[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Opisując wojenne losy narodu rzymskiego starałem się, o ile to było możliwe, porządkować wypadki według ich czasu i miejsca. Odtąd jednak układ opowieści nie będzie już taki, ponieważ mówić będę o sprawach, które zdarzyły się w różnych stronach Cesarstwa Rzymskiego (i które przedtem pominąłem)— a to dlatego, że o wypadkach tych nie można było pisać tak, jak na to zasługiwały, dopóki chodzili jeszcze po świecie ich uczestnicy. Nie sposób było bowiem skryć się przed niezliczonymi szpiegami, a w razie schwytania na gorącym uczynku ujść okrutnej śmierci. Ba, nie mogłem nawet ufać tym pośród moich krewnych, z którymi łączyła mnie największa zażyłość. Trzeba więc będzie teraz opowiedzieć o sprawach, które zostały przemilczane, a także wyjawić przyczyny zdarzeń, o których już pisałem.

Co prawda, kiedy tak się sposobię do nowego boju — a jest on trudny i bardzo niewdzięczny, bo mówić mam o życiu Justyniana i Teodory — oblatuje mnie strach i jak najdalej od tego uciekam na myśl, że pisać mam teraz o rzeczach, które potomnym nie wydadzą się ani wiarygodne, ani prawdopodobne. Boję się nawet, że kiedy po długim czasie wspomnienia te nieco się zestarzeją, zacznę uchodzić za bajkopisarza lub

23

 

zaliczony będę w poczet poetów tragicznych. A jednak nie ulęknę się ogromu zadania, bo ufam, że opowieść moja nie jest nie poparta dowodami. Istotnie ci, którzy dziś są najlepiej poinformowanymi świadkami wydarzeń, będą mogli ich wierne odbicie godnie przekazać przyszłym pokoleniom. Chociaż było coś jeszcze, co mnie często — i na dłuższy czas — powstrzymywało, kiedy chciałem zabrać się do dzieła. Przyszło mi mianowicie na myśl, że będzie to z pożytkiem dla tych, co po nas przyjdą, bo zawsze lepiej jest, by najciemniejsze sprawki pozostały nie znane późniejszym epokom, niż gdyby miały dojść do uszu przyszłych tyranów i stać się dla nich wzorem do naśladowania; wiadomo przecież, że większość tych, którzy dzierżą władzę, skłonna jest w swej nieświadomości naśladować złe postępki poprzedników,z łatwością i bez żadnego trudu zwracając się ku błędom przeszłości. Potem wszakże do opisania tych rzeczy skłoniła mnie myśl, że owi przyszli władcy jasno zrozumieją, jak trudno im będzie uniknąć kary za grzechy — podobnie jak cierpieć przyszło tym właśnie ludziom; a po drugie, że skoro ich czyny i obyczaje zostaną spisane i uwiecznione, będą może mniej skorzy do łamania prawa. Któż bowiem

24

 

 

 

 

 

z potomnych wiedziałby coś o wyuzdanym życiu Semiramidy czy o szaleństwie Sardanapala i Nerona, gdyby historycy owych dni nie dali temu świadectwa? Wreszcie także i dla tych, którzy mogą w przyszłości paść ofiarą podobnych prześladowań ze strony tyranów, historia ta nie będzie bez pożytku, w niedoli bowiem ludzie zwykli pocieszać się myślą, że nie na nich jednych spadły klęski. Tak więc zacznę od niegodziwych postępków Belizariusza i Antoniny, potem zaś będę pisać o nieprawościach Justyniana i Teodory.

