[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Graham Masterton
Ciemnia
Rozdział 1 Tak się śmiali, że Bobby omal nie spadł z drewnianych schodków prowadzących na taras plażowego domku i dwa razy upuścił klucz do drzwi salonu. Byli podnieceni, ale także zdenerwowani, a Bobby czuł upajające działanie czterech pina colada i dwóch piw oraz długiego, głębokiego macha z jointa, którego dał mu Freddy Price: „Abyś był nie do pokonania, stary”.
W końcu Bobby’emu udało się otworzyć drzwi. Wieczorny wiatr wyciągnął firankę na zewnątrz, ażurowa tkanina wydęła się i owinęła ich jak całun. Bobby objął dłońmi twarz Sary i pocałował dziewczynę; kiedy całował ją ponownie, znowu o mało nie stracił równowagi.
– Wiesz co, Saro Miller? Jesteś... księżniczką. Księżniczką w różu. I czerwieni!
Z żółtymi plamkami...
– Ty też nie jesteś najgorszy, Bobby Tubbsie. Pocałowała go żartobliwie w czubek nosa, potem w brwi i na koniec w usta. Owinięci „całunem” z firanki, obejmowali się mocno i patrzyli na siebie szeroko otwartymi oczami, jakby chcieli sprawdzić, które z nich pierwsze się roześmieje. Sto metrów od domku, w szarpanym bryzą mroku, fale oceanu z chlupotem uderzały o pirs tak mocno, że zacumowane tam jachty i łodzie waliły o siebie burtami, wydając głuche dźwięki, przypominające stukot zderzających się trumien.
– Niesamowite... – mruknął Bobby.
– Co jest niesamowite?
– Los. To, co człowieka spotyka. Tego dnia, kiedy po raz pierwszy wparowałaś do klasy w obcisłym białym T-shircie i dżinsowej mini, pomyślałem sobie: „Ale laska!”.
– Naprawdę tak pomyślałeś?
– Dokładnie tak. Nigdy bym jednak nie uwierzył, nawet za milion lat, że...
Sara uśmiechnęła się i przyłożyła Bobby’emu dwa palce do ust.
– Ciii... musisz uwierzyć, inaczej się nie stanie.
– Jasne – odparł Bobby. – Jeżeli w coś nie wierzymy, to po prostu... nie istnieje, tak?
– Chodź do środka – powiedziała Sara, wyplątując się z firanki. – Twoi starzy mają coś mocniejszego?
– Żartujesz sobie? Moi starzy mają w żyłach nie krew, a martini. W lodówce zawsze jest mnóstwo towaru. Wino, piwo, rum. Ojciec uwielbia rum. Twierdzi, że dzięki rumowi rosną włosy na klatce i ma się głos jak Johnny Cash. To znaczy taki, jaki miał Johnny Cash. No wiesz, zanim się wy-cash-ował.
– W takim razie poproszę o wino. Jest tu jakieś światło?
Bobby potknął się o fotel, zrzucił na podłogę mosiężną popielnicę i w ostatniej chwili uchronił przed upadkiem stojącą przy fotelu lampę. Po chwili udało mu się znaleźć kontakt.
– Proszę bardzo. Witam w moim skromnym mieszkanku. No... w skromnym mieszkanku rodziców.
Ściany plażowego domu rodziców Bobby’ego były zrobione z bielonych bali, a podłoga z szerokich, wyblakłych od wiatru i deszczu desek. W salonie stały obite surowym płótnem krzesła, fotele i kanapy, a na podłodze leżały luźno plecione maty. Wszędzie wisiały ryciny w dębowych ramach, przedstawiające żaglowce i sztormy, a między nimi kompasy, mapy i posplatane w marynarskie węzły liny.
– Mój ojciec twierdzi, że gdyby nie został księgowym studia filmowego, byłby kapitanem trzymasztowego szkunera. Kapitan trzymasztowego szkunera, też coś... dostaje choroby morskiej, kiedy myje włosy.
– A mój zawsze chciał zostać zawodowym szulerem karcianym – powiedziała Sara. – Powinieneś go zobaczyć, jak gra z przyjaciółmi w pokera. Zawsze ma wtedy na głowie zielony plastikowy daszek, rękawy koszuli spina gumkami, a w kąciku ust trzyma cygaro.
Żałosne. Jeżeli tak bardzo chciał zostać szulerem, dlaczego nie pojechał do Las Vegas i nim nie został?
Bobby wszedł do kuchni i zapalił światło.
– Coś ci powiem: ja zostanę dokładnie tym, kim chcę – oświadczył. – Zero kompromisów.
Otworzył lodówkę i wyjął butelkę chardonnay Stag’s Leap. Była otwarta, ale w trzech czwartych pełna. Wyciągnął zębami korek.
– A kim chcesz zostać? – spytała Sara.
– Sokolnikiem.
– Kim?
