[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->ĆwiekJakubĆwiekJakubJakubĆwiek(ur.24 czerwca 1982wGłuchołazach)–polski autor fantastyki i DJ. Studiuje kulturoznawstwo naUniwersytecieŚląskimwKatowicach.WiceprezesŚląskiegoKlubu Fantastyki.Pracuje jako animatorkultury. Jego pierwsza ksiąŜka,Kłamca,ukazała się wgrudniu 2005nakładem wydawnictwaFabryka Słów.Członek grupy teatralnej Słudzy Metatrona, wwystawianej przez nią sztuce na podstawie komiksuNeila GaimanaArlekin i walentynkiwcielił się wtytułową rolę.AnamariaDla Alex -bo Muzy to dziś towardeficytowy, a inteligentnei z ciętym językiem to juŜ dowódboskiej sympatii dla autora.Promienie zachodzącego słońca obudziły witraŜowe anioły. Skrzydlate postaci tańczyły napodłodze kapitańskiej kajuty, poruszając skrzydłami i unosząc swe płonące miecze w rytmkołyszącego się pokładu, zupełnie jak figurki w mechanicznych teatrzykach. Jedyną, która z racjiswej obecności w kajucie mogła oglądać to przedstawienie, była kapitan Anamaria. Ona jednak,siedząc w kącie i wpatrując się pustym wzrokiem przed siebie, z całych sił powstrzymywała łzy.I pomyśleć,Ŝejeszcze niedawno była tak szczęśliwa. Opuszczając pokład „Czarnej perły” iwstępując po raz pierwszy na „Saint’ Nitouche” promieniała radością, której nie potrafiłabyopisać. Marynarze oddający jej salut, kapitan Sparrow, który serią niewybrednychŜartówmaskował smutek. I jeszcze te słowa, które mimo iŜ przejęte od znienawidzonej marynarkibrytyjskiej, brzmiały dumnie i pięknie - Uwaga załoga. Kapitan na pokładzie. A potem seriawiwatów. Wtedy teŜ walczyła, by się nie rozpłakać. Tyle,Ŝetamte łzy były inne - słone jakmorze, jak pot, gdy w upalne dni szarpiesz liny, oddając statkowi resztkę swych sił. Teraz zaśprzyszło jej przełknąć gorzkie łzy bezsilności i wstydu.Słońce przebyło kolejny odcinek drogi ku horyzontowi, a jego promienie musnęły dolną częśćwitraŜa. Na podłodze kajuty pojawiły się ogarnięte płomieniami demony, które z miejsca podjęływalkę ze skrzydlatymi posłańcami Pana.Anamaria uniosła głowę, spojrzała na przestrzelony skobel i zadrŜała. Po części ze wstydu iobrzydzenia na myśl o tym, co przeszła, ale przede wszystkim na myśl o tym, co jeszcze ją czeka.Skoro bowiem odwaŜył się strzelić, znaczy,Ŝereszta załogi wiedziała o jego planach. A to,Ŝemimo wszystko nic nie zrobili...Zamknęła oczy i znów ujrzała jego twarz, parszywą jak poranek w Tortudze. Miał bielmo nalewym oku, bliznę na podbródku i oddech, który z pewnością mógłby powalić Krakena. Ciktórzy go znali, nazywali go Truchło Bill. I mówili,Ŝemając go na pokładzie, moŜna drwićnawet z samego Davey Jonesa.Wtedy uwierzyła w te słowa i była nawet dumna, gdy w jednej z knajp Port Royal podszedł doniej, by dołączyć do załogi „Saint’ Nitouche”. Otarła łzy z twarzy i powoli, lekcewaŜąc ból,podniosła się na kolana, a potem wstała i wsparta ościanęusiłowała myśleć o tym, co powinnateraz zrobić. Ale wspomnienia minionej nocy nie dawały jej spokoju.Przyszedł na dwie godziny przedświtem,niedługo potem jak zeszła ze swojej wachty izmęczona, nie rozbierając się nawet, zaległa na koi. Jak przez mgłę pamiętała,Ŝezanimprzestrzelił drzwi, najpierw zapukał i coś powiedział. Z pewnością odesłała go do wszystkichdiabłów, albo