I. Belizariusz miał żonę1 (wspomniałem już o niej poprzednio), której ojciec i dziadek byli woźnicami popisującymi się swą sztuką w Bizancjum i Tessaloni-ce, matka zaś jedną z prostytutek w okolicach teatru. Kobieta ta prowadziła z początku bardzo rozwiązłe i wyuzdane życie, przebywając często wśród sztukmistrzów z otoczenia ojca i ucząc się od nich wszystkiego, co jej było potrzebne, potem zaś, już jako matka licznego potomstwa, została ślubną żoną Belizariusza. Natychmiast też zaczęła go zdradzać, chociaż starała się utrzymać to w tajemnicy— nie dlatego bynajmniej, że wstydziła się swoich czynów lub że odczuwała strach przed małżonkiem, bo obce jej było uczucie wstydu bez względu na to,

25

 

 

 

 

co robiła, a męża całkowicie ujarzmiła różnymi czarnoksięskimi sztuczkami, lecz ponieważ lękała się kary z rąk cesarzowej, która na jej widok wprost zgrzytała zębami ze złości.2 Potem jednak, kiedy przysłużywszy się jej w bardzo ważnych sprawach jakoś ją ułagodziła— przede wszystkim przez usunięcie Sylweriusza3 (a jak to zrobiła, opowiem później), następnie zaś niszcząc Jana z Kapadocji, o czym pisałem uprzednio4 — już bez najmniejszej obawy i nic nie ukrywając dopuszczała się wszelkiego rodzaju występków.

W domu Belizariusza był pewien młody człowiek z Tracji imieniem Teodo-zjusz, którego przodkowie wyznawali wiarę tak zwanych eunomianów. Jego to Belizariusz, kiedy miał odpłynąć z Libii, zanurzył w wodzie święconej i własnymi rękami z niej wy d o był czyniąc go, zgodnie z chrześcijańskim obyczajem adopcji, przybranym synem swoim i swojej żony. Antonina kochała go więc, bo tak się godziło, jako tego, który mocą słowa Bożego stał się jej synem, i dokładała wszelkich starań, aby go zawsze mieć przy sobie. Zaraz jednak w czasie tej podróży zapałała do niego szaleńczą miłością i tak bardzo dała się temu uczuciu opętać, że bez żadnego już strachu czy wstydu przed Bogiem i ludźmi,

26

 

 

 

 

z początku ukradkiem, potem nawet przy niewolnikach i pokojówkach, kładła się z nim do łóżka. Tak bardzo owładnęła nią namiętność i tęsknota miłosna, że nie istniały dla niej żadne przeszkody. Pewnego dnia (było to w Kartaginie) Belizariusz przyłapał ich nawet na gorącym uczynku, ale bez trudu dał się żonie okłamać. Zastał ich bowiem oboje w jakiejś piwnicy i wpadł w furię— ale ona bez cienia lęku czy zmieszania, powiedziała: “Przyszliśmy tu z małym ukryć najcenniejsze łupy, żeby się o nich cesarz nie dowiedział." Był to zwykły wykręt i Belizariusz dał im spokój, chociaż widział, że Teodozjusz ma rozwiązany rzemień podtrzymujący część bielizny, która zakrywała przyrodzenie. Pod wpływem miłości do tej kobiety nie wierzył świadectwu własnych oczu!

Chociaż rozpusta ta wzmagała się z dnia na dzień i przeradzała się w straszliwe zło, ludzie, którzy widzieli, co się dzieje, zachowywali milczenie. Ale kiedy Bełizariusz zdobył Sycylię, pewna niewolnica imieniem Macedonia, zobowiązawszy swego pana najbardziej uroczystą przysięgą, że nigdy jej przed panią nie zdradzi, opowiedziała mu wszystko i jako świadków przedstawiła dwóch chłopców, którzy usługiwali w sypialni. Po tej wiadomości Belizariusz kazał kił-

27

 

 

 

 

 

 

ku ludziom ze swej świty zgładzić Teo-dozjusza; ten jednak w porę się o wszystkim dowiedział i uciekł do Efezu. Większość bowiem najbliższych towarzyszy Belizariusza, zdając sobie sprawę z niestałości jego charakteru, starała się raczej przypodobać żonie niż udawać, że sprzyja mężowi; dlatego wyjawili Teo-dozjuszowi rozkazy, jakie w związku z nim otrzymali. Konstantyn zaś, zauważywszy że Belizariusz bardzo się gnębi tym, co zaszło, wyraził mu co prawda współczucie, ale dodał: ,,Ja to bym raczej babę ukatrupił niż chłopca." Dotarło to do Antoniny, która odtąd w skrytości ducha nienawidziła go i czekała sposobnej chwili, by mu to dać odczuć. Miała w sobie bowiem coś ze skorpiona i umiała taić gniew.

