[ Pobierz całość w formacie PDF ]

NIK PIERUMOW

 

 

 

PIERŚCIEŃ MROKU

Część II - Czarna Włócznia

Zadrży Zachód i Wschodni świat

Pojawiła się Moc w Dłoni.

Dziewięć Gwiazd - Niebieski Kwiat,

Niebieski Kwiat na Głowni.

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

TAJEMNICA OLMERA

1

 

ZA KARN DUMEM

 

 

Tłusty czarny dym nieforemnym kosmatym kłębem wolno snuł się z doliny; kiedy sięgał wierzchołków otaczających ją wzgórz, uparcie wiejący od trzech dni silny północno-wschodni wiatr darł go na strzępy. Jednakże, gdy napór wiatru słabł, dym docierał do niskich szarych chmur; zasnuwających całe niebo, a był na tyle intensywny, że wsiąkając zmieniał kolor chmur, które wyglądały jak zabrudzone błotem. Ale wiatr nie cichł na długo, po chwili zaczynał wiać z jeszcze większą siłą, a wtedy Folkowi szczękały zęby.

Przyjaciele siedzieli przy niewielkim ognisku, rozpalonym wśród obrośniętych zielono-błękitnym mchem szarych płaskich kamieni, postawionych na sztorc przez jakąś olbrzymią rękę. Na ich ostrych krawędziach złośliwie hasał wiatr, niczym uprzykrzony komar. Rozsiodłane kuce penetrowały kamieniste szare zbocze, wyszukując rzadkie kępki żółtawej zwiędłej trawy. Malec owinął się w płaszcz i żałośnie pociągał nosem, ponury Torin setny raz przejeżdżał osełką po ostrzu topora, na którym i tak nigdy jeszcze nie było najmniejszej plamki rdzy. Hobbit dorzucał chrustu do ognia i nie mając nic więcej do roboty, popatrywał w niebo i obserwował niespiesznie sunące w górę czarne strzępy.

Był już listopad, jesień ustępowała miejsce przedzimiu; tu, na północy, o dzień drogi od Gór Angmaru, hulały już zimne wiatry. Północno-wschodnie może były nawet zimniejsze, ale suchsze, a kiedy nadlatywał wiatr północno-zachodni, nie pomagały już nawet ogniska. Lodowaty lepki ziąb przenikał przez najmniejsze szparki, i hobbit w żaden sposób nie potrafił się ogrzać. Smętnie gięły się dawno temu wyleniałe miejscowe brzózki, cherlawe i słabiutkie; ich czarne gałązki wyglądały, jakby w rozpaczliwym wysiłku chwytały się czegoś niewidocznego. Może odchodzącego ciepła?

Folko zamieszał bulgoczącą w kociołku potrawę. Dawno już zostały zapomniane te czasy, kiedy do jadalni Brandyhallu wolno i uroczyście wnoszona była błękitna waza, z której wydobywały się rozkoszne aromaty, a cioteczka dużą srebrną chochlą rozlewała do fajansowych talerzy parującą zupę, nie żałując ani mięsa, ani warzyw z dna... Folko uśmiechnął się. Rytuał przygotowywania jedzenia odszedł w niepamięć, zamiast niego w zwyczaj weszło mieszanie w kociołku pospiesznie ostruganym patykiem, właśnie jak w tej chwili.

Ich potrawa tułacza - ni to zupa, ni to kasza, ni to gulasz - własny wynalazek hobbita, niezwykle prosta, szybka w przygotowaniu i sycąca, jeszcze nie ugotowała się, więc Folko odwrócił się od ogienka, leniwie obserwując wojowników w dolinie, którzy krzątali się przy pogorzelisku. Arnorscy strażnicy dopalali tam resztki ponurego angmarskiego grodku; bardziej na lewo, nieco wyżej, pojawiały się i znikały, mieszające się z ludzkimi, przysadziste sylwetki krasnoludów. Na rozkaz Namiestnika wznoszono tam kamienną wieżę dla arnorskiej strażnicy.

- Długo tu jeszcze będziemy gnili? - nie wytrzymał Malec, głośno pociągając nosem. - Gdzie ten Rogwold? Gdzie obiecane zapasy?! Każda chwila jest cenna!

