[ Pobierz całość w formacie PDF ]

[6] JAK CZEŁEK Z KSIĘŻYCA ZSZEDŁ ZA WCZEŚNIE

 

Człek z Księżyca to Pan, co ma srebrny dzban

I brodę ze srebrnych ma nici.

W koronie z opali i perłach  naszytych

Na szarfę, co wszystkich zachwyci,

W srebrnej szarości szat raz cień jego padł

Na sale marmurowe,

Gdy kluczem z kryształu otwierał pomału

Drzwi z jasnej kości słoniowej.

 

Schody z filigranu i z nici splątanych

W dół, ciągle w dół go wiodą.

A on już się cieszy, ku wolności spieszy,

Na spotkanie z ziemską przygodą,

Z diamentów jasności nie czerpie radości,

Znudził go pobyt w tej wieży.

Siny głaz księżycowy, samotny surowy

Wykuty w zimnym kraterze.

 

Oddałbym świat cały za rubin wspaniały

Na jasnej szacie błyszczący,

Za szlachetne kamienie i stubarwne odcienie

Szafirów, szmaragdów lśniących.

I jakże tak żyć, by nie robiąc nic,

Wpatrywać się w glob złoty,

Wsłuchiwać się w szmer wirujących sfer,

I nie mieć na nic ochoty?

 

Przy srebrnej pełni marzenie chciał spełnić

O Ogniu, co złotem płonie.

Nie mdłe selenity, opalowe szczyty –

Sny jego były czerwone.

Bo śnił o szkarłatach, różanych komnatach,

Pomarańczowych płomieniach

I chmurach w purpurze, gdy wicher dmie w górze,

A noc w świt się zmienia.

 

O mórz marzył błękitach, o lasach na szczytach

Ciemnozielonych od liści,

I o ludziach co gwarzą i co piwo warzą

I są tacy czerwonokrwiści.

Pożądał zabawy, rozmowy ciekawej

I mięs gorących, i wina.

Jedząc placki perłowe z mąki księżycowej,

Cieniutką popijał wódczynę.

 

Aż zaklaskał z radości, myśląc o mięs obfitości

Pikantnych i w piwie skąpanych,

I zjechał niechcący po schodach wiszących,

I spadł jak meteor pijany.

Jak kometa z północy nad Yule przemkną raz w nocy,

Błyszcząc i migocząc spadł.

Za ścieżki srebrzystej zszedł na brzeg urwisty

Nad wietrzną zatoką Bel siadł.

 

Co robić? Nie wiedział, kiedy tak w wodzie siedział.

Czy tonąć, czy popłynąć może?

Kiedy łódka rybacka nań wpadła znienacka

I w sieć go złowiła, niebożę!

W falach srebrzystych, wśród toni przejrzystych,

Wśród fosforycznej piany

Schwytał go w bieli perłowej kąpieli,

Zieleni ze srebrem zmieszanych.

 

Woli jego wbrew na ląd pośród mew

Wraz z rybą go odstawili.

„Leć do karczmy co tchu” – poradzili mu.

„Do miasta jest tylko pół mili”.

Głęboki dzwonu głos oznajmił jego los

Z wysokiej Morskiej Wieży,

Że to z Księżyca Człek, co do miasta zbiegł

I właśnie do karczmy bieży.

 

Nikt ognia nie rozniecił wśród popiołów i śmieci,

Noc jakby nie miała końca.

Zimny świt, mokra trawa, nie podgrzana strawa,

Dymiąca lampa miast słońca.

W uliczce samotnej, we mgiełce wilgotnej

Ni głosów, ni pieśni nie słyszał.

Tylko ciężkie chrapania – nikt tu wcześniej ni wstanie,

Wszędzie tylko wilgoć i cisza.

 

Próżno więc wszędzie stukał i kompani szukał,

I wołał – nikogo nie spotkał,

Aż ujrzał za mgiełką w gospodzie światełko,

Przez okno zajrzał do środka.

Kucharz ze snu wyrwany łypną okiem zaspanym,

Od „Czego tu?” gadkę zaczyna.

„Chcę strawy i pieśni, po to przyszedłem wcześniej,

Bo wypić chcę rzekę wina!”

 

„Trudna sprawa, mój panie, jadła pewnie nie stanie,

Lecz witam cię bardzo mile,

Nie mam srebra ni złota, dziurawa kapota,

Więc możesz wejść tu na chwilę.

Srebrny grosik ci może zasuwy otworzy,

A drzwi perełka uchyli.

Daj dwadzieścia jeszcze, to cię w kuchni umieszczę

I strawę dam za drugie tyle.

 

I choćby z głodu padł, nim coś wypił i zjadł,

Oddać musiał płaszcz i koronę.

Za dary te wszystkie dostał drewnianą miskę,

Sagan brudny i zakopcony.

Owsianka w saganie, leciwe już danie

Z wetkniętą łyżką drewnianą,

Bo puddingów śliwkowych, słodkich i waniliowych

Nie piecze się w Yule tak rano.

Gość z Gór Księżycowych, przybysz z Wieżyc perłowych

Zbyt wcześnie na Ziemi stanął.

 

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • xiaodongxi.keep.pl