Wkrótce potem czy to czarami, czy pochlebstwem, udało jej się wmówić mężowi, że całe oskarżenie nie było na niczym oparte, on zaś niezwłocznie posłał po Teodozjusza i zgodził się wydać żonie Macedonię i obu chłopców, l powiadają, że Antonina ucięła im najprzód języki, potem ich poćwiartowała, zaszyła w worki i wrzuciła do morza. Pomagał jej w tym haniebnym czynie niewolnik imieniem Eugeniusz, ten sam, który dopuścił się zbrodni na osobie Sylwerjusza. Po niedługim czasie Beli-

28

 

 

 

 

 

zariusz za namową żony zgładził także Konstantyna. Wtedy to bowiem wydarzyła się sprawa Prezydiusza i jego sztyletów, o której już pisałem.5 l chociaż człowiek ten miał być uniewinniony, Antonina nie spoczęła, dopóki nie ukarała go za słowa, które przed chwilą przytoczyłem. Od tej pory Belizariusz był znienawidzony zarówno przez cesarza, jak i wszystkich znakomitych Rzymian.

Taki więc był rozwój tych wypadków. Ale Teodozjusz oświadczył, że nie może przyjechać do Italii, gdzie właśnie przebywali Bełizariusz i Antonina, dopóki nie pozbędą się stamtąd Focjusza. Ten bowiem był z natury skłonny do zgryzoty, kiedy widział, że ktoś inny jest bardziej niż on ceniony przez ludzi. Zresztą w wypadku Teodozjusza miał pełne prawo do złości, bo on sam, chociaż syn, był zupełnie lekceważony, podczas gdy tamten miał ogromne wpływy i mnóstwo pieniędzy. Mówiono nawet, że z pałaców w Kartaginie i Rawennie zagrabił 10 000 funtów6 w złocie, ponieważ znalazł się tam sam i mógł rozporządzać tymi pieniędzmi według własnego uznania. Antonina zaś, dowiedziawszy się o postanowieniu Teodozjusza, tak długo zastawiała na syna pułapki i prześladowała go różnymi morderczy-

29

 

 

 

 

mi spiskami, aż doprowadziła do tego, że nie mogąc już znieść tych wszystkich knowań uciekł do Bizancjum, a Teodo-zjusz przyjechał do niej do Italii. Tam mogła się do woli nacieszyć zarówno towarzystwem kochanka, jak i dobro-dusznością męża, a w jakiś czas potem z jednym i drugim przybyła do Bizancjum. Wtedy Teodozjusza zaczął dręczyć strach i wyrzuty sumienia; lękał się, że nie zdoła w żaden sposób uniknąć zdemaskowania, bo widział, że kobieta nie potrafi już ani ukryć swej namiętności, ani przynajmniej folgować jej w ukryciu, lecz nie ma nic przeciw temu, aby zarówno cudzołożyć, jak i uchodzić za cudzołożnicę. Dlatego raz jeszcze pojechał do Efezu i tam, goląc według zwyczaju głowę, przystał do tak zwanych mnichów. Wtedy Antonina zgoła oszalała; włożyła żałobę, zmieniła całkowicie obyczaje i nieustannie krążyła po domu płacząc i zawodząc, jakby nie miała męża, i lamentując, że straciła coś bardzo dobrego: taki był wierny, czarujący, uprzejmy i pełen życia! Na koniec nawet męża zmusiła do udziału w tych spazmach, tak iż nieborak opłakiwał nieodżałowanego Teodozjusza. Wreszcie poszedł do cesarza i pokornymi prośbami skłonił jego i cesarzową, aby sprowadzili Teodozjusza, ponieważ jest i będzie potrzebny