Folko zmarszczył się niezadowolony, Torin splunął z gniewem. Przeszli z wojskiem Namiestnika i palącymi się do wojaczki i draki tangarami - a znalazło się ich ponad osiemnaście setek - przez cały Angmar, starając się natrafić na ślad niedobitków armii Olmera, ale ci wyślizgiwali się zręcznie niczym błyskawiczna błotna żmija. Kiedy pierwsze oddziały strażników podeszły do rubieży Angmaru, zamiast walecznych północnych zuchów na spotkanie wyszła starszyzna oraz szlochające, błagające o litość kobiety i piszczące ze strachu dzieci a poza tym do obozu Namiestnika zaczęli napływać Angmarczycy - mocni, przysadziści, czarnobrodzi, ani źli, ani straszni - nisko kłaniając się zwycięzcom. Starszyzna jednogłośnie zapewniała, że nikomu nawet przez myśl nie przyszło-by wojować z Wielkim Królestwem, napadli mizerni odszczepieńcy, a za nich Arnor nie może ponosić odpowiedzialności.

- Widzisz, o potężny, że żaden z naszych mężczyzn nie szedł na Fornost - mówili, błagalnie patrząc w nieprzeniknione i niewzruszone oblicze Namiestnika. - Oto stoją przed tobą, i chociaż nie jesteśmy winni, błagamy: wskaż, czym możemy zasłużyć sobie na przebaczenie Wielkiego Zjednoczonego Królestwa?

Hobbit skrzywił się i potrząsnął głową, przypomniawszy sobie tę scenę, którą, wstrzymując oddech, oglądała cała armia. Czy Namiestnik przyjmie proponowany mu namolnie pokój i pojawi się przed żołnierzami szansa dosięgnięcia ocalałych buntowników jeszcze w Angmarze, czy przyjdzie im wykurzać upartych spiskowców z górskich kryjówek, i kto wie, ile jeszcze żywotów będzie to kosztowało?

Namiestnik przyjął propozycję pokoju. Nałożył na Angmar daninę, zobowiązał starszyznę do przekazania zakładników, do złożenia broni: mieczy, siekier, pancerzy, hełmów, szczególnie kusz, pozostawiając im tylko łuki do ochrony stad przed wilkami. Poza tym nakazał powołanie oddziałów, które miały budować strażnice na przełęczach Gór Angmarskich. Żądał również schwytania ukrywających się buntowników, ale starszyzna tylko niżej pochylała twarde karki i powtarzała to samo: że niby wszyscy zuchwali najeźdźcy, nie zatrzymując się, przemknęli przez Angmar do przełęczy i szukać ich należy już za Karn Dumem. Rozesławszy oddziały do głównych osiedli Angmaru, Namiestnik z wyborowym oddziałem i krasnoludami ruszyli w pościg za uciekinierami po tropach ledwie widocznych na wąskich ścieżkach. Pościg okazał się niezwykle trudny - zdarzały się lawiny, a nie wiadomo skąd biorące się strzały trafiały lekkomyślnych Arnorczyków, którym zdarzyło się zdjąć hełm. Na dodatek Olmer, wyprowadzając swoich na nieznane przestrzenie za Gundabadem, podzielił wojsko na dziesiątki drobnych oddziałków, które uciekały różnymi drogami. Niewiele można było się dowiedzieć od miejscowych - mimo świadectw pokory w każdej wsi napotykali złe, nienawistne spojrzenia, rzucane spode łba, gdy już Angmarczycy podnieśli się z klęczek. A gdyby nie doświadczenie takich tropicieli jak Rogwold, nigdy by nie odszukali śladów konnych szwadronów Olmera. Jego piechota została w większości wybita w pierwszym boju, ze śmiertelnych objęć hirdu udało się wyrwać niewielu; ci, którzy ocaleli, niemal wszyscy dostali się do niewoli albo uciekli, gdzie kto mógł. Oprócz orków. Pozostawiwszy na bitewnym polu niemal trzy czwarte swoich sił, nie porzucili Olmera i ścigający z rzadka natykali się na ślady po biwakach uciekinierów, znajdując raz prosty, okuty żelazem orkowy but, a raz ciężką tarczę z ledwie widocznym wizerunkiem Białej Ręki, pewnego dnia zaś przednia straż przytaszczyła do obozu martwego orka, najprawdopodobniej był ranny i dobili go współplemieńcy. Pojawiali się też Hazgowie. Kilka razy ich grube, niechybiające strzały strącały z siodeł arnorskich strażników; widziano także ich samych, kiedy osłaniając odwrót, wycofywali się jako ostatni.

