Plenimy się po całej Skandynawii jak chwasty

·         odparł Vendel.

·         A teraz... aż do Rosji - mruknął pod nosem kapitan.

·         Ale nie nazwałbym was chwastami. Moja matka i babka, i jej ojciec, król Danii Christian IV, zawsze w pięknych słowach wyrażali się o krewniakach twojej matki. Służyli naszemu rodowi i byli nieocenieni. Powiedz mi, czy prawdą jest to, co głosi plotka, że podobno znają się na czarach?

Vendel roześmiał się:

·         Ja w to nie wierzę! To przesądy. Na pewno byłoby wspaniale, gdybym mógł tylko wyrazić życzenie, byśmy znaleźli się w domu, i od razu by się spełniło. Ale to niestety nie jest takie proste.

·         Zobacz, tam z przodu dają znaki, że się zatrzymuje-my. Najwyraźniej przenocujemy w wiosce, którą widać w oddali. Dobrze będzie coś przekąsić.

Vendel nic na to nie powiedział. Za każdym razem, gdy musieli plądrować niewielkie osady w poszukiwaniu jedzenia, głęboko to przeżywał. Zastanawiał się, jak radzili sobie mieszkańcy miast i wiosek, kiedy oni je opuszczali. Na pewno głodowali! Jeszcze gorzej czuł się wtedy, gdy żywność rabowali Szwedzi, podbijający kolej-ne tereny. Teraz byli tylko jeńcami i odpowiedzialność za grabież spoczywała na Rosjanach.

Kapitanowi Beckowi i Vendelowi wraz z grupą ofice-rów i żołnierzy przydzielono na nocleg niewielką, nędzną chatynkę. Każdej nocy powtarzało się to samo: ciasnota, zimno, niewygoda i robactwo. Ale, jak zwykł mawiać Vendel: „Pięćdziesiąt wszy mniej czy więcej na od dawna zawszonym ciele nie czyni żadnej różnicy. Oznacza tylko, że człowiek ma smakowitą, zdrową krew”.  Zrezygnowani rozejrzeli się po przepełnionej siance.

Corfitz Beck westchnął.

·         Dzisiaj moja kolej na pierwszą nocną wartę.

·         Dotrzymam wam towarzystwa, kapitanie.

·...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • xiaodongxi.keep.pl