30

 

 

 

 

 

w jego domu. Ten jednak oświadczył, że krokiem się stamtąd nie ruszy, gdyż zamierza jak najściślej przestrzegać reguł zakonnego życia. Ale było to zwykłe kłamstwo, bo chodziło mu o to, aby zaraz po wyjeździe Belizariusza móc połączyć się z Antoniną, l tak się stało.

2. Wkrótce potem Belizariusz wyruszył wraz z Focjuszem na wyprawę przeciw Chosroesowi, a Antonina pozostała w Bizancjum. Nie było to dawniej w jej zwyczaju, bo nie chcąc, aby mąż w samotności opamiętał się i wzgardziwszy jej czarnoksięskimi sztuczkami postąpił z nią, jak powinien, starała się jeździć z nim po całym świecie. Ponadto, aby Teodozjusz miał znowu do niej dostęp, postarała się usunąć z drogi Focjusza. Namówiła więc kilku ludzi ze świty Belizariusza, żeby młodego człowieka stale, bez chwili wytchnienia, obrażali i wykpiwali, sama zaś w codziennych prawie listach szkalowała syna i buntowała wszystkich przeciw niemu. Nie mogąc już tego wytrzymać chłopiec zdecydował się sam oskarżyć matkę i kiedy pewien przyjezdny z Bizancjum doniósł, że Teodozjusz w tajemnicy przebywa u Antoniny, zaprowadził go natychmiast do Belizariusza i kazał opowiedzieć o wszystkim. Kiedy Belizariusz to usłyszał, rozgniewał się straszliwie,

31

 

 

 

 

 

padł na twarz przed Focjuszem i prosił, by go pomścił — jego, który tak bardzo został skrzywdzony przez ludzi mających jak najmniejsze do tego prawo. ,,Synku najmilszy— powiedział— nie wiesz, kim był twój ojciec, bo przecież zostawił cię, kiedy jeszcze byłeś przy piersi, i wkrótce potem dokonał żywota, l nie skorzystałeś nic z jego majątku, jako że nie za wiele miał szczęścia w tych sprawach. To ja cię wychowałem, chociaż tylko ojczym, a dziś doszedłeś do lat, kiedy twoim obowiązkiem jest bronić mnie, ponieważ dzieje mi się straszna krzywda. Osiągnąłeś godność konsula, szlachetny chłopcze, i zdobyłeś znaczną fortunę; zaiste rzec by można— i byłaby to prawda—że jestem twoim ojcem, matką, rodziną. Albowiem nie więzy krwi, lecz czyny są zazwyczaj dla ludzi miarą ich wzajemnej miłości. Czas już zatem, abyś nie przyglądał się bezczynnie, jak mnie, któremu zniszczono dom, na domiar złego pozbawiają tak wielkiego majątku i jak twoja matka okrywa się straszliwą hańbą w oczach wszystkich. Pamiętaj, że winy niewiast nie spadają jedynie na ich mężów, lecz bardziej jeszcze szkodzą synom; na nich bowiem najczęściej zaciąży kiedyś zła sława, że są podobni do swoich rodzicielek. A o mnie wiedz, że bardzo kocham moją

32

 

 

 

 

 

żonę, i nie uczynię jej niezłego, bylebym tylko mógł wywrzeć zemstę na tym, który zniszczył mi dom. Ale dopóki żyje Teodozjusz, nie potrafiłbym puścić w niepamięć tego oskarżenia"

Słysząc to Focjusz zgodził się mu we wszystkim dopomóc, chociaż bał się, że może z tego wyniknąć coś złego, bo bynajmniej nie dowierzał zmiennym uczuciom Belizariusza do żony, a dręczyła go myśl o strasznym losie Macedonii. Obaj zatem związali się najbardziej uroczystą wśród chrześcijan przysięgą, ślubując, że nawet w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa pozostaną sobie wierni. Na razie zresztą uznali, że nie jest wskazane zabierać się do dzieła; dopiero gdy Antonina przyjedzie z Bizancjum, a Teodozjusz wróci do Efezu, Focjusz uda się tam za nim i bez trudu dostanie w ręce i jego, i pieniądze.