Angmar został z tyłu. Czy to kraj manifestujący pokorę, czy naprawdę pokorny? Serce podpowiadało hobbitowi, że z tym narodem będzie jeszcze sporo kłopotów. Olmer zniknął - ukrył się za przełęczą, zaciągniętą niskimi śniegowymi chmurami, i Namiestnik dał rozkaz odwrotu.

- Nie możemy w nieskończoność pętać się po zaśnieżonych bezpłodnych ziemiach - oświadczył. - Jeśli buntownicy postanowili tam właśnie się udać, cóż, czeka ich szybka śmierć z głodu i zimna. A z powrotem do Angmaru nie wpuści ich pozostająca tam drużyna. Nadgranicznicy Beorningów również są uprzedzeni. Wróg nie przedostanie się tamtędy.

Ludzie i krasnoludy powitali te słowa głośnymi radosnymi okrzykami. Milczeli tylko ci, którym przypadło zimować tu aż do przyjścia zmiany; krasnoludy zamierzały zajrzeć do swoich starych osiedli na północnym skraju Gór Mglistych i również nie chciały wojować. Prowadził ich młody i gorący Chedin, syn Horta. Natomiast Folkowi, Torinowi i Malcowi nie pozostawało nic innego jak iść dalej. Nie zdecydowali się jednak wyjawić komukolwiek celu swojej wyprawy. Powiedzieli

Rogwoldowi, że nie zamierzają wracać do Arnoru, ale spróbują szczęścia na wschodzie, w Ereborze, gdzie Dorin zbiera na wyprawę do Morii wszystkich odważnych tangarów. Zasmucony setnik protestował, ale Torin tylko pokręcił głową i poprosił o jedno: żeby po starej przyjaźni pomógł zgromadzić zapasy i ciepłe ubrania na drogę. Rogwold obiecał, i oto przyjaciele siedzieli nieopodal prowadzącej do przełęczy drogi i od czasu do czasu zerkali na widniejące już blisko masywy gór. Za szarym grzebieniem leżał wąwóz, porośnięty ponurym jodłowym borem. W tym miejscu, od starej angmarskiej strażnicy, zaczynała się droga do przełęczy. Przednia straż Arnoru wróciła kilka godzin temu; ślady wroga ginęły za górskim urwiskiem.

Hobbit, wpatrzony w ogień, pogrążył się w dziwnym odrętwieniu. Szumiał wiatr i wokół poruszały się żywe istoty, gdzieś niewyobrażalnie daleko, i niewyobrażalnie dawno, pozostawił dom i rodzinę, przed nim niewiadome, a on sam nie wie, czy wrócić do tego, co było, czy zaufać przyszłości. Wszystko jeszcze zależy od niego, wszystko jeszcze może zmienić, ale nic nie jest podobne do tego uczucia, kiedy stoi się na rozdrożu i ma świadomość wolnego wyboru...

Z tyłu dał się słyszeć stukot kopyt, po stoku wjeżdżał Rogwold, prowadząc na wodzy trzy juczne konie. Stary setnik zbliżał się powoli, z opuszczoną głową.

- Nareszcie! - odetchnął z ulgą Torin. - Ruszaj się, Mały, przekładaj wszystko na kuce... Folko, nie stój jak słup! Pomagaj!

Wkrótce zaciągnięto ostatni rzemień na jukach, sprawdzono ostatnią podkowę, nadeszła pora pożegnania.

- Pozwólcie mi porozmawiać z Folkiem na osobności - Rogwold drżącym głosem zwrócił się do krasnoludów.

Malec podniósł brwi ze zdziwieniem, ale Torin, rzuciwszy na hobbita szybkie spojrzenie, szarpnął krasnoluda za rękę i odprowadził na bok. Setnik i Folko zostali sami.

- Znowu rozstajemy się, przyjacielu - powiedział cicho Arnorczyk. - I znowu cię nie rozumiem. Przecież nie jesteś krasnoludem, żeby wiązać swoje losy z losami tego podziemnego ludu? Oni mają swoją drogę, a my, żyjący na ziemi, swoją. Co będziesz robił w tym Ereborze? Pójdziesz walczyć o Morię? Co ci do niej? Boję się o ciebie, maluchu. Za pierwszym razem udało ci się, ale czy uda się po raz drugi? Nie, poczekaj, nie przerywaj. Może i wyrosłeś przez te miesiące, ale do hirdu cię nie wezmą! No to co tam będziesz robił?... Zresztą - głos setnika nieoczekiwanie stwardniał - rozmawiajmy szczerze. Myślisz, że nie wiem, z kim postanowiliście się zmierzyć? Chcecie złapać samego Olmera, czyż nie tak?

