[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Siergiej Łukianienko
Negocjatorzy
Przekład: Eugeniusz Dębski
Ta gwiazda nie miała planety. Ani jednej. Miała natomiast wspaniały pas asteroid i dwie
grupy hipertuneli, nad i pod płaszczyzną ekliptyki. Dlatego też G-785 posłużyła za
zaakceptowane przez wszystkie strony miejsce negocjacji. W przypadku zagrożenia można było
wycofać się, ukrywając za pasem asteroid.
– Dziś coś się wydarzy, Dawidzie.
Powiedziała to Ania Bieguniec, główny egzopsycholog Floty. Jej stanowisko, przez wiele lat
pełniące funkcję synekury, przez ostatni miesiąc było eksploatowane w pełnym wymiarze.
W głębi duszy Dawid zachwycał się tym, jak panuje nad sobą ta mała, niemłoda, w końcu
kobieta, na której barkach leżała odpowiedzialność za los ludzkości.
– Tak? – zapytał.
Charakteryzator, zajmujący się w tym momencie malowaniem twarzy, zerknął z dezaprobatą
na pilota, ale nie odezwał się. On też był zawodowcem, najlepszym charakteryzatorem
Hollywoodu, jednym z niewielu, którym udało się pomyślnie przejść badania medyczne. No i
stale zajmował się makijażem kapryśnych gwiazd filmowych i równie kapryśnych polityków,
którym ani na sekundę nie zamykały się usta. Tyle, że to było na Ziemi.
– Przecież wie pan, Dawidzie, jakie sakralne znaczenie przywiązują D-dorianie do liczby
sześć.
Dziś mijał szósty dzień negocjacji.
Słowo oznaczające rasę Obcych zabrzmiało w ustach Anny bardzo czysto. D-dorianie.
Pęczki różnokolorowych macek. Lądowe ośmiornice...
Charakteryzator przyjrzał się makijażowi twarzy, cofnął o krok, skinął głową. Potem
przycupnął przy niskim stoliku i zajął się pachwiną.
– Dziś genitalia powinny być białe – powiedziała Anna. W jej głosie zabrzmiało pozbawione
nawet cienia ironii opanowanie. – To jest oznaka dobrych zamiarów i nadziei na szybkie
zakończenie sporu. Nie opuszcza mnie wrażenie, że D-dorianie z jakiegoś powodu nie ufają nam.
Charakteryzator zerknął na Annę. Mimo młodego wieku ten imponujący Murzyn nie bał się
przedstawić swojego punktu widzenia.
– Białe? A co z czerwonymi obramowaniami? Proszę sobie przypomnieć dodatkową
interpretację kodeksu kolorów, Miss Bieguniec!
– Dobrze, jedna obwódka – zgodziła się Anna po chwili wahania. – I nie więcej!
Dawid z rozpaczą popatrzył w lustro.
Charakteryzatornia na statku kosmicznym!
O Boże jedyny...
I on – goły facet, pomalowany na niewyobrażalne barwy, które coś mają symbolizować. Pięć
dni temu, po pierwszej turze rokowań, Bieguniec opowiedziała mu rosyjski dowcip o kowboju i
zielonym koniu. Dowcip nie rozśmieszył Dawida, ale utkwił w pamięci.
I nic nie mógł na to wszystko poradzić. Negocjacje muszą prowadzić ci, którzy doprowadzili
do pierwszego kontaktu. Na rozmowy należy przychodzić nago, a ciało ma być pokryte
symbolicznymi barwami.
Można, oczywiście, odmówić. Oświadczyć, że ludzie nie przyjmują tego typu warunków.
Ale czy nie będzie to powodem do wojny?
Jakkolwiek by się starały ziemskie rządy i korporacje, budujące Globalną Sferę Obrony, to
ojczysty glob posiadał tylko jeden statek międzygwiezdny. Pierwszy, eksperymentalny, ten
właśnie który tak pechowo, zbyt szybko natrafił na obce inteligentne rasy...
Sami D-dorianie mają setki statków kosmicznych.