Wtedy to właśnie wtargnęli z całą armią na terytorium perskie, a w Bizancjum wynikła sprawa Jana z Kapadocji, o której pisałem w poprzednich księgach. Tam jednak ze strachu przemilczałem jeden szczegół: że mianowicie nie przypadkiem Jan z Kapadocji i jego córka dali się zwieść Antoninie, ta bowiem poręczyła im mnóstwem przysiąg, nad które nic straszliwszego chrześcijanie nie znają, że nie żywi wobec nich żad-

33

 

 

 

 

 

nych podstępnych zamiarów. Po tej sprawie, coraz bardziej ufając przyjaźni cesarzowej, wysłała Teodozjusza do Efezu, sama zaś, nie podejrzewając nic złego, wyruszyła na wschód. Belizariusz, który właśnie zdobył twierdzę Sisaura-num, dowiedział się od kogoś, że żona jest w drodze, i zapominając o całym świecie, poprowadził wojsko z powrotem. Co prawda, jak już pisałem, zdarzyły się wtedy w jego armii i inne wypadki, które skłoniły go do odwrotu, ale ta sprawa znacznie przyśpieszyła jego decyzję. Jak jednak wspomniałem na początku tej opowieści, nie wydawało mi się wówczas, abym mógł bezpiecznie ujawnić wszystkie sprężyny wypadków. Wskutek tego kroku powszechnie zaczęto Belizariusza oskarżać, że mniej sobie ceni najżywotniejsze interesy państwa niż sprawy prywatne. Bo też od pierwszej chwili, powodowany namiętnością, żadną miarą nie chciał się oddalić na większą odległość od granic rzymskich, tak aby na wiadomość, że żona przybywa z Bizancjum, zawrócić natychmiast z drogi, schwytać ją i ukarać. Dlatego też rozkazał Aretasowi i jego żołnierzom przeprawić się przez Tygrys, a ci nie zdziałali nic godnego uwagi i wrócili do domu. On sam zaś pilnie baczył, by nawet o dzień marszu nie

34

 

 

 

 

 

 

oddalić się od rzymskiej granicy, bo twierdza Sisauranum leży, drogą na Nisibis, o przeszło dzień marszu nieob-ciążonego piechura. Ale jest też i inna droga, o połowę krótsza. A przecież gdyby od razu zdecydował się całą armię przeprawić na drugi brzeg Tygrysu, mógłby, jak sądzę, spustoszyć Asyrię, nie napotykając oporu dotarłby aż do Ktezyfonu i ocaliwszy jeńców z Antio-chii i Rzymian, którzy tam byli, wrócić w ojczyste strony. Z jego też winy Chosroes mógł bezpiecznie wrócić do siebie z Kolchidy. A było to tak. Kiedy Chosroes, syn Kabadesa, wtargnął do Kolchidy, zajął Petrę i dokonał tych wszystkich czynów, o których już opowiadałem, wielu żołnierzy zginęło w walkach i padło ofiarą trudnego terenu; Lazyka, jak wspomniałem, to kraj bezdroży i stromych rozpadlin. Na domiar złego, wojsko zdziesiątkowała zaraza, a liczne ofiary spowodował ponadto brak żywności. Wtedy to jacyś ludzie przejeżdżający tamtędy z Persji donieśli, że Belizariusz, pokonawszy Nabedesa w bitwie pod Nisibis, posuwa się naprzód, że po oblężeniu i zdobyciu twierdzy Sisauranum wziął do niewoli Bles-chamesa i ośmiuset perskich kawale-rzystów oraz że wysłał inny rzymski oddział pod komendą Aretasa, wodza