Folko speszył się, ale Rogwold patrzył mu prosto w oczy i prosił wzrokiem o szczerą odpowiedź, hobbit nie mógł mu skłamać.

- Tak, idziemy po niego. - I nagle wyrwało mu się: -Chodź z nami.

Były setnik uśmiechnął się smutno.

- O tym za chwilę... Pomyśl jeszcze raz, hobbicie, na co się ważysz? Masz przed sobą śnieżną pustynię. Nikt z was nie przebywał wcześniej północnych zboczy Gór Szarych, nikt nie zna tamtejszych szlaków. Na co liczycie? Ryzykujesz swoje życie, ale musisz pamiętać o tych, których zostawiasz z tej strony Grzmiących Mórz, o tych, którzy cię kochają i czekają na ciebie.

- Po co to mówisz, Rogwoldzie? - zapytał cicho hobbit, patrząc na już zmarszczone w gniewnym i zarazem cierpiętniczym grymasie brwi setnika. - Przecież to wróg, Rogwoldzie. Zniszczy wszystko, co jest nam drogie i czemu jesteśmy wierni. Jestem przekonany, że nie ustanie w wysiłkach. Namiestnik zawraca, ale my nie możemy. Nie będziemy mogli spać ani żyć spokojnie, póki po Śródziemiu włóczy się ten, który nazywa siebie Olmerem. Zdołał nam uciec, i nie znalazł się nikt, kto odważyłby się ścigać go przynajmniej do granic zamieszkanych terenów. Cóż, weźmiemy to na siebie. Kilku hobbitów kiedyś przedarło się do serca twierdzy Mroku, nie bacząc na wszelkie przeszkody. Czy ja, potomek w prostej linii jednego ze słynnej czwórki, mam stchórzyć, skoro los zrządził inaczej i zostałem wciągnięty w tę sprawę?!

Folko stał z zaciśniętymi pięściami, policzki mu płonęły. Niezauważalnie do rozmawiających podeszły krasnoludy. Rogwold z ciężkim westchnieniem pochylił głowę i przygryzł wargi.

- Pewnie masz rację - powiedział głuchym głosem po chwili milczenia. - Tak, nasz świat zmienia się w oczach. - Uśmiechnął się smętnie. - W Amorze mówią, że nasz świat będzie nienaruszalny, póki hobbici nie wyjdą ze swego dobrowolnego osamotnienia. Kto wie, może ku temu wszystko zmierza?

- Po co te piękne słowa, Rogwoldzie - zmarszczył się Torin. - Chcesz znać prawdę? Proszę bardzo. Rzeczywiście chcemy doścignąć Olmera, możemy nawet polec, ale musimy skończyć z nim raz na zawsze. Chcesz, to chodź z nami! A może uważasz, że on nie jest aż tak niebezpieczny i ściganie go jest tylko kaprysem zadufanego w sobie hobbita i pary znudzonych krasnoludów?

- Nigdy nie mówiłem niczego takiego! - błysnął oczami Rogwold. - I powiadam wam: Olmer jest niebezpieczny, niezwykle niebezpieczny, niebezpieczniejszy od wszystkiego, z czym stykało się Królestwo w ciągu trzech wieków od zwycięstwa... Zobaczcie, jak zręcznie potrafił zmienić swoją porażkę w zwycięstwo! Wybito piechotę, ale ocalała najlepsza jazda. Ci będą pamiętać i co najważniejsze rozpowiedzą innym. - Rogwold aż się wychylił do przodu. - Opowiedzą o szlachetności wodza, który nie porzucił ich na pastwę losu! Jak zręcznie postąpił, uciekając z Angmaru, nie pozwoliwszy, by gniew Namiestnika dotknął tych, którzy karmili i wyposażali jego armię! Jak zręcznie ukrył się, pozostawiwszy po sobie w Angmarze dobre wspomnienia, nie pokłóciwszy się z tutejszą starszyzną. Nie mówiąc już o tym, czego potrafił dokonać, skoro połączył wszystkich, którzy mogli nosić broń i mieli jakikolwiek powód, by powiedzieć: „Arnor skrzywdził mnie, mój ród czy moich przyjaciół. Nie idę więc grabić, tylko mścić się!”. Łupieżców zatrzymać byłoby o wiele łatwiej! O nie, jest niebezpieczny, i powtarzam: macie rację. Ale iść za nim to szaleństwo!

