[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Laurence Sterne Życie i myśli J. W. Tristrama Shandy

 

 

 

Utwór składa się z 9 ksiąg i wbrew tytułowi niewiele mówi o głównym bohaterze – Tristram rodzi się dopiero w połowie obszernego dzieła.

Dwa pierwsze tomy tej powieści wyszły w i w roku, w – trzeci i czwarty, w – piąty i szósty, w – siódmy i ósmy, zaś w – tom dziewiąty powieści. Książka zyskała spory rozgłos, szczególnie dzięki postawie tytułowego bohatera. Gdy ta mistrzowska, napisana jędrnym, dowcipnym językiem powieść ukazała się po raz pierwszy w 1760 roku, wywołała skandal, jej autor zaś okrzyknięty został Rabelais'm Anglii. Misternie skonstruowany ciąg dygresji, aluzji, anegdot i dykteryjek, bezczelnie udający autobiografię, nie unika bynajmniej prowokacji obyczajowej i wciąga jak najprzedniejsza zabawa. Oszałamiające anarchistyczną swobodą dzieło Sterne'a stało się inspiracją dla wielu twórców powieści nowoczesnej. Autor zabiera nas w podróż, która prowadzi meandrami życia tytułowego bohatera. ''Już pierwszy kontakt z ''Tristramem'' narzuca wrażenie, które w miarę lektury utrwali się nieodparcie: fundamentalna interpretacja autora jest humorystyczna i głównie polega na nieskończenie pomysłowej eksploatacji motywu fallicznego! Takie jest założenie. (...) Sterne prowokacyjnie uczynił go strukturalnym kanonem ogromnej, nieprawdopodobnie szeroko rozmierzonej powieści mieniącej się wszelkimi blaskami intelektualizmu Oświecenia. Rzecz mogła w tej skali wypaść nudno, ale pomysłowość i dowcip Sterne'a potrafią odnawiać śmieszność monotonnego motywu aż do końca, na całej przestrzeni dziewięciu ksiąg ''Tristrama''. - fragment posłowia. Podróż ta jednak nie jest tak prosta, jak początkowo mogłoby się wydawać. Zahaczamy w niej bowiem o losy wuja i ojca tegoż Tristrama Shandy, a także wielu przypadkowych osób. Główny wątek gubi się, powraca i przeplata z wątkami pobocznymi, a autor wodzi nas na manowce wedle swojego widzimisię, luźno traktuje konstrukcje opowieści, a nawet wydaje się iż zupełnie porzuca wszelkie jej ograniczenia, gdy tak mu jest wygodniej. Jest to wręcz nieustająca zabawa z czytelnikiem, tym bardziej wciągająca, że prowadzi ją taka osobowość jak Sterne, który stał się dla mnie głównym bohaterem tej przedziwnej książki.



Autorem „Życia i myśli J.W. Tristrama Shandy” jest Laurence Sterne (ur. w w , zm. w ) – jeden z największych pisarzy angielskich, duchowny , twórca prądu literackiego zwanego . Znany jest przede wszystkim jako dwóch powieści: Życie i myśli Tristrama Shandy'ego (wyd. w ), oraz Podróż sentymentalna przez Francję i Włochy (wyd. w , pierwszy, pełny przekład polski powstał w ). Był również autorem i . Był czynnym działaczem politycznym swojej epoki. Zmarł po długotrwałej walce z .

Przypisy:

 

Życie i myśli J.W Pana Tristrama Shandy - komiczna metapowieść angielskiego powieściopisarza uznawana jest za pierwszą nowożytną protohiperfikcję. To, o czym Sterne w swojej książce opowiada, nie jest tu tak ważne jak sposób, w który to czyni. logika Sterna porusza się w obszarze ciągłej gry z możliwościami sztuki opowiadania, gry z z jej ciągami przyczynowo-skutkowymi i jej dążeniem do , nadrzędnym mechanizmem, który rządzi tą logiką jest mechanizm . Są one dla samego autora promieniamim słońca, życiem i samą duszą lektury, jeśli wyrzucilibyśmy je z ksiażki, równie dobrze moglibyśmy wyrzucić całą książkę. Tristram Shandy to także obszerna krytyka książki jako materialnego obiektu, Sterne wykorzystuje tu wiele technik, by zwrócić uwagę na materialność tekstu i przeźroczystość języka prozy, narusza także stabilną pozycję . Są tu puste strony, które uzupełnić może , rozdziały są poprzestawiane, przedmowa znajduje się w połowie księgi trzeciej, a inwokacja na końcu, autor przedstawia też na przykład wykresy możliwych narracji.  

