[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Aniołom, tym prawdziwym,najbliższym... codziennymPROLOGANIOŁ STRÓŻChicagoPrzypadkowe wersy na otwartej na chybił trafił stronie Pisma. Tak zwykł przemawiać Bóg.Ale Boga już nie ma- skarcił się w myślach -a ja i tak nie mam wyboru.Raz jeszcze pochylił głowę nad Księgą i przeczytał wylosowane słowa z Ewangelii:- Wy macie diabła za ojca i chcecie spełniać pożądania waszego ojca. Od początku był on zabójcą iw prawdzie nie wytrwał, bo prawdy w nim nie ma. Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jestkłamcą i ojcem kłamstwa.Podniósł wzrok i dostrzegł w lusterku zdumione spojrzenie kierowcy.- Proszę zatrzymać przy tamtej knajpce - polecił.- Przy "Afrodycie"? - Taksiarz uśmiechnął się obleśnie. - Tam Biblia na niewiele się przyda.- Mam umówione spotkanie. - Pasażer usiłował powiedzieć to naturalnie, jednak drwiące spojrzeniekierowcy sprawiło, że zaczerwienił się niczym mały chłopiec.Umówione spotkanie z Kłamcą -dodał w myślach.***Taksówka zatrzymała się. Szczupły siwy czterdziestolatek o budzącej sympatię, pucułowatejtwarzy, podał kierowcy dziesięciodolarowy banknot. Po chwili wahania dołożył jeszcze jeden i burknąłcichedo widzenia.Wysiadł pospiesznie, czując na sobie pełne drwiny spojrzenie taksówkarza.Wyciągnął paczkę papierosów i przetrząsnął kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki. Zaciekawioneminy mijających go przechodniów uzmysłowiły mu, że za bardzo rzuca się w oczy. Schował więcpapierosy i przetarł rękawem spocone czoło. Rozejrzał się dokładnie, po czym ruszył w stronę wejścia.Nigdy wcześniej nie był w takim lokalu. Tuż za drzwiami siedziało na stołkach dwóch barczystychochroniarzy, którzy nakazali mu zostawić płaszcz w szatni. Nie oponował, choć twarz szatniarzapoznaczona śladami rozlicznych wstydliwych chorób raczej nie wzbudzała zaufania. Siląc się nanaturalny uśmiech, wziął numerek i wszedł na główną salę.W szerokim na całą ścianę lustrze nad barem dostrzegł swoje odbicie i stwierdził, że z całąpewnością nie pasuje do tego migającego niezliczoną liczbą neonów wnętrza. Poczynając od wystroju, akończąc na kołyszących się na parkiecie parach, wszystko było jakieś... wyzywające. Śliczna, skąpoubrana dziewczyna mrugnęła do niego, przechodząc obok. Obejrzał się za nią i zderzył z przechodzącymkelnerem. Przeprosił grzecznie, ale tamten zbył go pogardliwym prychnięciem.Mężczyzna uciekł więc z przejścia i oparty o ścianę próbował wypatrzyć tego, z którym miał sięspotkać. Nie dostał żadnych wskazówek w stylu goździka w klapie czy Biblii w lewejkieszeni marynarki. Szukał kogoś niezwykłego. Po chwili uśmiechnął się i ruszył w najbardziejzaciemniony róg sali.- Przepraszam - zapytał niepewnie, podchodząc do stolika. - Czy mam przyjemność z panemLionelem Smithem?Ten odłożył gazetę i uniósł głowę.- Tak się nazywam - potwierdził. - Ale nie masz przyjemności. Spóźniłeś się.- Przepraszam, ale...Smith przyłożył palec do ust i wskazał miejsce naprzeciwko siebie. Mężczyzna usiadł. Przez chwilęprzyglądał się towarzyszowi. Nie tak go sobie wyobrażał. Oczekiwał... Sam nie wiedział kogo, ale napewno nie długowłosego blondyna, który wyglądał na ledwie dwadzieścia pięć lat, a i to tylko z powodudodającej powagi starannie przystrzyżonej brody. Ubrany w dobrze skrojony czarny garnitur sprawiałwrażenie świetnie zapowiadającego się prawnika lub maklera.