I oto on, pilot sławny i niemłody, skoro już o tym mowa, mężczyzna, weteran NASA i
uczestnik pierwszej marsjańskiej ekspedycji, idzie na rozmowy, połyskując pośladkami. Zgodnie
z etykietą Obcych – to, na czym się siedzi, powinno błyszczeć!
Hańba. Wstyd. Poniżenie. Ale lepiej dać się poniżyć, niż doprowadzić ludzkość do zguby.
– Proszę się tak nie przejmować, Dawidzie – powiedziała Bieguniec. – W jednej ze starych
rosyjskich powieści fantastycznych podczas pierwszego kontaktu z Obcymi ludzie rozbierali się
do naga... demonstrowali piękno ludzkiego ciała.
– Jak lądowa ośmiornica może docenić ludzkie piękno? – zapytał posępnie Dawid.
Kątem oka zerknął na charakteryzatora. Ten pracował w milczeniu i z zapałem.
Zawodowiec... Wszyscy są tu zawodowcami.
– Przypomnę panu nudyzm i art-body – kontynuowała Anna. – Poza tym
północnoamerykańscy Indianie...
– Ale ja jestem starym, owłosionym facetem z obwisłym brzuchem i krzywymi nogami! –
warknął, nie panując nad sobą Dawid. – Kosz na śmieci jest przystojniejszy.
Anna uśmiechnęła się oschle, jakby chciała oznajmić: „Rozmowa skończona”.
– Musi pan być przekonany o swojej racji, Dawidzie – powiedziała. – O ile wiemy, dziewięć
inteligentnych ras pokojowo współistnieje w przestrzeni kosmicznej. Dziewięć ras! Nie walczą, z
szacunkiem mówią o sobie. Czyżbyśmy nie potrafili wejść do ich grona?
– Nie jestem dyplomatą, Anno! Ja nawet z żoną z trudem dochodzę do porozumienia. –
Dawid nie potrafił się opanować i dodał złośliwie: – Gdyby na negocjacje pozwolono pójść
pani... O, jestem pewien, że od razu wszystko poszłoby lepiej!
– Kiedy tylko będzie to możliwe, rozbiorę się do naga, wysmaruję czerwoną farbą i pójdę na
rozmowy – odpowiedziała Anna z powagą. – Może patrzenie na mnie nie będzie tak przyjemnie
jak czterdzieści lat temu... Ale co na to poradzę. Ronaldzie, czas!
– Już, już... – zamamrotał charakteryzator, szybkimi ruchami pędzla nanosząc na kolana żółte
plamy. – Już, ostatnie pociągnięcia...
Dawid jeszcze raz zerknął na swoje odbicie w lustrze. Drgnął i odwrócił wzrok. Jeśli
przeklęci dziennikarze zdobędą zapisy video rokowań – cały świat będzie się turlał ze śmiechu.
Jeśli, rzecz jasna, ten świat będzie jeszcze istniał.
„Kolumb" zajmował pół nieba. Długie zbiorniki paliwowe, wyprowadzone na konsole
reaktory, wolno wirujący pierścień pokładów mieszkalnych, kratownica anteny hipersilnika.
Dawid ostatni raz popatrzył na jedyny międzygwiezdny statek ludzkości, zakłuło go serce.
Stanom Zjednoczonym wystarczyło dwadzieścia lat, by przy potężnym wsparciu reszty świata
zbudować ten cudowny gwiazdolot. Entuzjazm, jaki ogarnął Amerykanów po odkryciu zasady
tunelowego hiperskoku, wcale nie przygasł przez te dwa dziesięciolecia.
Jakby wróciły czasy Dzikiego Zachodu, podboju nowych ziem, śmiałych osadników...
Gwiezdne wojny i Babilon-5 już nie wydawały się fantastyką. Przyszłość zastukała do drzwi.