- Niby dlaczego? - Torin zacisnął zęby.

- Straże doniosły, że jazda Olmera błyskawicznie ustępuje na wschód - odpowiedział stary setnik, nie spuszczając wzroku pod świdrującym spojrzeniem krasnoluda. - Nie wiem, na co on liczy, jak zamierza przetrwać zimę za Karn Dumem. Zamkniemy szczelnie przełęcze, nie będzie mógł więc wrócić. Z pewnością świetnie to rozumie. A skoro tak, to nie zostaje mu nic innego, jak z całych sił, nie szczędząc ludzi ani koni, przebijać się do Ereboru, gdzie może znaleźć wyżywienie dla swego wojska i furaż dla koni. Przez Góry Szare nie przejdzie. Sam chadzałem niegdyś wzdłuż nich i wiem, co mówię. One odcięły Olmera od zamieszkanych terenów, dlatego musi jak najszybciej przeskoczyć leżącą za nimi śnieżną pustynię. Jak mówiłem, ktoś tam żyje, ale wzdłuż całej drogi, od Gundabadu do najbardziej wysuniętego na wschód grzbietu, nie znajdziecie więcej niż setkę dymów.

- A nie może przedrzeć się do Przyrzecza przez Most Gundabadzki? - zapytał zatroskany Torin.

- Nie sądzę - pokręcił głową Rogwold. - Beorningowie są zbyt mocno związani z Królestwem, żeby tak otwarcie przepuścić przez swoje ziemie wroga, o którego istnieniu zostali już powiadomieni. A jeśli Olmer zechce walczyć z nimi, to czeka go jeszcze szybsza śmierć. Most Gundabadzki, nad którym panują Beorningowie, jest nie do przebycia przez nieprzyjaciela. Bywałeś tam?

- Znam go tylko z opowieści - przyznał krasnolud.

- Więc powiem wam, żebyście wiedzieli o nim więcej. Droga od Karn Dumu wznosi się tam wysoko w góry, prowadząc wąskim wąwozem o pionowych ścianach, po których wdrapać się mogą tylko najzręczniejsi z ludzi. Wąwóz urywa się przy ogromnej przepaści, oddzielającej Gundabad od Gór Mglistych. Jej głębokość wynosi półtorej mili, więc kiedy stoisz na moście, nie widać dna. Na dole płynie zimny górski potok, biorący początek z lodowców Gundabadu. Od śnieżnych równin, leżących na północ od Gór Szarych, przepaść odgradzają nieprzystępne skały; nikomu się jeszcze nie udało ich pokonać i przedostać do kanionu od jego północnej strony. Przez tę przepaść przerzucono wąski - w szeregu może iść nie więcej niż pięciu ludzi - i długi na półtorej mili most. Na końcu jest twierdza. Jej bastiony obejmują most z obu stron, ostatnie trzysta kroków można przejść tylko pod gradem strzał i kamieni. Na dodatek ostatnia część mostu jest ruchoma... Nie, jeśli Beorningowie nie przepuszczą go sami, Olmer nie przebije się tamtędy, a jeśli ich przekupi... Cóż, będą musieli oddać myto, i tamtejsi władcy świetnie to wiedzą. Nie, Olmer nie przejdzie do Przyrzecza.

- Może ma jakąś kryjówkę na północy? - zastanawiał się

Torin.

- Może, ale co mu po kryjówce? Najpierw musi wygoić rany, podciągnąć wzmocnienia. Wszcząwszy wojnę, nie tak łatwo z niej się wycofać. A co można zrobić w bezpłodnej śnieżnej pustyni? Angmar nie wykarmi wielkiej armii... Poza tym niebezpiecznie jest koczować tak blisko naszych posterunków. Nie, na jego miejscu nie traciłbym ani dnia i uchodził na wschód.

- Na pewno nie przedostanie się przez Góry Szare? - zaniepokoił się hobbit. - Jest chytry jak lis, a nuż znajdzie jakąś ścieżynkę...

- Nie ma ścieżynek w Górach Szarych - pokręcił głową stary setnik. - Nie pokona ich, jeśli - rzucił kosę spojrzenie na Torina - nie przepuszczą go tamtejsze krasnoludy. Nie obraźcie się, ale są wśród waszej starszyzny tacy, którzy mogą połakomić się na złoto i kamienie. A tego dobra Olmer wywiózł z Fornostu niemało.

