[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NR ID : b00189Tytu� : JarynaAutor : J�zef Ignacy KraszewskiCz�� IPi�kny by� wiecz�r wiosenny!Wiosna u nas zawsze pi�kna i w �adnym kraju tak mi�� i tak wdzi�czn� by� nie mo�e. Gdzie indziej zima nie tak sroga, jesie� nie tak smutna i rozbudzenie ziemi do nowego �ycia przychodzi powolniej, nieznacznie, a ludzie nie widz� go prawie, nie mog� poczu� silnie. U nas cudny widok wiosny ods�ania si� jakby skinieniem czarodziejskiej laski; dzi� p�yn� z g�ry strumienie, ju� trawka zazielenia�a nad ciep�ymi �r�dliskami, jutro ruszy�y si� zi�ka na polach, krzewy wzbieraj� na p�czki; oto ju� wierzby si� z�oc�, brzozy rozczesuj� warkocze i d�by powa�ne okrywaj� si� li��mi, kt�rych barwa z daleka widoczna cechuje pana las�w.Cz�owiek, cho� przywyk�y do tego widowiska, musi uczu� bicie serca, gdy mu ta m�odo�� �wiata w�asn� jego przypomni; musi, spiesz�c do pracy, przypatrze� si� z bliska rozwini�ciu �ycia we wszystkim, co go otacza, i w tajemniczym zwi�zku z natur� odm�odnie�, orze�wie� na chwil�. Nigdzie, zdaje si�, nie ma takiej wiosny jak u nas, tak wonnej, tak barwnej, tak d�wi�cznej i weso�ej, tak do serca przemawiaj�cej. Mo�e te� tak� si� nam wydaje, bo jej cz�sto tak d�ugo zza �nieg�w wygl�damy, oczekujem...C� dopiero ta wiosna, gdy si� ujrzym w miejscu pi�knym z siebie, w oczach swych z obumar�ego szkieletu przeistaczaj�cym si� w obrazek �ycia pe�en? Jak�eby� nie u�miechn�� si�, nie zaduma�, patrz�c, jak nagle suche, bezkszta�tne drzewa oblekaj� sukienki zielone, jak pod nogami twymi czarna ziemia si� mai, z nie dostrze�onych korzonk�w wystrzelaj� kwiatki, z niedojrza�ych py�k�w wyrastaj� li�cie, jak powietrze zaludnia si� ptastwem gwarliwym, wody nieme i zastyg�e rozp�ywaj� w mrukliwe i b�yskotne fale; - jak�eby� nie uradowa� si� tym cudem, kt�ry po raz tysi�czny powtarza si� ci�gle, zawsze nowy, zawsze dziwny i niespodziewany!Biada temu, kto nie czuje wiosny! Albo mu ju� �ycia zanadto, albo on �wiatu niepotrzebny. Litowa� si� nad nim trzeba albo go obawia�. Nie chcia�bym ani kraju ci�g�ej wiosny bez zimy, ani towarzystwa cz�owieka, na kt�rym powr�t tej pory nie czyni ju� wra�enia.W pi�knym parowie podolskim siedzia� m�ody cz�owiek otoczony wiosennym wieczorem, zadumany spokojnie, zadumany g��boko. Wiosna, co powoduje do �ycia drzewa i kwiaty, ma t� szczeg�ln� w�asno�� dla cz�owieka, �e budzi w nim wspomnienia ju� tylko, ale tych lat, w kt�rych on najsilniej czu�, najmocniej �y�. Kt� nie do�wiadczy� tego, �e rozkwit�ych bz�w wonie, �e �piew s�owik�w, �wiergot ptastwa, ryk daleki trz�d, wypuszczonych na pasz�, najwi�cej na wiosn� wspomnie� obudza i m�odociane w pami�ci odtwarza chwile!Od�y� nie mo�emy jak drzewa nowymi li��mi i kwiatem; od�ywamy pami�tkami.Okolica stroi�a si� jak pi�kne dziewcz� do ko�cio�a, ja�nia�a �wie�o�ci�, wia�a zapachami, rozlega�a si� pie�ni� ludzi i ptak�w. G��boki jar podolski wsz�dzie bujna zalega�a ro�linno��, os�oniona od ch�odnych wiatr�w, ogrzana s�o�cem po�udnia; pomykaj�c si� ku niebu, zdawa�a wyrywa� z ciasnych ziem, zamykaj�cych j� w sobie. Do bok�w jaru czepia�y si� kr�pe d�bczaki, kszta�tnie powyginane brzozy, wysmuk�e brzosty wyprostowane i strojne; pod nimi tar� zazdro�nik, zm�wiwszy si� z leszczyn�, nie chcieli mi�dzy siebie dopu�ci� nikogo; rzadki g��g, rzadka kalina lub dzika wisienka wymkn�y si� z ich