Nawet sam Dawid, lepiej od innych rozumiejący, jak długi będzie szlak od pierwszych
statków do podboju Galaktyki, przyłapywał siebie na zupełnie szalonych fantazjach. Oto on, ze
starszym synem, wędrują po nieziemskiej dżungli... Oto, po zjedzeniu sytego obiadu z
zaaklimatyzowanego na obcych preriach indyka, jedzie dżipem na kosmodrom... żeby łyknąć po
szklaneczce w towarzystwie znajomych pilotów i śmiesznych, zacofanych, kiepsko
ucywilizowanych aborygenów...
I nagle takie nieszczęście... Nagi, pomalowany człowiek w ciasnej kabinie kosmicznego
promu a przed nim dziwaczne kształty statku D-dorian, o wiele mniejszego, ale znacznie
doskonalszego...
Salę rokowań zbudowali D-dorianie.
Dziesięciometrowej średnicy przezroczysta kopuła na metalowej platformie wypełniona
nadającą się do oddychania atmosferą. Z grawitacją. Prawdziwą, nie tą namiastką, jaką tworzył
wirujący mieszkalny pierścień „Kolumba”. Ludzkości nie pozostało nic innego, jak zawierzyć
dobroci Obcych. No... i umiejętności blefowania pięćdziesięcioletniego pilota.
Prom miękko dotknął metalowego dysku. Przeniknął do wnętrza przezroczystej kopuły.
Nieznany materiał rozstąpił się, szczelnie przywierając do dzioba pojazdu, hermetyzując luk...
Pojawiła się siła ciężkości.
Dawid wstał z trudem, otworzył luk i wstąpił na twardą podłogę kopuły. D-dorianin siedział
naprzeciwko. Jego statek też do połowy przeniknął do kopuły. Dwa gwiazdoloty ziemski i obcy
wisiały w oddaleniu, nad głową skrzył się pas asteroidów. D-dorianie nie bali się przypadkowych
meteorów. Pewnie dysponują jakimś rodzajem pola siłowego...
– Ile można czekać? – zapytał z rozdrażnieniem D-dorianin.
Translator wchodził w skład wyposażenia kopuły.
Jeszcze jedno przypomnienie o technologicznej przepaści...
– Spóźniłem się mniej niż minutę – powiedział Dawid, kucając przed nieziemcem.
Ciała D-dorian były symetryczne w płaszczyźnie poziomej – przypominający beczkę korpus
z pierścieniem receptorów wzroku i węchu, sześć mocnych macek z góry, sześć – z dołu... Góra i
dół; jak się nieraz już Dawid przekonał, były dla nich pojęciem względnym.
– Zajmujemy się poważnym problemem, omawiamy warunki pokoju i rozkwitu naszych ras!
– zagrzmiał oburzony D-dorianin.
Urządzenie do przekładu albo było naprawdę bezbłędne, albo sprawiało takie wrażenie. Ani
śladu przerwy, ani jednego niezgrabnego czy też niezrozumiałego zwrotu...
Dawid westchnął. Najgorsze było to, że rasa D-dorian wcale nie grzeszyła przesadną
punktualnością.
Obcy potrafił spóźnić się pięć minut, nawet kwadrans, po czym rzucał kilka słów o
problemach z rytualnym malunkiem na ciele, o ciekawym przekazie z ojczyzny albo interesującej
dyskusji z kolegami. Można to było uznać za kpinę, butę... Ale – nie wiadomo dlaczego – Dawid
miał wrażenie, że przyczyna tego była zupełnie inna.
– No to zajmijmy się tym problemem? – zaproponował, uchylając się od sprzeczki.
Od strony D-dorianina docierał doń roślinny zapach, nawet przyjemny. Może tak pachniało
ciało Obcego. Może – farby, jakimi ozdobił swe ciało.
– Ustalmy najpierw, czy zawsze będziesz się spóźniał? – obruszył się D-dorianin.
– To się więcej nie powtórzy – powiedział Dawid, Może to i było dziwne, ale słowa te
wystarczyły, do zamknięcia tematu.
– Wszystkie rasy rozumne z niepokojem obserwują postęp negocjacji – rzekł D-dorianin. –
Przyjacielu mój, powinieneś rozumieć, że kosmiczne wojny są szkodliwe i niebezpieczne.