35

 

 

 

 

 

Saracenów, który przeprawił się przez Tygrys i pustoszy tamtejszą okolicę, nigdy jeszcze przedtem nie niszczoną. Jednocześnie Chosroes rzucił armię Hu-nów przeciw Armenii, która pozostaje pod zwierzchnictwem Rzymu, tak aby niepokojeni przez nich tamtejsi Rzymianie nie zwracali uwagi na to, co się dzieje w Lazyce. Inni znów ludzie przywieźli wiadomość, że barbarzyńcy ci natknęli się na Rzymian pod dowództwem Waleriana i nawiązali z nimi walkę; w bitwie tej ponieśli dotkliwą klęskę i większość z nich poległa.

Usłyszeli o tym Persowie, którym bardzo już dały się we znaki trudności pobytu w kraju Lazów; ponadto obawiali się, że w czasie odwrotu mogą natrafić na jakieś wrogie siły i nędznie zginąć w gąszczach i wąwozach, a także niepokoili się bardzo o los swych żon, dzieci i ojczyzny. Wreszcie co uczciwsi spośród medyjskich żołnierzy zaczęli sarkać na Chosroesa zarzucając mu, że złamał przysięgę i powszechnie uznane zasady, ponieważ w czasie rozejmu wtargnął na terytorium rzymskie, do którego nie ma żadnych praw; w ten sposób wyrządza krzywdę staremu i niezmiernie czcigodnemu krajowi, którego nie zdołałby pokonać na drodze wojennej, l byli już bliscy buntu. Zaniepokojony

36

 

 

 

 

 

 

 

 

tą sytuacją Chosroes znalazł jednak na nią lekarstwo; odczytał mianowicie list, który cesarzowa na krótko przedtem napisała do Zaberganesa, a który brzmiał: “Jak bardzo cię cenię, Zaberganesie, ponieważ wierzę, że popierasz nasze interesy, o tym wiesz dobrze, odkąd przed niedawnym czasem przybyłeś do nas jako poseł. Postąpiłbyś zatem zgodnie z moją o tobie opinią, gdybyś nakłonił króla Chosroesa do zachowania pokojowych stosunków z naszym państwem. W tym przypadku przyrzekam ci wielkie korzyści ze strony mego męża, który nie podejmuje żadnych kroków bez zasięgnięcia mojej rady." Chosroes przeczytał to w obecności perskich dostojnikowi skarciwszy ich za to, iż mniemali, że może istnieć prawdziwe państwo, którym rządzi kobieta, zdołał powstrzymać ich gniew. Ale i tak odchodził stamtąd w wielkim strachu, sądząc, że oddziały Belizariusza zagrodzą mu drogę. Nikt jednak z nieprzyjaciół nie wyszedł mu na spotkanie, a on zadowolony wyruszył do domu.

3. Stanąwszy znowu na rzymskiej ziemi Belizariusz spotkał się z żoną, która przybyła z Bizancjum, l trzymał ją pod strażą, w wielkim poniżeniu, kilkakrotnie chciał ją nawet zgładzić, ale za każdym razem miękł pod wpływem

37

 

 

 

 

 