popl�tanych ga��zi troch� wy�ej, na wolniejsze powietrze.Ni�ej, na bujnej ziemi, pod cieniem kolczastej tarniny rozk�ada�y si� zio�a i kwiaty, przez szczup�e tylko mi�dzy ga��mi okienka przypatruj�c si� s�oneczku. Tu skromna a wonna melisa, czerwony groszek, chmiel obwijaj�cy si� przyjacielsko, dop�ki u�ciskiem nie wysuszy drzewa, kt�re obj�� - male�ki, lecz siln� sw� woni� daj�cy si� czu� daleko, i tysi�ce nie znanych a pi�knych ro�lin cisn�y si� jedna przy drugiej, jak bo�y lud ci�nie si� na bo�ym �wiecie.W g��bi jaru sta� skromny domek, okryty drzewami, os�oniony �cian� parowu. Dwa krzywe odwieczne d�by z pniami mszystymi, jakby aksamitem powleczonymi, roztacza�y nad nim opieku�cze swe ga��zie. Od p�nocy szare z�omy ska�, tu i �wdzie wystaj�ce, pokrywa�y si� tak�e mchami, a w�r�d nich strzela�y m�ode drzewek i krzew�w latoro�le, kt�rych ziarno zanios�y wiatry na urwisko i kt�rych podros�y pniaczek wiatry te� wyrwa� grozi�y.Strumyk, z mi�dzy ska� s�cz�cy si� cieniuchn� strug� srebrzyst�, spada� w wymyte �o�ysko, kt�re przed kilk� tygodniami zna� szersze by�o ni� teraz, bo jeszcze poobrywane jego gliniaste boki trawami nie mia�y czasu porosn��. Na prawo przy domku sta� drugi tak�e budyneczek pod strzech� s�omian�; oba otacza� sadek i pasieka obrzucona p�otem z pni i ga��zi, od�ywaj�cych z wiosn� na pr�no i daremnie zielone puszczaj�cych li�cie.W g��bi, poza domkiem, u ska�y, w kt�rej g��bok� wida� by�o pieczar�, chmielem u wnij�cia obros��, sta� d�b roz�o�ysty samotny; pod nim jakby umy�lnie rzucona ska�a, na kszta�t �awy szarej, wygodnym by�a siedzeniem.Wy�ej na g�rze, z dw�ch d�bowych prostych kloc�w zbity, �wieci� od promieni zachodz�cego s�o�ca krzy�, suchym ustrojony tarnem, znami� bo�e, znami�, zwiastuj�ce na pustym obejmuj�cego j� w imi� spo�ecze�stwa cz�owieka. Pod tym krzy�em, poza d�bem, na skalistym z�omie, niedaleko strumienia siedzia� �w m�ody cz�owiek w zamy�leniu pogl�daj�c na �ciany zieleniej�cego parowu, w kt�rym zamieszka�. Twarz jego, jasn� brod� strojona, m�ska, powa�na, pi�kna, smutn� by�a razem; ale smutek jej nie przypadkowy, nie chwilowy, nie gwa�towny, zdawa� si� ju� �ycia warunkiem. Niebieskie oczy przywyk�y ju� by�y we �zie p�ywa�, ze �z� si� zamyka�, otwiera� �z� codzienn� i usta u�miechni�te �agodnie m�wi�y swym milczeniem: nie dla mnie �wiat, a przecie� ja go tak kocham! Na czole wisia�a chmura, zas�ona dawnej a nie zgojonej bole�ci. Ubranie tego cz�owieka by�o proste, a w nim mu przecie by�o pi�knie i do twarzy: mia� na sobie letni� siermi�k�, koszul� szar�, pas czerwony, a spod czapeczki p��ciennej wymyka�y si� przerzad�e troch� jasne jego w�osy. Pier� ogorza��, �le os�onion� koszul�, ch�odzi� wiatr wieczorny; on nie czu� go przecie: zadumany, patrza�, patrza� wida� na inny �wiat, na inny czas, w dalek� stron� niedojrzan�, patrza� sercem, a oczy na nic mu nie s�u�y�y. I w zamy�leniu od godziny nie poruszy� si�, nie zadr�a�, nie zmru�y� oka; siedzia� pos�giem; tak gdzie� dusza od cia�a odbieg�a. My�la�, jak si� my�li na wiosn�, w�r�d samotno�ci pi�knego wieczora, o m�odszych latach, o niedogonionej ubieg�ej przesz�o�ci, kt�rej tylko cie� miga� mu z daleka, �egnaj�c go - na wieki.