- Nie przepuszczą - odparł Torin z gniewnym błyskiem w oku. - Nie przepuszczą! Ponieważ już wiedzą, że nie wolno.

- Wiedzą? - Folko otworzył usta. - Skąd?

- Posłaliśmy do nich wieści... przez Rudne Echo - przyznał niechętnie krasnolud.

- Oho! - zdziwił się Rogwold. - Dawno już chciałem wypytać kogoś z krasnoludów, kto ma o tym pojęcie. Już bokiem mi wychodzą bajki o Rudnym Echu. Co to jest? Wiedziałem, że między krasnoludzkimi królestwami Śródziemia istnieje jakaś łączność.

- Nic nie mogę wam powiedzieć, przyjaciele - rozłożył ręce Torin, a Malec zasępił się i odwrócił wzrok. - Złamalibyśmy Przysięgę, złożoną na imię... Nie, nie pytajcie mnie więcej!

- Dobrze, ale w takim razie powiedz mi coś innego - rzekł Rogwold. - Możecie doprowadzić do tego, by wasi współplemieńcy spotkali Olmera i skończyli z nim. Dlaczego pozwalacie mu uciec, skoro wystarczyłoby kilka słów i sprawa byłaby załatwiona?

Setnik gniewnie zmarszczył brwi, jego głos stał się oschły i twardy. Jednak ani Torin, ani Malec nie złamali się.

- Czy królestwo potomków Durina w Górach Szarych stało się lennikiem i wasalem Arnoru? - napuszenie zaczął Malec, ale Torin mu przerwał:

- Co mogą w polu same krasnoludy przeciwko śmigłej konnicy? - zwrócił się z lekkim wyrzutem do setnika. - Dziwne, że właśnie ty mówisz o tym!

- Przecież nie musieliby wychodzić w pole! Wpuścilibyście tych zbójów do jaskiń i wydusili jak szczury! - Rogwold przeciął powietrze dłonią. - Co tam się przejmować!

Torin zaczerwienił się, Malec zasępił, jednak trzymali nerwy na wodzy.

- Moi rodacy nie pójdą na to! - odparł zdecydowanie Torin.

- Na to! Co to znaczy „na to”! - przedrzeźniał go były setnik. - Wróg to wróg, i postępować z nim należy odpowiednio. Zmiażdżyć gadzinę! Nie czekać, aż wyrosną jej nowe macki w miejsce odciętych.

- My, krasnoludy, tak nie postępujemy - odpowiedział Torin cicho.

Nastąpiła niezręczna cisza. Przerwał ją Rogwold. Stary setnik pochrząkał nieco speszony, przejechał rękawem po brodzie i odezwał się teraz już spokojnie.

- No, skoro nie przepuszczą, to nie przepuszczą. Ale w takim razie nie wiem, jaki sens ma wasz pościg za doświadczonym wojownikiem, dla którego, zresztą, cenny jest każdy dzień. Łatwo domyślić się, co zobaczycie na miejscu tych osad, które są tam teraz...

- Co? - zapytał hobbit, nie zauważywszy spojrzenia Torina.

- Popielisko, ot co! - rzucił Rogwold gwałtownie. - Ludzie Olmera wymiotą wszystko jak leci, a w pierwszej kolejności ziarno i siano. Jeśli padną konie, to koniec z nimi wszystkimi. Tak... Przyjdzie wam przemierzać nie tylko zaśnieżoną, ale i rozgrabioną pustynię. Na całą długą drogę od Gundabadu do Ereboru nie weźmiecie zapasów. Moja rada: nie tracąc czasu, zmierzajcie w kierunku Samotnej Góry, ale przez ziemie Beorningów, po dobrych i bezpiecznych drogach. Ręczę, że wyprzedzicie Olmera i przechwycicie go przy Mieście na Jeziorze.

- A Namiestnik nie wysłał przypadkiem gońców do Dzikich Krajów z prośbą o zatrzymanie angmarskiego wojska? - zapytał Malec z niewinną miną.

- Nie wiem - spochmurniał Rogwold. - Nie mogę nic powiedzieć o tym, podobnie jak i ty, Torinie, nie możesz zdradzić sekretu Rudnego Echa.