przynajmniej do bosmana, pana Cooka, który wiele miał pewnie z czartamiwspólnego.Potem, choć nie mogła mieć pewności, przez chwilę nic się nie działo. Chciała myśleć,Ŝesięzawahał,Ŝeprzez chwilę zwątpił, czuła jednak,Ŝebyło to raczej napawanie się chwilą. To, cozrobił z nią, było juŜ tylko koronacją zdobywcy. To, czego chciał, osiągnął juŜ w chwili, gdystanął przed jej drzwiami.To, co nastąpiło po strzale, Anamaria pragnęła juŜ na zawsze wymazać z pamięci. CięŜar jegociała, trzask rozrywanej koszuli, rytmiczne posapywanie, gdy wbijał się w nią gwałtownieczekając, aŜ zawyje z bólu. Nie dała mu tej satysfakcji, podobnie jak nie odezwała się anisłowem, gdy skończył i zaczął się ubierać. Przyzwyczaił się pewnie do klątw i wyzwisk, bo ichbrak sprawił mu wyraźny zawód.A potem wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi.Zdjęła z siebie strzępy koszuli, spojrzała w stronę leŜących w kącie skórzanych spodni, których -po wszystkim -, nie miała juŜ siły ani chęci załoŜyć i podeszła do szafy. Otworzyła jąmimowolnie zerkając na umocowane po wewnętrznej stronie drzwi lustro.Delikatna jak jedwab skóra o barwie kawy z mlekiem, drobne piersi, smukłe długie nogi - kapitanSparrow potrafił wychwalać je i wielbić godzinami. Nie tylko słownie. Nawet opuchnięta twarzniewiele straciła ze swego uroku. Westchnęła cięŜko i wyciągnęła z szafy czystą koszulę ispodnie. Sięgnęła równieŜ po czerwoną chustę i szeroki pas. W tym stroju wkroczyła na pokład„Saint’ Nitouche”. W nim teŜ miała zamiar stać na jej pokładzie, gdy wszystko się rozstrzygnie.Ubrała się, przypięła szpadę do boku i sięgnęła po leŜący na górnej półce skórzany kapelusz.Uśmiechnęła się smutno do swojego odbicia i wolno ruszyła ku drzwiom.***Gdy wyszła na pokład, następowała akurat zmiana wachty. Pan Cook pokrzykiwał naopieszałych marynarzy, którzy, jego zdaniem nie dość szybko zabezpieczali ekwipunekpokładowy przed nastaniem nocy.Szła powoli, dostosowując krok do kołysania pokładu. Marynarze, których mijała unikali jejwzroku, ledwie jednak zwróciła się do nich plecami, parskaliśmiechem,a niektórzy wymienialiciche uwagi.Stanęła koło bosmana i patrząc przed siebie, powiedziała cicho, acz stanowczo. - Panie Cook,proszę zwołać załogę. Wszystkich.-Aye kapitanie - zawołał Cook. Jeśli wiedział o wydarzeniach poprzedniej nocy, nie dał tego posobie poznać wŜadensposób.Anamaria dostrzegła jednak coś, co sprawiło,Ŝepoczuła sympatię do starego bosmana.ŚwieŜą,czerwoną kreskę na jego szyi. Nie miała pewności, ale przypuszczała,Ŝebył jedynym, którysprzeciwił się temu, co miało się wydarzyć. Była mu za to wdzięczna.Bosman chwycił za sznur dzwonka i szarpiąc nim gwałtownie, przywołał załogę na pokład.Kapitan skrzywiła się w gorzkim uśmiechu. Wśród piratów nie istnieje pojęcie lojalności,powiedział jej kiedyś kapitan Sparrow w przypływie szczerości, kompletując załogę stawiaj więcna znajomość fachu i umiłowanieŜeglugi.Przynajmniej to jedno się jej udało. Załoga „Saint’ Nitouche” wiedziała, jak reagować na alarm.Gdy wszyscy byli juŜ na pokładzie, weszła na mostek i wsparła ręce na poręczy. Przez dłuŜsząchwilę przyglądała się załodze, poświęcając kaŜdemu marynarzowi taką samą cząstkę uwagi. Niedość długą, by poczuł się wyróŜniony, ale wystarczającą, by wiedział,Ŝego zauwaŜyła. To teŜbyła sztuczka kapitana „Czarnej perły”.Gdy jej wzrok padł na barczystą sylwetkę Truchła, zawahała się. Pirat uśmiechał się drwiąco,oblizując się przy tym lubieŜnie. Stojący obok majtek szepnął coś do niego, a ten parsknąłśmiechem.