– Takim facetem, który chodzi z sokołem na dłoni. – Bobby uniósł rękę i ułożył ją w odpowiedniej pozycji.
Sara zmarszczyła czoło.
– Są w tym jakieś pieniądze?
– Nie wiem, ale podoba mi się pomysł, żeby coś takiego robić. Podbiega do ciebie z jazgotem czyjś pies, chce ugryźć cię, w kostkę, a ty wtedy musisz tylko ściągnąć sokołowi kaptur. Sokół pikuje na psa – niiiuuuuu – wzbija się w powietrze, trzymając go w dziobie, przez chwilę szybuje dwadzieścia metrów nad ziemią, po czym wrzuca psa do najbliższego śmietnika.
Wzzziuuummm-plach-bach!
Sara pokiwała głową, nic jednak nie powiedziała. Bobby nie był jedynym uczniem Drugiej Specjalnej z nieco ekstrawaganckimi pomysłami na temat tego, co będzie robić po skończeniu szkoły. David Robinson nie żartował, mówiąc, iż byłby dobrym papieżem, a Sally Broxman zamierzała tresować miniaturowe kucyki, z których pomocy korzystaliby niewidomi.
Ona sama chciała zostać masażystką gwiazd filmowych. Kiedy przyjmowano ją do szkoły, napisała w formularzu w rubryce dotyczącej przyszłego zawodu: MASAŻYSTKĄ GWIAZD.
Bobby napełnił dwa duże kieliszki wina.
– Za to, co istnieje – powiedział.
– Za to, w co wierzymy – odpowiedziała Sara.
Do tej pory nie zwracała zbytniej uwagi na Bobby’ego – aż do dzisiejszego wieczoru. Był wysoki i chudy, a jego kończyny tak luźno poruszały się w stawach, że przypominał marionetkę o rozmiarach człowieka – marionetkę o zadziwiająco błękitnych oczach, z postawionymi na sztorc włosami o rozjaśnionych końcach. Stale sprawiał wrażenie, że wszystko go bawi. Nawet gdy pytał, czy może wyjść do toalety, robił to tak, jakby mówił dowcip: „Proszę pani... naprawdę... uczciwie... muszę...” – i cała klasa zrywała boki.
Kiedy w ostatni czwartek czytał partię z Hamleta i doszedł do słów: „Gdyby nie to, że strach przed czymś po śmierci, że nieznany ów kraj, z którego nie powrócił żaden wędrowiec...”* [*Z monologu Hamleta, przełożył Władysław Tarnawski.] – wszyscy płakali ze śmiechu, łącznie z nauczycielką, która przyszła na zastępstwo, panią Lakenheath.
Dziś wieczorem poszli w trzynaście osób do Papa Picciolino’s Pizza House świętować dziewiętnaste urodziny Kerry’ego Lansinga i Bobby – bez żadnego szczególnego powodu, może poza tym, że siedział naprzeciwko niej – ściągnął na siebie uwagę Sary. Nagle dostrzegła, jaki jest przyjacielski i jak bardzo się stara, by wszyscy dobrze się bawili. Do każdego się uśmiechał, z każdego trochę kpił, obdarowywał wszystkich śmiesznymi komplementami, a kiedy któraś z dziewczyn zostawała sama, podchodził i przez chwilę z nią rozmawiał. Sprawiał, że każdy czuł się szczęśliwy. Sara uznała, że jest dość przystojny – oczywiście jeżeli komuś nie przeszkadzają spiczaste nosy.
Nie umawiała się z nikim od zerwania z Bradem Moorcockiem, co nastąpiło w czasie ferii zimowych. Chciało się z nią umawiać wielu chłopaków, bo należała do najładniejszych dziewczyn West Grove Community College. Była drobna i żywa, miała szopę ciemnych włosów i brązowe oczy, wielkie jak u postaci z kreskówek, zawsze nosiła ogromne kolczyki, a na rękach bransoletki. Miała też figurę, która sprawiała, że chłopcy wpadali na latarnie.
Ale po Bradzie straciła ochotę na poważniejsze związki. Brad był przystojny – co do tego nie było najmniejszej wątpliwości – miał szerokie ramiona, mocną, lekko wysuniętą szczękę i kręcone włosy i był kapitanem najlepszej drużyny futbolowej, jaką kiedykolwiek miała West Grove. Był jednak także próżny i obsesyjnie zazdrosny – do tego stopnia, że Sara nie mogła porozmawiać z żadnym innym chłopakiem, bo Brad natychmiast wpychał się między nich i groził, że połamie tamtemu nogi w pięćdziesięciu czterech miejscach. Ciągle jeszcze czuła ulgę, że się od niego uwolniła.
– Puśćmy muzykę – zaproponował Bobby. – Na co miałabyś ochotę? Na „Największe gnioty Perry’ego Como” czy „Pieśni harpunników”?