Wpływając w Galaktykę stajemy się – chcemy tego czy nie – nastawieni pokojowo...
– Ziemianie całkowicie się z tym zgadzają! – ochoczo zgodził się Dawid. – Wczoraj rząd
mojego kraju...
– Czy możesz mnie wysłuchać, nie przerywając? – oburzył się D-dorianin.
Dawid zamilkł.
– No więc tak, my wszyscy łakniemy pokoju! – kontynuował Obcy. – Może D-dorianie nie
przypominają kulchów, może atenoidzi oddychają chlorem, a zerwies – w ogóle nie oddychają...
Strzępy drogocennych informacji. Dawid miał nadzieję, że zamontowane w promie
mikrofony zapisują wszystkie rewelacje Obcego.
– ...ale ciągle obawiamy się, że w kosmosie pojawi się rasa zbyt młoda i energiczna, by
uznać zasadę pokojowego współistnienia. Oto dlaczego kontakt z każdą nową rasą jest procesem
trudnym i bolesnym. Wiemy, że wasz statek dysponuje laserem i trzema rakietami z głowicami
termojądrowymi!
Postawiony przed faktem, Dawid nie zaprzeczał.
– Owszem, są. A czy wasze statki nie są uzbrojone?
– Uzbrojone! – przyznał D-dorianin. – Ale tylko w celu obrony przed nieznanym
zagrożeniem!
– Nasz również.
D-dorianin rozłożył macki. Rzekł ze smutkiem:
– Problem ufności. Co może oznaczać posiadanie przez was tak prymitywnej broni? Może to
oznaka umiłowania pokoju? A może podstępną próba ukrycia doskonalszej broni?
To znaczy, że jesteśmy zacofanymi dzikusami, durniu! – pomyślał Dawid. Ale przemilczał
pytanie Obcego.
– Nie wiem... – niespodziewanie odezwał się D-dorianin.
W jego głosie pojawił się smutek.
– Problemy negocjacji są tak trudne. Ja jestem zwykłym pilotem! Nie potrafię rozmawiać z
Obcymi!
– Ja też – przyznał się Dawid. – Ale gdybyśmy przekazali sprawy kontaktu specjalistom...
– Nie możemy – ze smutkiem powiedział D-dorianin.
– Nie możemy stawiać was na niewygodnych dla was pozycjach. – Przecież nasi
negocjatorzy mają już doświadczenie w kontaktach z obcymi rasami. Wy takich specjalistów nie
macie. Zasady są sprawiedliwe – dogadują się ci, co nawiązali pierwszy kontakt. To my musimy
podjąć decyzje. My powinniśmy zdecydować, czy nasze rasy są dla siebie zagrożeniem.
Obaj zamilkli.
Przeklęte zasady! Dawid gotów był zgodzić się, że w słowach Obcego zawiera się racjonalne
sedno. Taka delikatność była rozczulająca...
– Masz dziś wspaniałe malunki – mruknął, usiłując jakoś wypełnić przeciągającą się
niezręczną pauzę.
W odróżnieniu od rosyjskiej kobiety-psychologa i hollywoodzkiego wizażysty pilot nie
poznał niuansów kolorystycznego abecadła. Ale coś trzeba było powiedzieć...
– Poważnie? – zapytał D-dorianin.
– Bardzo ładne – powiedział Dawid. – Niebieskie macki i te zielone plamki...
– Bardzo się denerwowałem przed tym spotkaniem, wszystko robiłem w pośpiechu... – Obcy
z wyraźnym niezadowoleniem machnął górnymi mackami. – Czy ty przypadkiem nie silisz się na
komplementy?
W rzeczywistości – tak właśnie było. Dawid palnął pierwsze, co mu przyszło do głowy,
podobnie jak czasem postępował z żoną, wybierając się na nudne, ale ważne dla towarzyskiej
śmietanki, przyjęcie.
Odpowiedział, zaufawszy natchnieniu tego samego typu:
– Mówię zupełnie szczerze. Cekiny dokoła otworów oddechowych – prima!
Korzenny zapach D-dorianina wyraźnie stał się silniejszy.