(jak mnie się przynajmniej zdaje) jakiejś płomiennej wprost miłości. Mówią co prawda, że uległ jej czarnoksięskiej mocy i stracił wszelką władzę nad sobą. Tymczasem Focjusz pośpiesznie wyruszył do Efezu, wioząc ze sobą w więzach jednego z eunuchów Antoniny, Kalli-gonosa, który służył swej pani za rajfu-ra i w czasie tej podróży wyśpiewał mu na torturach wszystkie jej tajemnice. Ale Teodozjusz, w porę uprzedzony, schronił się do świątyni Jana Apostoła, która jest tam najświętszym i powszechnie czczonym przybytkiem. Jednakże biskup Andrzej z Efezu dał się przekupić i wydał go Focjuszowi. Wtedy to Teodora, niepokojąc się o Antoninę (bo słyszała już o jej losie), wezwała Beli-zariusza wraz z nią do Bizancjum. Dowiedziawszy się o tym Focjusz wysłał Teodozjusza do Cylicji, gdzie właśnie jego łucznicy i ciężkozbrojni byli na leżach zimowych, każąc straży odstawić go tam w największej tajemnicy, a po przybyciu na miejsce trzymać w ukryciu i nikomu nie mówić, gdzie się znajduje. Sam zaś, zabrawszy Kalligonosa i znaczne sumy należące do Teodozjusza, przybył do Bizancjum. Tutaj cesarzowa pokazała całemu światu, że potrafi za zbrodnicze przysługi odwdzięczyć się jeszcze większymi i bardziej

38

 

 

 

 

 

 

 

morderczymi darami. Antonina na krótko przedtem dostarczyła jej podstępem zwabionego jednego tylko wroga, Jana z Kapadocji, natomiast ona wydała tamtej na zagładę bardzo wielu niewinnych, l tak wzięła na tortury kilku zaufanych ludzi Belizariusza i Focjusza, to tylko mając im za złe, że sprzyjali tym dwóm, a następnie tak z nimi postąpiła, że do dziś nie wiadomo, jaki właściwie spotkał ich los. Innych ukarała wygnaniem na podstawie tych samych zarzutów. Niejakiego zaś Teodozjusza, jednego z tych, którzy pojechali za Focjuszem do Efezu, człowieka, który osiągnął godność senatora, pozbawiła majątku, zamknęła w ciemnej piwnicy i uwiązała za szyję do jakiegoś żłobu na sznurze tak krótkim, że był stale naprężony i ani na chwilę nie dało się go obluźnić. Stojąc tak bez przerwy przy tym żłobie nieszczęśnik ów jadł, spał i załatwiał wszystkie potrzeby naturalne, i brakowało tylko, żeby ryczał, a byłby zupełnie podobny do osła. W ten sposób spędził nie mniej niż cztery miesiące, aż dostał pomieszania zmysłów i miał częste napady szału; wreszcie uwolniono go z tego więzienia i wkrótce potem umarł. Belizariusza zaś, wbrew jego woli, Teodora zmusiła do pojednania z żoną, Focjusza natomiast poddała przeróżnym,

39

 

 

 

 

 

 

zgoła niewolniczym udrękom i okrutnie smagała po grzbiecie i ramionach każąc mu wyznać, gdzie przebywają Teodo-zjusz i rajfur Kalligonos. Ale on, chociaż umęczony torturami, pozostał wierny przysiędze i nie wyjawił żadnej z tajemnic Belizariusza, bo mimo że był dawniej chorowity i prowadził bardzo swobodne życie, to jednak zawsze dbał o ciało i nigdy nie zaznał złego traktowania czy nędzy. Ale po pewnym czasie wszystkie tajemnice i tak wyszły na światło dzienne. Odszukała także Kalligonosa i wydała go Antoninie, po czym wezwała do Bizancjum Teodozjusza i natychmiast po przyjeździe ukryła go u siebie w Pałacu. Nazajutrz każe przyjść Antoninie i rzecze: “ Patrycjuszko najmilsza, wczoraj wpadła mi do ręki perła, jakiej nie oglądały dotąd ludzkie oczy. Jeśli chcesz, nie pożałuję ci tego widoku i pokażę ci ją." Ta, nic nie rozumiejąc, zaczęła gorąco prosić, by mogła zobaczyć perłę, a wtedy Teodora pokazała jej Teodo-

40

 

 

 

 

 

zjusza, którego wyprowadziła z pokoju jednego z eunuchów. Antoninę tak bardzo oszołomiła radość, że w pierwszej chwili po prostu oniemiała; potem dopiero zaczęła wylewnie dziękować Teodorze za tak wielką łaskę, nazywając ją swoją wybawicielką, dobrodziejką, prawdziwą władczynią. A cesarzowa zatrzymała Teodozjusza w Pałacu, otaczając go zbytkiem i obsypując łaskami, i odgrażała się nawet, że wkrótce uczyni go wodzem Rzymian. Ale uprzedziła ją sprawiedliwość losu, ponieważ młodzieniec zachorował na dyzenterię i odszedł z tego świata.