Choć Tristram Shandy wyprzedza wiele z technik stosowanych w to dzieje się tak tylko do pewnego stopnia. Czytelnik nadal bowiem zmuszony jest do podążania za tekstem strona po stronie, od początku do końca. Dochodzi tu nawet do paradoksu - poznając możliwości prezentacji tekstu, czytelnik mając przed sobą utwór linearny, może popaść w zniechęcenie. Mimo to utwór Sterne`a pozostaje źródłem pomysłów i technik dla pisarzy i perfekcyjnym przykładem połączenia ducha eksperymentu z żywiołem komizmu.

 

 

 

Fragmenty utworu pochodzą z

 

„Dnia piątego miesiąca listopada 1718 roku, który to dzień, licząc od początku mojej ery, zakończył okres dziewięciu kalendarzowych miesięcy z taką dokładnością, jakiej w granicach rozsądku oczekiwać może najbardziej nawet wymagający małżonek - ja, Tristram Shandy, szlachcic, ujrzałem światło naszego nikczemnego i nieszczęsnego świata. Żałuję, że nie urodziłem się na Księżycu lub na jakiej bądź innej planecie.

Laurence Sterne

Tom I
Księga I
Rozdział I

Żałuję, że mój ojciec albo moja matka, albo raczej oboje, ponieważ oboje jednako byli do tego obowiązani, nie pomyśleli, co robią, kiedy mnie poczynali... Gdyby bowiem zastanowili się we właściwy sposób, jak wiele zależy od tej ich czynności: że tyczy ona nie tylko wytworzenia istoty obdarzonej rozumem, lecz przypuszczalnie również szczęśliwego ukształtowania i konstytucji jej ciała, a być może talentów i typu umysłowości, oraz - chociażby o tym nie wiedzieli - że skłonności i humory, jakie w nich podówczas górowały, mogą wpłynąć na przyszłość całego rodu tej istoty... Gdyby to należycie zważyli i przemyśleli, i postąpili zgodnie z wynikiem swych rozumowań, najgłębiej jestem przekonany, że ukazałbym się światu w postaci zgoła innej niż ta, w jakiej ujrzą mnie zapewne czytelnicy. Wierzcie mi, zacni moi, że sprawa ta nie jest tak błaha, jak wielu z was zdaje się sądzić; mniemam, że wszyscy słyszeliście o lotnych substancjach1, o tym, jak wraz z krwią przechodzą one z ojca na syna etc., etc. - oraz wiele innego w tym przedmiocie. Otóż ręczę wam słowem, że dziewięć dziesiątych rozsądku lub nierozsądku człowieka, jego powodzenia lub niedoli na tym świecie zależy od ruchu i działalności pomienionych substancji, a także od tego, jaki im nadacie bieg i na jakie pchniecie tory; tak więc gdy raz wprawione zostaną w ruch - dobrze czy źle, nie jest to rzecz bagatelna - pędzą przed się w bezładzie niczym zgraja obłąkańców. Stąpając zaś wciąż tym samym krokiem, wydeptują wnet drogę tak równą i gładką, jak aleja w parku, z której, gdy raz do niej przywykną, niekiedy sam diabeł nie zdoła ich zepchnąć:

- Wybacz, mój drogi - rzecze moja matka - ale czyś nie zapomniał nakręcić zegara? - Przebóg! - zawołał ojciec opatrując swoje słowa wykrzyknikiem, ale starając się jednocześnie złagodzić brzmienie głosu. - Czy kiedykolwiek od stworzenia świata niewiasta przerwała mężczyźnie tak głupim pytaniem? - Wybacz, ale co ojciec twój mówił? - Nic zgoła.

Rozdział II

- Zatem stanowczo nie mogę dopatrzyć się w tym pytaniu niczego złego ani dobrego. - W takim razie, panie, pozwól, abym cię objaśnił, że było to pytanie co najmniej niewczesne, odegnało bowiem i rozproszyło lotne substancje, na których spoczywał obowiązek pomagania i towarzyszenia HOMUNCULUSOWI oraz doprowadzenia go cało i bezpiecznie do miejsca przeznaczonego na jego przyjęcie.

HOMUNCULUS, panie, w jakkolwiek nędznym i ośmieszającym świetle przedstawia się w tym wieku płochości oczom głupoty i przesądu, widziany oczyma mądrości w naukowych badaniach jest bytem określonym - ISTOTĄ strzeżoną i obwarowaną prawami. Badacze zjawisk najbardziej drobiazgowi, filozofowie, którzy, nawiasem mówiąc, najszersze posiadają horyzonty myślowe (albowiem z ich umysłami rzecz ma się odwrotnie jak z zakresem badań) dowodzą nam niezbicie, że HOMUNCULUS stworzony jest tą samą co my ręką, ukształtowany w tym samym procesie natury i obdarzony taką samą jak my zdolnością i umiejętnością poruszania się. Że podobnie jak my składa się ze skóry, włosów, tłuszczu, ciała, żył, arterii, ścięgien, nerwów, chrząstek, kości, szpiku, mózgu, gruczołów, genitalii, humorów i stawów. Że jest istotą tak czynną i ze wszech miar tak bliskim i tak prawdziwym naszym krewniakiem, jak Lord Kanclerz Anglii. Może nabywać prawa, może być stroną pokrzywdzoną, może otrzymać prawne zadośćuczynienie. Słowem, przysługują mu wszelkie roszczenia i prawa człowieka, które według Cycerona, Puffendorfa i innych najznakomitszych moralistów wynikają z przynależności do rodzaju ludzkiego.