– Dziękuję, to była improwizacja... Naprawdę – ładne?
– Bardzo... – Dawid z trudem ukrywał podniecenie.
Myśl, jaka przyszła mu do głowy, była potworna! Myśl, jaka przyszła mu do głowy, była
genialna! Czyżby siedział przed nim kobiecy odpowiednik D-dorianina?! Te okruchy wiedzy
ludzi o Obcych, wcale nie przeczyły takiej hipotezie. Wszyscy Obcy byli dwupłciowi – to
najłatwiejszy sposób rozmnażania się, gwarantujący wymianę materiału genetycznego i łatwość
rekombinacji genów. Wszystkie obce rasy pozbawione były przesądów, obie płcie były
równoprawne – w rozmowie o swoich kolegach ze statku D-dorianin używał zaimków „on” i
„ona” równie często.
Ale przecież o sobie D-dorianin zawsze mówił „on”!
– Czy nie będzie kłóciło się z protokołem, jeśli porozmawiamy trochę o sobie, o
negocjatorach? – zapytał Dawid.
– Nie będzie – zgodził się D-dorianin.
– Czy masz rodzinę, czcigodny przyjacielu?
– Tak, w domu została żona i troje dzieci. Genialny domysł Dawida rozsypał się w pył.
– A ja byłem dwukrotnie żonaty – przyznał ze smutkiem.
– Nic nie jest wieczne, nawet miłość – górnolotnie, ale ze zrozumieniem, odezwał się Obcy.
– Jakże chciałbym wrócić na statek i powiedzieć: „Nasze rasy są sobie bliskie i mogą żyć w
pokoju!”
– Cóż więc przeszkadza ci to uczynić?
D-dorianin zawahał się, ale odpowiedział:
– Podejrzenie, człowieku. Straszliwe podejrzenie co do istoty ludzkości.
Dawida ogarnęła panika. Czyżby w jakiś sposób dotarły do nich informacje o wojnach,
rewolucjach, głodzie, religijnym zróżnicowaniu. Czyżby Obcy mieli jednak uznać ludzi za istoty
żądne krwi i niebezpieczne?
– Mów, przyjacielu – powiedział Dawid. – Odpowiem na wszelkie pytania. Czym mogliśmy
was urazić?
– Wy po prostu zbyt dobrze prowadzicie negocjacje – wypalił nagle D-dorianin. W
podnieceniu aż uniósł się nieco na dolnych mackach: Niewątpliwa oznaka silnego
podenerwowania.
– Zbyt dobrze? – zapytał oszołomiony Dawid.
– Nasze rasy dzieli przepaść – ze smutkiem przyznał D-dorianin. – Fizjologiczna i
psychologiczna bariera.
Różne środowiska zamieszkania. Znacząca kulturowa niezgodność... Przecież sam mówiłeś,
że zwyczaj emocjonalnego malowania się uważasz za przestarzały... Nie, nie przerywaj! Czy
możesz przynajmniej raz wysłuchać mnie spokojnie? Tak więc... każda rasa, w trakcie
pierwszego kontaktu, przeżywa potworny socjokulturowy szok. Żadne domysły uczonych, żadna
sztuka fantastycznego wymysłu nie może przygotować nikogo do kontaktu z Obcymi. Ja
przyjaźnię się z wieloma kulchami, kontaktowałem się z przedstawicielami wszystkich
dziewięciu ras. I dlatego twój widok nie wywołuje u mnie uczucia negacji. Ale ty, człowiek... Jak
ty możesz spokojnie siedzieć obok istoty tak niepodobnej do siebie, kontaktować się z nią,
rozmawiać o detalach małżeństwa i sekretach makijażu?
– Może dlatego – zaczął zdenerwowany Dawid – że na naszej ojczystej planecie jest wiele
różnorodnych form życia. Przyzwyczajeni jesteśmy do każdej postaci zewnętrznej...
Macki zwinęły się w geście zwątpienia:
– Zwierzęta z twojej planety są rozumne?
– Nie... Jeśli dobrze wiem, nie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • xiaodongxi.keep.pl