- Skoro nie możesz, nie mów - skwitował Torin. - Powiedz lepiej, czy wybierzesz się z nami? Sprawa jest godna tak doświadczonego wojownika i tropiciela jak ty. Bardzo przydałaby się nam twoja pomoc!

Rogwold nie wytrzymał przenikliwego spojrzenia krasno-luda i opuścił głowę.

- Nie, nie mogę iść z wami - wykrztusił z wysiłkiem. - Pomyślcie sami, ile będzie tu spraw do załatwienia! Trzeba pilnować granicy, przygotowywać nowe drużyny, trzeba stworzyć oddziały konnych łuczników, zdolnych do przeciwstawienia się konnym kusznikom Olmera, bacznie obserwować wszystko, co w Eriadorze, Enedhwaicie i Minhiriacie będzie podejrzane w najmniejszym nawet stopniu, żeby ustrzec się najazdu. A poza tym należy jakoś opanować Morski Lud, uspokoić wraz z Rohanem ciągle wrzący Dunland... I tak dalej. Namiestnik ponownie wezwał mnie na służbę do siebie, i muszę u niego zostać. Przy okazji, na waszym miejscu trzymałbym język za zębami, nawet wśród przyjaciół. Uważajcie też, gdy będziecie się zwracali do Namiestnika! Podejrzewam, że Olmer ma swoje uszy w stolicy. Lepiej wyruszajcie tak, jak postanowiliście, w tajemnicy i bezzwłocznie! Na waszych barkach, być może, spoczywa największa odpowiedzialność...

Wysłuchawszy Rogwolda, Folko ciężko westchnął. Takimi słowami żegnał mądry Elrond ruszających z Rivendell Powierników Pierścienia; tu i teraz brzmiały ironicznie! Wtedy hobbici odchodzili, niosąc ze sobą Los Śródziemia, po Wielkiej Kadzie, otrzymawszy zalecenia i wskazówki od Jasnych Sił, a mądrość najpotężniejszego wśród nich, Gandalfa Szarego, towarzyszyła im niemal stale. A tu, zamiast potężnego Aragorna syna Arathorna, potomka Isildura, przyszłego Wielkiego Króla, jest stary, zmęczony życiem Arnorczyk, prosty wojownik, urodzony przez zwyczajną kobietę; zamiast zgranej czwórki - jeden hobbit, mimo że wyrośnięty i w pancerzu z mithrilu; co prawda, krasnoludów jest dwóch, ale czy w liczbie ich siłą? Losem oddziału Powierników Pierścienia interesowali się wszyscy, natomiast jeśli zginą oni, łzę uroni zapewne tylko Rogwold...

Zimny wiatr wplątał się w poły ich płaszczy i hobbit, patrząc z niechęcią na śnieżne czapy gór, ponownie doznał dziwnego rozdwojenia osobowości - jeden Folko znajdował się tam, gdzie żyły podania o odwadze i honorze przodków, i ten poważnie przemawiał: „Nie oszukuj się. Wojna nie skończy się szybko i nie wiadomo, czy dożyjesz do jej końca”. Drugi natomiast, zachowując niezatarte tułaczką i niewygodami wspomnienia o gorącej zupie, aromatycznym gulaszu i słodkim puddingu, stale usiłował znaleźć jakiś powód, żeby uniknąć trudów i niebezpieczeństw. Teraz zadał Rogwoldowi nieśmiałe pytanie, tym bardziej głupie, że przed paroma minutami on sam twierdził coś zupełnie przeciwnego:

- Dlaczego tak uparcie wierzysz, że Olmer pojawi się ponownie?

- Ja? Ja uparcie wierzę? - Stary setnik uśmiechnął się. - Ja w nic nie wierzę. Oczywiście, lepiej by było, żeby zaginął gdzieś w Dzikim Kraju... Może tak się zdarzyć, prawda? Ale należy przygotowywać się na najgorsze: wróci i jego siły wzrosną wielokrotnie.

Zapadła cisza. Torin marszczył czoło, markotny Folko grzebał patykiem w węglach gasnącego ogniska, tylko Malec patrzył spokojnie i beztrosko, jakby wcale go nie obchodziła przyszłość. Przytłaczającą ciszę przerwał Arnorczyk. Zaczął mówić o drodze do przełęczy, o drodze przez dolinę Anduiny, przypominał, co może służyć jako drogowskazy, i o dogodnych miejscach na postoje; po mocnym szturchańcu w bok hobbit ocknął się i zaczął notować.

