[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dawid Glen
CIEMNOOKA
© Copyright by Dawid Glen 2010
Projekt okładki: Aleksander Caban
ISBN 978-83-61184-75-1
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
Kontakt:
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2010
D a w i d G l e n :
C i e m n o o k a
S t r o n a
|
4
I
Pod wskazanym drzewem bez trudności odnalazł zawinięte w gazetę
spodnie i czarnÄ… koszulÄ™.
Rozejrzał się ostrożnie, ale w tej części parku nie spodziewał się przypad-
kowych gości, szybko zrzucił piżamę i ubrał znalezione rzeczy. Szpitalne ciu-
chy zwinął w kłębek i ukrył pod warstwą liści. Miał przed sobą około trzech
godzin czasu, dopiero przy południowym rozdawaniu leków zauważą jego
nieobecność.
W lewym rogu parku, otoczona gęstymi krzakami, stała szpitalna kostni-
ca, której tylna ściana przylegała do ogrodzenia.
Przedarł się przez gęste krzaki, przypadł do muru. Opierając się o wy-
szczerbione cegły udało mu się wdrapać na szczyt ogrodzenia. Już miał sko-
czyć, kiedy usłyszał głosy zza muru. Wychylił ostrożnie głowę, grupa chłop-
ców bawiła się z psem. Chłopcy odwróceni tyłem na pewno usłyszeliby jego
zeskok z blisko dwumetrowej wysokości.
Drażniła go ta niepotrzebna obecność smarkaczy. Czas uciekał. Postano-
wił zaryzykować, lecz w tym momencie pies pognał przed siebie i chłopcy
rzucili siÄ™ za nim z krzykiem.
Już był na dole. Teraz musiał okrążyć kilometr ogrodzenia i dostać się do
przystanku autobusowego.
Przebiegł ten kilometr niezauważony przez nikogo, a później, kiedy zbliżał
się już do szosy, szedł spokojnie, żeby nie zwracać na siebie uwagi.
Kiedy zbliżył się do przystanku, spostrzegł kilka osób czekających na au-
tobus? W pierwszej chwili chciał się cofnąć, obawiając się, że może być wśród
nich ktoś z personelu szpitala, ale trzeba było jak najszybciej oddalić się od
niebezpiecznego terenu, więc poszedł spokojnie w kierunku przystanku i od-
wróciwszy się plecami, patrzył w stronę, skąd miał nadjechać autobus. Nie
www.e-bookowo.pl
 D a w i d G l e n :
C i e m n o o k a
S t r o n a
|
5
wiedział, kto stoi na przystanku, ale instynktownie czuł, że lepiej nie odwra-
cać twarzy. Napięcie, które towarzyszyło mu od początku ucieczki, powoli
ustępowało.
Usłyszał warkot nadjeżdżającego autobusu. Sięgnął do kieszeni, szukając
drobnych i wtedy poczuł, że ktoś obserwuje go uważnie.
Poczekał, aż wszyscy wsiądą. Wskoczył ostatni, wykupił bilet i stanął
przy tylnej szybie. Autobus ruszył i kompleks budynków szpitalnych zaczął
odpływać, aż zniknął za zakrętem. Czuł się dziwnie lekko, nagle wszystkie
problemy narastajÄ…ce w nim przez ostatnie trzy miesiÄ…ce przymusowej izola-
cji, zbladły.
Jednocześnie był skrępowany. Wydawało mu się, że wszyscy patrzą na
niego. Wyraźnie czuł na plecach czyjś wzrok. Nie odwracał głowy. Na przy-
stanku koło stadionu, mignęła mu jakaś znajoma twarz. Udawał, że patrzy
w inną stronę. Autobus zbliżał się do centrum. Ludzie, samochody, wystawy
sklepowe... Tu życie płynęło swoim normalnym rytmem. Czuł rosnącą w nim
potrzebę wciągnięcia się w ten nurt codziennych spraw. Wiedział, że potrafi
znaleźć swoje miejsce, potrafi o nie walczyć.
Podświadomy lęk paraliżował, podpowiadał ostrożność i rezerwę.
Autobus ostro przyhamował przed czerwonym światłem. Tu był bezpiecz-
ny, był jednym z anonimowych pasażerów, kimś, kogo nikt nie zapyta: po co?
Dlaczego? Ale to już ostatni przystanek!... Wysiadł. Wiedział, że tam, gdzie
zdąża, to jedyne miejsce, gdzie nie będzie musiał odpowiadać na pytania.
Ważne będzie to, że jest.
Wszedł do bramy. Ciemny korytarz, wahadłowe drzwi i cisza. Ręka lekko
mu drżała, kiedy naciskał dzwonek. Serce biło mocno. W mieszkaniu nikt się
nie poruszył. Czy to możliwe, żeby nikogo nie było? Poczuł się nieswojo. Ten
mroczny, milczÄ…cy korytarz jak studnia. I on, na samym jej dnie. Zatrzymany
w czasie. Obcy. Nagle, ten dom, to miasto i on sam, zatrzymany przez te mil-
czące drzwi, ta cała ucieczka przestała mieć jakikolwiek sens. Brakowało na-
stępnego ogniwa w łańcuchu, który stworzył przez okrutne trzy miesiące,
między kratami w oknach i białymi drzwiami bez klamek.
Wydawało mu się, że zaraz otworzy się brama od ulicy i wejdą pielęgnia-
rze w białych fartuchach z łapkami w rękach, jak wtedy przed miesiącem,
www.e-bookowo.pl
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • xiaodongxi.keep.pl