- No? - ponaglił go młody elegant.Mężczyzna odchrząknął.- Nazywam się Kwiryniusz - powiedział. - I jestem aniołem stróżem. TwarzSmitha rozciągnęła się w uśmiechu.- Wspaniale. A ja jestem schrystianizowanym nordyckim bogiem. - Sięgnął do stojącego na stolikukubeczka z wykałaczkami. - Skoro mamy za sobą te śmieszne oczywistości, może przeszlibyśmy dorzeczy. Połowę twojego czasu pochłonęło spóźnienie.Anioł nerwowo poskubał się po czubku nosa. Jeszcze mógł zrezygnować.- Przychodzę - wydukał po chwili - bo potrzebuję pańskiej pomocy, panie Smith.- Wystarczy Loki. - Wykałaczka powędrowała do ust i znalazła przytułek w prawym kąciku. - I niemów mi rzeczy, o których już wiem. Nikt z waszej uskrzydlonej gromadki nie zadaje się ze mną, jeśli niemusi... Możesz odpuścić sobie również historię o dwóch twoich poprzednich podopiecznych. Znamrelacje z ich wypadków w najdrobniejszych szczegółach.- Nie moja wina - żachnął się Kwiryniusz - że przydzielali mi samych ateistów. Bez wiary imodlitwy mam związane ręce.Loki wzruszył ramionami.- Nie interesują mnie techniczno-teologiczne niuanse. Tak samo jak nie wnikam, gdzie teraz kryjesię twój aktualny klient. Nie moja sprawa. Krótko, czego chcesz i jak płacisz?- Potrzebuję, byś nawrócił moją obecną podopieczną - odparł anioł. - A płacę tym. Rozejrzał sięniepewnie i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Podał Lokiemuniewielką, cienką kopertę. Ten zajrzał do środka i wyciągnął białe pióro. Przez chwilę gładził je,sprawdzając autentyczność, po czym włożył z powrotem.- Mało - zakomunikował. Kwiryniuszzrobił zdziwioną minę.- Jak to mało? To przecież anielskie pióro!- Tak - odparł spokojnie Loki. - Anielskie jak cholera, ale tylko jedno. Z tego co wiem, jesteś podrugim ostrzeżeniu i przy następnej porażce czekają cię chóry. A porażka to niemal pewniak, jeśli ci niepomogę, prawda? Dwa pióra albo zacznij już stroić harfę.Anioł opuścił głowę zrezygnowany.- Zgoda - bąknął w końcu.Loki uśmiechnął się. Wstał.- W takim razie jutro idę się rozejrzeć. Będę w kontakcie.***Susan pchnęła drzwi i pewnym krokiem weszła do redakcji. Jej mina nie wróżyła nic dobrego.Minęła kilka boksów, po czym zatrzymała się przy zdecydowanie najbrudniejszym. Na ściance wisiałatabliczka JACKRAYAN-AKTUALNOŚCI. Zastukała we framugę.- Jack?Mężczyzna przy lepiącym się od brudu biurku oderwał wzrok od monitora. Zmierzył dziewczynęwzrokiem.- Witaj Susan - powiedział, nie kryjąc rozbawienia. - Ślicznie wyglądasz. Nie wiedziałem, że maszprzebity pępek.- Pieprz się - warknęła, zasłaniając odkryty brzuch torebką. Sięgnęła do niej i wydobyła zrolowanągazetę. - Dlaczego nic o tym nie wiem?Rzuciła rulon na biurko. Jack nawet bez rozwijania rozpoznał najnowszy numer ich pisma.MICHAELLEVINSON NA WOLNOŚCI! - krzyczały litery na pół tabloidu.- Jak to nie wiesz? - zapytał z niewinnym uśmiechem. - Przecież piszą o tym w gazecie.Dziewczyną aż zatrzęsło.- Nie rozumiesz, idioto? - wrzasnęła. - To przecież ja go wsadziłam. Ja i mój artykuł! Stojącyniedaleko czarnoskóry sprzątacz w pomarańczowym uniformie zbliżył się do nich,nie przestając szurać mopem po podłodze. