[ Pobierz całość w formacie PDF ]
O piątej rano było chłodno. Park pełen
wilgotnego cienia, ciszy, alejki puste. I tylko jeden
obserwator, wprowadzający zmiany do układu.
Obserwator złapał kroplę rosy z gałązki
ROSA CANINA
na palec i oblizał go. Przypominał światło, tak samo
rozglądające się z ciekawością po nieznanym miejscu.
Słoneczny blask okrywał beton bloków delikatnym
złotem, tworząc zbitkę tak absurdalną, jaką
stanowiliby demonstrujący pod Sejmem górnicy,
którzy nagle zaczęliby zgodnym chórem śpiewać
„Mesjasza” Haendla. Mogłaby coś powiedzieć o tym
wszystkim. Ale na ogół wolała milczeć. Ktoś parzył
kawę i wiatr przyniósł zapach aż tutaj. Włożyła
sandały. Nie musiała patrzeć na plan miasta.
Chwilami wydawało jej się, że to miejsce jest jej
równie obce,, co znane na pamięć.
Wstała z ławki,
wzięła swoje rzeczy, poszła wzdłuż parku, wąskiego
pasa między ulicami, zielonej żyły w ciele miasta.
Przeszła przez parking obok jednego z budynków
UWM, główną ulicą obok betonowej szaro–czerwonej
narośli centrum handlowego i otoczonego pokrytym
reklamami murem pruskiego aresztu. Przez Stare
1
Miasto, gdzie wymieniła spojrzenia z Jakubem
pielgrzymem, unieruchomionym w piaskowcu obok
nieczynnej fontanny, przez most nad pełną
wodorostów Łyną, długą, rozgrzewającą się już
Warszawską, przez Kortowo, nad zimnym jeziorem do
osiedla domków jednorodzinnych, zwanego
Słonecznym Stokiem. Żółte błyski żonkili i twarde
zielone pąki tulipanów.
Czarny kot przystanął i spojrzał agrestowymi oczami.
Pręgowany przeskoczył płot. Pod sandałem zgrzytnęła
puszka po piwie. Biało–błękitna figura Matki Boskiej
w wypielęgnowanym ogródku lśniła oślepiająco. Przy
otwartej furtce sąsiedniej posesji stała ciemnowłosa,
średniego wzrostu kobieta, w jasnej spódnicy, bluzce
i klapkach. Naklejała ogłoszenie. Przez uchylone okno
było widać jej kuchnię, wyszorowana patelnia na
ścianie kipiała światłem.
Przystanęła i postawiła obie torby na ziemi.
— Dzień dobry. — Przyglądała się stopom kobiety,
bladym, z wysokim podbiciem i drobnymi palcami.
— Dzień dobry — kobieta odczuła ten wzrok tak
dotykalnie, że zbliżyła rękę do stopy, żeby go
2
strzepnąć, ale zakłopotana, cofnęła ją szybko. Taśma
klejąca została jej na palcach drugiej ręki, ogłoszenie
trzepotało.
— Pani kogoś szuka?
— Będę tu mieszkać – wyjaśniła.
Zdumienie wygięło kobiecie usta w dół — to, co
niespodziewane, kojarzyła ze smutkiem.
— Przecież dała pani ogłoszenie – dotknęła kartki,
która wyrywała się jak ptak.
— Ale przecież...
— Może je pani zdjąć.
— Ale jakim sposobem...
— Zapłacę z góry i tak dalej. Nie piję i nie puszczam
techno o drugiej w nocy. Chcę wejść i wziąć prysznic —
uśmiechnęła się.
Uśmiech. Kobieta zapatrzona w niego, ogłupiała,
skleiła sobie do reszty palce taśmą, zdejmując
zapisaną swoim kaligraficznym pismem kartkę.
Przypominał jej coś, czego nie potrafiła nazwać.
— No dobrze, w sumie chciałam ten pokój wynająć jak
najszybciej. Przedtem mieszkała tu para studentów,
na tej ulicy w ogóle dużo studentów mieszka, mają
3
blisko na zajęcia. Źle trafiłam, zarzekali się, że są
spokojni i byli – przez miesiąc. Potem co dwa dni
robili imprezę: przez całą noc miałam dyskotekę,,
a rano musiałam wyciągać obcych ludzi z wanny.
Dziecko rano idzie do szkoły, ja mam dyżury, bo
jestem pielęgniarką; prosiłam, groziłam, przez tydzień
było lepiej a potem znów od nowa. Wreszcie ich
wyrzuciłam. Jeśli pani będzie mieszkać sama, to
policzę 400 złotych, chyba, że...
— Będę mieszkać sama – założyła plecak, dwie torby
wzięła w prawą rękę a lewą jednym ruchem oderwała
ogłoszenie od dłoni kobiety w klapkach i zwinęła je
w kulkę. Wylądowało w blaszanym kuble na śmieci.
— Jak długo?
— To się okaże.
Pokój położony od wschodu tak jak kuchnia, cały
zarośnięty dzikimi chaszczami światła, wydawał się
pulsować. Kiedy wychyliła się z okna w lewo, za
krzakami malin i porzeczek, przez kwitnące gałęzie
śliwy zobaczyła czubek głowy Maryi, jak nazywano tu
Miriam.
4
— Chciałabym podpisać umowę. Może na pół roku?
Zawsze może pani zrezygnować, tylko proszę mi
o tym powiedzieć choć dwa tygodnie wcześniej.
— Proszę bardzo.
Kobieta gestem wskazała kuchnię, przyniosła
wydrukowaną umowę.
— Przepraszam, że tutaj, ale biurko jest w pokoju Oli,
nie chcę jej budzić, a ja w swoim mam tylko taki mały
chwiejny stolik – położyła dłoń na ciemnym blacie
dębowego stołu, kojarzącego się z niedzielnym
obiadem tradycyjnej rodziny. Odruchowo sprawdziła,
czy nie zrobiła jakiegoś błędu. Własne imię „Hanna”
wydawało jej się dziwne i obce, zawsze takie było, na
każdym dokumencie. Jakby ktoś je ukradł i okaleczył.
— Proszę przeczytać.
Przebiegła wzrokiem tekst, trzymając kartkę dwoma
palcami, wyjęła wieczne pióro z kieszeni czerwonych
sztruksów i pisała szybko, lewą ręką, opierając
umowę o powietrze. Z drugiej kieszeni wyciągnęła
400 złotych właśnie w tym momencie, kiedy Hanna
chciała wspomnieć, że płaci się z góry. Pieniądze
długo leżały na stole, bo gospodyni odnalazła
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • xiaodongxi.keep.pl