Teodora miała dobrze ukryte i nikomu nie znane pokoje, zupełnie niedostępne i tak ciemne, że nocy nie można było odróżnić od dnia. Tam właśnie zamknęła Focjusza i przez dłuższy czas trzymała go pod strażą. Ale Focjusz, nie raz, lecz nawet dwukrotnie, zdołał się jakimś dziwnym przypadkiem stamtąd

41

 

 

 

 

 

Bogurodzicy, który wśród Bizantyńczyków uchodzi za “Przenajświętszy" (l tak go nazywają), l usiadł jako błagał ni k przy świętym ołtarzu. Stamtąd zabrała go siłą i znowu uwięziła. Za drugim razem dotarł do świątyni Mądrości Bożej i tam niespodziewanie usiadł przy świętej chrzcielnicy, którą chrześcijanie czczą ponad wszystko inne. Ale nawet stamtąd zdołała go wywlec ta kobieta, dla której, zaiste, nawet najświętsze miejsca nie były nietykalne; przeciwnie, uważała za drobiazg gwałcenie świętości. A kapłani chrześcijańscy przyglądali się temu wraz z całym ludem, jakby porażeni strachem, we wszystkim jej ustępując.

Tak przeżył Focjusz trzy lata, potem zaś, powiadają, zjawił mu się we śnie prorok Zachariasz i zaklinał go, aby uciekł, przyrzekając, że mu w tym dopomoże. Uwierzywszy temu widzeniu wydostał się stamtąd i potajemnie dotarł do Jerozolimy; a chociaż mnóstwo ludzi go poszukiwało, nikt nie widział Focjusza, nawet jeśli się na niego natknął. Tam zgolił głowę, przywdział ubiór noszony przez mnichów i tak zdołał ujść kary z rąk Teodory. Ale Belizariusz zlekceważył przysięgę i bynajmniej nie starał się mu dopomóc, chociaż Focjusz

42

 

 

 

 

 

 

padł ofiarą tak nieludzkich prześladowań; odtąd też, jak na to zasłużył, we wszystkich sprawach Bóg był przeciw niemu. Bo zaraz potem wysłany przeciw Medom i Chosroesowi, którzy po raz trzeci wtargnęli na terytorium rzymskie, splamił się tchórzostwem — choć z drugiej strony, wydaje się, że czegoś godnego uwagi jednak dokonał, ponieważ uwolnił tamte okolice od wojny. Kiedy jednak Chosroes przeprawił się przez Eufrat, zdobył bardzo ludne i zupełnie nie bronione miasto Kallinikus i wziął do niewoli tysiące obywateli rzymskich, Belizariusz nie raczył nawet puścić się w pogoń za nieprzyjacielem; wówczas zyskał miano człowieka, który pozostał na miejscu albo ze złej woli, albo z tchórzostwa.

4. W tym samym mniej więcej czasie przydarzyła mu się inna przygoda.

Pisałem już o zarazie, która dziesiątkowała ludność Bizancjum. Otóż zachorował również bardzo poważnie cesarz Justynian i mówiono nawet, że umarł. Pogłoska ta, podawana z ust do ust, dotarła do armii rzymskiej, gdzie jacyś oficerowie zaczęli mówić, że jeśli Rzymianie i Bizancjum obiorą kogo innego cesarzem, oni nigdy się na to nie zgodzą. Ale po jakimś czasie cesarz wyzdrowiał, a dowódcy armii rzymskiej

43

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • xiaodongxi.keep.pl