Postać Rogwolda, znieruchomiałego z uniesioną w pożegnalnym geście ręką, zniknęła za mrocznym szpalerem starych jodeł. Folko otarł rękawem niespodziewanie zwilżone łzami oczy. Setnik już nie starał się go powstrzymać, ale jego spojrzenie jakby wyrażało przekonanie, że to spotkanie jest ostatnie i rozstają się na zawsze. Hobbit sam siebie przekonywał, że będzie inaczej, wszystko skończy się dobrze, ale podświadomie wyczuwał coś innego. Umówili się z Rogwoldem, że wyślą mu wiadomość, gdy dotrą do Miasta na Jeziorze; stary setnik z kolei obiecał napisać i przesłać do Ereboru list królewską sztafetą. Hobbit zanotował imiona pewnych ludzi w Esgaroth, w Dale, w samej Minas Tirith, ponieważ nie wiedzieli, dokąd zaprowadzi ich los. Setnik obiecał możliwie szybko powiadomić swoich przyjaciół w Gondorze, żeby w razie czego nie zaskoczyły ich niepokojące wiadomości od trzech tułaczy. Rogwold przypomniał również zagadkowy dom w Annuminas, gdzie hobbit natknął się na czcicieli Mogilników, obiecując, że nie spuści go z oka. I gdy już odjechali daleko, Folko nagle przypomniał sobie, że nie uprzedził setnika, by miał też na uwadze kram Arhara, ale było już za późno.

Głucha leśna droga wiła się między dzikimi skałami, porośniętymi mchem, przebijając się przez stare, zaspane bory. Trójka przyjaciół wolno, ale uparcie posuwała się na południowy wschód, przez ponury kamienny chaos Ettenmoors do Gór Mglistych. Surowe północne lasy, ściśnięte górskimi grzbietami, dobrze, jak im się wydawało, kryły ich ślady, i obawiali się tylko dzikich zwierząt. Hobbita ogarnął smutek. Ponure myśli i wątpliwości nie opuszczały go ani na chwilę. Przypominał sobie słowa Radagasta, wypowiedziane przed pożegnaniem: „Nie wiem, skąd w Olmerze z Dale tyle siły. Nie mogę tego wypowiedzieć, tylko czuję... że w nim jest. Wy też pamiętajcie - trzeba się dowiedzieć, co to jest! Ale... Gandalf Szary potrzebował kilkudziesięciu lat, by zrozumieć, jaki pierścień trafił w ręce Bilbo Bagginsa, a Szary w tym czasie znajdował się u szczytu swojej potęgi...”. Patrząc w przyszłość, hobbit nie widział celu. Łatwo powiedzieć: zabijcie Olmera! A jeśli go nie znajdą? W końcu nie jest on Górą Przeznaczenia - ta, przynajmniej, nie mogła się przemieszczać... Ustalenie, kim jest ów Olmer, jak tworzył armię, jak gromadził Moc i jaką ma ona naturę, czy tymi sprawami nie powinna się zająć Biała Rada?

Torin też jechał nachmurzony i zatroskany, przeważnie milczał i nie zdradzał, o czym myśli. Tylko Malec był wesoły rześki; nie przemęczając się odpowiedziami na zbyt trudne dlań pytania, bez protestu wziął na siebie większość obowiązków. Mijały dni, a przyjaciele, jak dotąd, nie spotkali żywego ducha. Spadł i roztajał pierwszy śnieg, coraz bliżej dyszała mrozem zima. Coraz częściej marszcząc czoło, Torin markotnie spoglądał na stopniowo zbliżające się szczyty Gór Mglistych, coś mamrotał pod nosem i ponaglał przyjaciół.

- Musimy przejść przez grzbiety gór, zanim śnieg całkowicie nie zamknie przełęczy - wyjaśnił swój niepokój.

Wolno ciągnęły się jednakowe, podobne do siebie dnie. Okolica powoli zmieniała się, poprzetykany skalistymi turniami las ustępował miejsca przedgórzu. Gdzieś daleko na południu pozostał tajemniczy Rivendell. Folko wiele by dał, żeby móc tam zajrzeć, ale nie mieli czasu. Jadąc, natknęli się na ślady czyjegoś biwaku, i to zmusiło ich do nocnych wart.

Jednakże całe dziesięć dni drogi od granicy Angmaru do początku górskiego szlaku, prowadzącego przez Góry Mgliste, minęło bez pr...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • xiaodongxi.keep.pl