- Truchło Bill - zawołała Anamaria. Miała nadzieję,Ŝejej głos brzmi twardo i stanowczo. - Domnie.Wstrzymała oddech, czekając na jakikolwiek ruch ze strony marynarza. Jeśli zlekcewaŜy rozkaz,będzie musiała wydać kolejny, do innego marynarza, by ten pojmał Truchło i go ukarał.Wiedziała,Ŝejedyne, co zyska podejmując taką decyzję to otwarty bunt. Tego zaś za wszelkącenę chciała uniknąć.Pirat jednak wystąpił do przodu. Mruknął przy tym,Ŝepewnie kapitan zapragnęła powtórki,czym wywołał salwęśmiechu.- Panie Cook, proszę przygotować szalupę - poleciła Anamaria - I wyposaŜyć ją we wszystko, cojest potrzebne do przetrwania na morzu przez trzy dni.- Aye - odpowiedział bosman i wskazał dwóch marynarzy do przygotowania i opuszczeniaszalupy.Tymczasem Truchło zdąŜył juŜ pokonać schody i wkroczyć na mostek. Pełen drwiny uśmiech nieznikał z jego twarzy.Anamaria sięgnęła do pasa i odpięła szpadę. Zawinęła pasek i podała ją piratowi. Mimo wszystkorozbawiło ją jego zdumienie.- Panie Cook - zwróciła się do nie mniej zaskoczonego bosmana. - Z chwilą, gdy opuszczępokład, kapitanem „Saint’ Nitouche” zostanie ten marynarz. Proszę zadbać, by załogauszanowała moją decyzję. Szmer, jaki przebiegł wśród marynarzy upewnił ją w przeświadczeniu,Ŝenikt nie spodziewał się takiego rozwoju wypadków. Sprawiło jej to nielichą satysfakcję. Takbardzo zaimponował wam tym, co zrobił nocą, pomyślała przekazując szpadę wciąŜzaskoczonemu piratowi, Ciekawe więc, jak spodoba się wam teraz. I jak długo z nimwytrzymacie.Wciągnęła powietrze, skłoniła się lekko wypełnionym wiatremŜaglomi powoli ruszyła w stronęszalupy.Gdy mijała marynarzy, ci rozstępowali się przed nią, darmo jednak szukała w ich spojrzeniachchoć krztyny sympatii. NiewaŜne,Ŝedawała im mnóstwo okazji do zarobku,Ŝewywiodła zniejednego sztormu, a jej legenda jako sternika czarnej perły „Czarnej perły” sprawiałarozsławiła „Saint' Nitouche” na wszystkich morzach. Była kobietą... i ktoś jej o tym przypomniał.- Uwaga załoga - rozległ się głos pana Cooka. Lekko drŜący, gdy bosman z całą pewnościąświadombył konsekwencji takiego okrzyku. - kapitan opuszcza pokład.ZdąŜyła odpłynąć kawałek, gdy na pokładzie rozległy się wiwaty. To, jak się domyślała, nowykapitan postanowił uczcić niespodziewany awans wytoczeniem beczek z rumem.Anamaria wciągnęła wiosła do łodzi, przyłoŜyła dłonie do twarzy i zaczęła płakać.***KtoŜeglowałkiedyś po Karaibskich morzach, wie dobrze,Ŝerozbitek w szalupie mocnomusiałby się nastarać, by nie trafić na choćby skrawek lądu. Szlaki morskie wytoczono w takisposób, by dać szansę wszystkim kupcom, którzy dostąpili szczęścia spaceru po pirackiej desce zniezwiązanymi rękami. Wbrew krwawym opowieściom, było takich całkiem sporo. Piraci zrobilisię ostatnimi czasy duŜo bardziej przewidujący i wielu z nich wychodziło z załoŜenia,Ŝemartwego kupca nie da się powtórnie złupić. A przy coraz większej ilości doskonale strzeŜonychokrętów zrzeszonych w Kompanii Wschodnioindyjskiej, naleŜało cenić kaŜdego niezaleŜnego ico za tym idzie, słabo uzbrojonego handlarza.Anamaria nie starała się unikać lądu. Wręcz przeciwnie, pamiętając kurs „Saint' Nitouche” iczytając z gwiazd swe obecne połoŜenie, płynęła dokładnie w kierunku wyspy, gdzie upatrywałaswej nadziei.