- Te resztki �ycia - my�la� w duchu - nie do mnie ju� nale��, do ludzi; moich by�o tylko chwilek kilka; na co mi po nich zda�a si� reszta? Przy tamtych wszystko szare, kamienne, ch�odne jak ten kamie�, na kt�rym siedz�! Jestem jak zg�odnia�y biesiadnik, co mu podadz� przysmak w pocz�tku, a potem omijaj� go z ka�dym daniem. On patrzy, czeka, wygl�da na pr�no; teraz ju� kolej na drugich. Zwodne bo te� �ycie cz�owieka: tyle obiecuje, a te obietnice kwiaty pierwszy mrozek zwarzy i po nich nie ma zawi�zek. B�d�my wi�c drzewem, co nie daj�c owocu, s�u�y� cho� mo�e na co� wyrastaj�c: na budow� dla cz�owieka, na schronienie gniazdom ptasim. �yjmy dla drugich, tak, �yjmy dla ludzi!Dziwne s� losy, dziwne - m�wi� dalej - jest w ich pl�taninie niedocieczona tajemnica bo�a; s� przecie szcz�liwsi, s� drudzy jakby od kolebki napi�tnowani i naznaczeni na rze� nieszcz�ciu, zawodom. Jednym �ywot wst��k� r�ow�, drugim strug� krwaw�. Dlaczego? Tajemnica! Tajemnica! Lecz B�g, co wszystko urz�dza� swym tchnieniem, musia� mie� w tym cel, musia� uczyni� to dobrym. I my mo�e kiedy�, z g�ry ujrzym to ja�niej, przekonamy si�, �e tak jest lepiej. A mo�e pob�ogos�awim m�czarni i cieszy� si� b�dziem bole�ciom naszym! Kt� wie, czy szcz�liwi przelotnie tutaj nie s� nieszcz�liwymi w przysz�o�ci, gdy ich to szcz�cie tutejsze odurzy, zatwierdzi, przywi��e do ziemi, a potem w chwili wyzwolenia skrzyde� nie znajd�, by w niebo podlecie�? Moje �ycie ci�kie, lecz mog� na nie p�aka�, mog� si� uskar�a� na nie? Nie wiem... Urodzi�em si� w n�dzy, wyros�em sierot�, przypadek b�ogos�awion� r�k� wyrwa� mnie, ze stanu zwierz�cia do godno�ci cz�owieka podnosz�c; otworzy�a si� dusza moja, ujrza�em �wiat�o; mog� si� skar�y�, gdy tylu braci moich walczy w ciemno�ciach? Nie! Nie! - B�d�cie b�ogos�awieni i wy, co�cie mi nie chleb i sukni�, ale nauk� dali drog� i my�l nieop�acon�! I ty... Alfredzie, co� sw� przyja�ni� dusz� moj� stworzy�, i ty... kt�rej imienia sam przed sob� powiedzie� nie �miem, i ty... co� spojrza�a na ch�opa, jak na cz�owieka... i ty nawet, co� r�wnie karz�c, odpychaj�c, wywi�d� ze mnie uczucie w�asnej godno�ci, poznanie mojego po�o�enia, i wy wszyscy, kt�rych spotka�em w �yciu, tak, wszyscy, bo i zazdro�� wasza i nienawi�� p�odne by�y dla mnie! B�ogos�awieni b�d�cie ludzie �yczliwi i nieprzyja�ni - i b�ogos�awion� b�d� bole�ci moja! W szcz�ciu zapomnia�bym mo�e o obowi�zkach, by�bym znienawidzi� i upad�; cierpienie okry�o mnie zbroj�, da�o si�y i pod�wign�o my�li.Z zapa�em p�yn�y dumy m�odego cz�owieka, lecz tu si� wstrzyma� ich potok, westchn�� - i �za, z kt�r� walczy�, potoczy�a si� po ogorza�ej twarzy.- Dlaczeg� - rzek� - serce mi bije do m�odszych lat? Do wspomnienia n�dzy, do tego �ycia sierocego, kt�re dla mnie prawdziwsze poprzedzi�o �ycie? Dlaczego ryk tej trzody poruszy� mi serce do g��bi, wywo�uj�c pami�� pastuszych moich swawoli? Dlaczego p�acz� do mojego sieroctwa pierwszego, do z�otej n�dzy mojej? Nie wiem! A! - zawo�a� - nie ma bo innego szcz�cia na ziemi nad nadziej� i widzenie szcz�cia; potem wspomnienie widzenia, mara wiary i nic wi�cej... nie ma innego. Szcz�cie wielkie, marzone, nie by�oby trwa�e, i kt� wie, mo�e by�my jak w bajce o Meluzynie ujrzeli wdzi�czn� jego posta�, przeistaczaj�c� si� w potw�r ohydny, mo�e by�my za �ycia nawet wspomnienie stracili. Wi�c tak lepiej, lepiej, tak by� musia�o; sk�o�my g�ow� przed konieczno�ci� �elazn�.I to m�wi�c podni�s� czo�o, a zdr�twia�y d�ugim siedzeniem bez ruchu, otrz�s�... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • xiaodongxi.keep.pl