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Jack wstał iwyciągnął przed siebie ręce, próbując uspokoić dziennikarkę.- Nie powiedzieliśmy ci, bo wczoraj nie mogliśmy się do ciebie dodzwonić, a sprawa wyszłaniespodziewanie - wyjaśnił. - Wypuścili go ze względu na zły stan zdrowia. Ale jest pod stałąobserwacją policji, więc nie masz się czym martwić.Próbował położyć jej rękę na ramieniu. Odepchnęła go.- Na przyszłość masz dzwonić aż do skutku - nakazała, po czym odwróciła się gwałtownie.Zawirowała krótka plisowana spódniczka, ukazując więcej, niż Susan chciałaby pokazać.Jack uśmiechnął się szeroko. Stał w progu boksu, dopóki dziewczyna nie zniknęła mu z polawidzenia. Dopiero wtedy podszedł do biurka i zrzucił z niego zwiniętą w rulon gazetę prosto do kosza.Usiadł.Nim napisał akapit, czarnoskóry sprzątacz skończył już z podłogą i zabrał się za opróżnianie koszy.***Pomiędzy gwar ulicy wśliznęły się cichutkie takty "Stairways to heaven". Kwiryniusz wydobyłtelefon i przyłożył do ucha.- Słucham?- Loki - odezwał się znajomy głos.Anioł westchnął. Wątpliwości, jakie miał co do Kłamcy, nie zdążyły się jakoś rozwiać. Wręczprzeciwnie, był coraz mniej zadowolony z wczorajszej decyzji.- I co? - zapytał.- Kim jest Michael Levinson?- To... właściwie... - zaczął Kwiryniusz nie do końca pewien, co powinien powiedzieć. Kłamcawszedł mu w zdanie.- Ja ci wyjaśnię. A właściwie przeczytam, co piszą o nim we wczorajszej gazecie. W słuchawcezaszeleściło.- Michael Levinson, znany powszechnie jako "Szubienicznik",ponownie na wolności. Byłynauczyciel biologii jednej z nowojorskich szkół, który do czerwca ubiegłego roku zgwałcił izamordował blisko dwadzieścia dziewcząt (dusząc je radiowym kablem), został zwolniony wczoraj wgodzinach przedpołudniowych ze względu na zły stan zdrowia. Levinson cały czas pozostaje podnadzorem policji... Czytać dalej? Czy może kojarzysz już gościa?Kwiryniusz przejechał ręką po spoconym czole. A coś mu mówiło, że powinien dziś posiedziećprzy podopiecznej.- Kojarzę - wycedził.- Tylko cię ostrzegam na wypadek, jakbyś nie czytał prasy - kontynuował Loki. - Niewiele mnieobchodzi, dlaczego nie zajmujesz się swoją podopieczną i co w takiej sytuacji da ci jej wiara, ale wiedzjedno, jak przyjdzie co do czego, nie będę jej ratował. Nie widzę żadnego interesu w tym, by zajmowaćsię jeszcze Levinsonem. To twoja sprawa. Ty jesteś stróżem. Jasne?Kwiryniusz chciał odpowiedzieć, ale Kłamca już się rozłączył.Anioł niepewnie popatrzył wokół siebie, po czym zamachał na przejeżdżającą taksówkę.***Loki rozłączył się i wsadził telefon do kieszeni. Wciąż miał na sobie pomarańczowy uniform sprzątacza,ale wrócił już do swej twarzy. Z nią czuł się najlepiej. Podszedł do najbliższej ławki i usiadł wygodnie.Musiał pomyśleć.Wciąż jeszcze nie wiedział, jak zabrać się do zadania. A nawet gdyby na coś wpadł, to przezwyjątkowy antytalent Kwiryniusza i tak jego wysiłki mogłyby pójść na marne. Wystarczy tylko, że tencały Levinson postanowi się zemścić.Mimo to Loki naprawdę nie miał chęci na wykonywanie pracy stróża. Zresztą, gdyby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • xiaodongxi.keep.pl