śal,smutek i ból odeszły, a w ich miejsce pojawiła się wściekłość i chęć zemsty -stali rezydenci pirackich serc.Wiosłowała dziarsko,Ŝująckawałek mięsa iśpiewałacicho pieśń, którą w dzieciństwie matkanuciła jej na dobranoc.Boję się morza w sercu twym i myślachTwych tęsknych spojrzeń rzuconych na faleGdy przyjdzie ten dzień, odpłyniesz na zawszeJa udam,Ŝemnie to nie obeszło wcalePrzypomniała sobie opowieść o Davey Jonesie, kapitanie Latającego Holendra, który podobnoprzybywał do umierających na morzu, by zaproponować im słuŜbę na pokładzie swojegoprzeklętego statku.- Poczekaj, stary diable - wykrzyczała w noc. - Dam ja ci załogantów.Nikt nie odpowiedział, choć przez moment wydało jej się,Ŝegdzieś w oddali, morze zabulgotało.***Niemal całkowicie zatraciła poczucie czasu, gdy jednak dotarła do brzegu wyspy wciąŜ byłociemno.Wyskoczyła z łodzi i brodząc po kolana w wodzie, wciągnęła ją na piasek. Potem sięgnęła pobukłak z rumem, uniosła go w górę i... wtedy właśnie go dostrzegła. Siedział na wielkimkamieniu w miejscu, gdzie kończyła się plaŜa, a zaczynałaścianadŜungli. Był nagi, jeśli nieliczyć białej przepaski biodrowej i sporej ilości białej farby, którą namalowano na jego ciele wzórszkieletu. W ciemności, musiała naprawdę wytęŜyć wzrok, by dostrzec choć skrawek jegociemnobrązowej skóry.MęŜczyzna uśmiechał się do niej, szczerzącśnieŜnobiałezęby.Anamaria widziała go po raz pierwszy wŜyciu,Jack jednak opowiadał jej dość, by wiedziała, zkim ma do czynienia.- Jesteś przewodnikiem? - zapytała. - Od niej?Odchylił głowę do tyłu i roześmiał się. Na krótką chwilę chmura przysłoniła księŜyc i wtedydostrzegła,Ŝena kamieniu nie siedzi juŜ pomalowany męŜczyzna, ale najprawdziwszy szkielet.Jego kości klekotały przy kaŜdym jego ruchu, a oczy poruszały się bezładnie w oczodołachniczym kości w kubkach. A potem księŜyc wyłonił się zza chmur i wszystko wróciło do normy.Anamaria zbyt długo pływała jednak na „Czarnej perle”, by wziąć to, co widziała za złudzenie.Postąpiła krok przed siebie.- Zaprowadź mnie do niej - poleciła stanowczym głosem.MęŜczyzna siedzący na kamieniu wyciągnął rękę.śądałzapłaty.JuŜ chciała powiedzieć,Ŝenie ma przy sobie nic prócz niewielkiej ilości zapasów, gdy nagleprzypomniała sobie o pamiątkowej monecie, którą nosiła za wewnętrznym paskiem kapelusza.Była srebrna i krzywo wybita, więc wśród rozlicznych łupów nie wyglądała szczególnie okazale,ale jej się spodobała.Nosiła ją jako swoisty talizman. Teraz jednak wyciągnęła ją zza paska i rzuciła ją męŜczyźnie.Ten bez trudu pochwycił monetę, obejrzał i ponownie się wyszczerzył. Sięgnął za siebiewyciągając długi, prosty drąg. Postawił go pionowo, chwycił oburącz i uderzył nim o ziemię.Ledwie drąg dotknął piasku, w niebo wzniosły się tumany kurzu, a ziemia w tamtym miejscuzakołysała się niczym wzburzone morze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • xiaodongxi.keep.pl