– Dlaczego sami czegoś nie zagramy? – spytała Sara, obejmując go.
– Masz na myśli coś w rodzaju duetu?
– Aha... duecik...
Znów się pocałowali – tym razem trwało to tak długo, że Bobby musiał odstawić kieliszek, aby nie rozlać wina. Potem bez słowa wziął Sarę za rękę i zaprowadził ją do głównej sypialni.
Także i tu było pełno morskich motywów – wielkie mosiężne loże przykryto granatową narzutą w mewy, na ścianach wisiały obrazy przedstawiające uśmiechające się uwodzicielsko syreny z nagimi piersiami o niebieskich sutkach, otoczone rozpalonymi pożądaniem, wymachującymi szczypcami homarami.
– Przepraszam cię za te obrazy – powiedział Bobby. – To wyobrażenie mojego ojca o porno.
Krewetkowe porno.
Opadł plecami na łóżko, a Sara położyła się obok niego. Pocałowała go, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Podciągnęła różowy T-shirt i ściągnęła go przez głowę. Miała biustonosz z prześwitującej białej koronki. Bobby zamknął oczy.
– Co się stało? – spytała.
– Zamykam oczy na wypadek, gdyby to się nie działo naprawdę.
Roześmiała się, znów go pocałowała i zaczęła rozpinać mu pasek w spodniach.
– Powinieneś otworzyć oczy. Wtedy niczego nie stracisz.
Popatrzył na nią i oboje uśmiechnęli się do siebie.
– Masz rację. Kogo obchodzi, czy to się dzieje naprawdę? W każdym razie takie sprawia wrażenie. Nic poza tym się nie liczy, prawda?
– Nie. Jesteśmy tylko ty, ja i to wielkie niebieskie łóżko.
– O Boże! – krzyknął Bobby, gwałtownie usiadł i rozejrzał się. – Moi rodzice!
– Co „moi rodzice”? Nie pojechali na weekend do Phoenix?
– Pojechali, ale chodzi o to łóżko! Robili w nim... no-wiesz-co...
– Co?
– No-wiesz-co. Rozumiesz? To, co rodzice w dalszym ciągu robią, choć trudno w to uwierzyć.
– Co to cię obchodzi? Gdybyśmy poszli do hotelu, byłoby jeszcze gorzej. Tam leżelibyśmy w łóżku, w którym no-wiesz-co robili całkiem obcy ludzie. Setki całkiem obcych ludzi. Ludzi; obok których nawet byś nie usiadł w autobusie. Bobby popatrzył na granatową narzutę.
– Chyba masz rację.
– Chodź... – wymruczała Sara. Usiadła okrakiem na kolanach Bobby’ego i pchnęła go na materac. – Sądziłam, że zamierzasz mi pokazać, iż życie nie kończy się na Bradzie Moorcocku.
Bobby wyciągnął ręce i rozpiął haftki jej biustonosza. Zaczął pieścić ciało dziewczyny, delikatnie gryzł ją w ucho i pociągał zębami kolczyki.
– Pokażę ci, jak wspaniale dzięki tobie się czuję – szepnął jej do ucha. – Sprawiasz, że czuję się jak król Bobby Pierwszy... – Przetoczył ją na materac obok siebie, pogłaskał ją po włosach i sięgnął do kieszeni. – Prezerwatywa – powiedział, pokazując Sarze malutką paczuszkę. – Trzymałem ją na wypadek, gdybym miał zostać zauważony przez najwspanialszą dziewczynę w Drugiej Specjalnej.
– Tylko w Drugiej Specjalnej?
– Przepraszam... w całym wszechświecie.
Wymacał suwak z boku jej krótkiej białej spódniczki, ale kiedy miał go otworzyć, nagle uniósł głowę i zaczął nasłuchiwać.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Tematy
- Strona pocz±tkowa
- ŁYSIAK WALDEMAR - ŁYSIAK FICTION, E-books, Łysiak Waldemar
- ŁYSIAK WALDEMAR - SZACHISTA, E-books, Łysiak Waldemar
- Ślużyński M. - Reklamacje-felietony o reklamie [FRAGMENT], books FRAGMENTY
- !George Orwell - Folwark zwierzęcy, E-books, George Orwell
- [Short Stories] - [Insider] - Hero of Cartao 3 - Hero's End (Timothy Zahn)(1), Star Wars - Books And Short Stories
- (Midnight Matings 12) - Stormy Glenn - White Paws and a Dream, 03 Single white vampire, Stormy Glenn Books MM
- ŁYSIAK WALDEMAR - FRANK LLOYD WRIGHT, E-books, Łysiak Waldemar
- !Alistair Maclean - Przełęcz Złamanego Serca, E-books, Alistair MacLean
- Świadectwa dla zboru tom 4 Ellen White, E-Books, Ellen G. White
- ebook(4), ebooki-ksiazki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- strefamiszcza.htw.pl