Otóż, drogi panie, pomyśl tylko, że w samotnej jego drodze zdarzyć się mógł HOMUNCULUSOWI wypadek! Albo że w następstwie wywołanego tym wypadkiem przestrachu - rzecz to zrozumiała u tak młodego podróżnika - mój mały panicz dotarłby do celu podróży boleśnie wyczerpany, ze zmarnotrawionymi siłami cielesnymi i osłabłą żywotnością. Że własne jego lotne substancje znalazłyby się w trudnym do opisania zamęcie, że w tym przykrym stanie wycieńczenia nerwowego byłby pastwą nagłych lęków, wielu melancholijnych snów i przywidzeń przez dziewięć długich, długich miesięcy. Wzdragam się myśleć, jaki fundament zostałby założony pod tysiące słabości zarówno cielesnych, jak duchowych, których nie zdołałaby już nigdy w zupełności naprawić biegłość żadnego lekarza czy filozofa.

 

Rozdział III

Powyżej przytoczoną anegdotę zawdzięczam mojemu stryjaszkowi Imci Toby'emu Shandy, przed którym ojciec mój, będący człowiekiem nadzwyczaj biegłym w filozofii naturalnej, a także rozmiłowanym w prowadzeniu ścisłych rozumowań w najbłahszym nawet przedmiocie, często i poważnie uskarżał się na tę swoją krzywdę. W szczególności zaś stryjaszek Toby zapamiętał, że gdy zaobserwowawszy u mnie pewnego razu jakiś osobliwy sposób ukośnego puszczania bąka pochwalił moją metodę, ojciec jegomość potrząsnął głową i tonem, w którym więcej było smutku niż wyrzutu, rzekł, iż w sercu od dawna nosił złe przeczucie potwierdzone przez tę tudzież tysiąc innych obserwacji: że ja nie będę nigdy myślał ani postępował jak dzieci innych ludzi. - Lecz niestety - dodał, po raz drugi potrząsając głową i ocierając ukradkiem łzę, która stoczyła mu się po policzku - niepowodzenia mojego Tristrama zaczęły się na dziewięć miesięcy przedtem, zanim ujrzał światło dzienne.

Moja matka, która siedziała opodal, podniosła głowę - ale ze słów ojca zrozumiała nie więcej niż jej własny z . . . k; za to stryjaszek Toby Shandy, który często bywał informowany o sprawie, pojął dobrze, o co ojcu chodziło.

Rozdział IV

Wiem, że jest na świecie pewien gatunek czytelników, jak również wielu innych zacnych ludzi nie będących w ogóle czytelnikami, którzy czują się markotni, jeśli autor nie wtajemniczy ich od początku do końca we wszystkie szczegóły tyczące jego osoby.

Tedy z czystej jeno powolności temu ich upodobaniu, a także z przyrodzonej mi niechęci czynienia komukolwiek zawodu, wdawałem się dotąd w tak drobiazgowe opisy. Ponieważ zaś historia mojego żywota oraz moje myśli zrobią prawdopodobnie pewien rumor w świecie, a także, jeżeli moje przypuszczenie nie jest błędne, książka ta będzie się cieszyła u ludzi wszystkich stanów, kondycji i zawodów nie mniejszą poczytnością niż Wędrówki pielgrzyma, w końcu zaś osiągnie to, czego Montaigne obawiał się dla swych Esejów, a mianowicie stanie się rozrywką bawialni - uważam za właściwe kolejno u każdego zasięgnąć rady; i dlatego prosić muszę o pobłażanie, że nieco dłużej będę używał tej samej pisarskiej metody. Z tej przyczyny szczególnie rad jestem, że rozpocząłem historię mojego żywota w taki sposób, w jaki ją rozpocząłem; oraz że mogę snuć ją dalej, wymieniając rzecz każdą, jak to Horacy powiada - ab ovo. Wiem, że Horacy nie zaleca we wszystkim tego sposobu, że jegomość ów mówi jedynie o poemacie epickim czy tragedii (zapomniałem, o którym z dwojga). Zresztą jeśli tak nawet nie było, prosić muszę Imci Horacego o wybaczenie: pisząc bowiem to, com pisać postanowił, nie będę wiązał się jego prawidłami ani też prawidłami żadnego innego człowieka na świecie.

Ale dla tych, którzy nie życzą sobie cofać się tak daleko, nie znajdę rady światlejszej, niż aby opuścili pozostałą część niniejszego rozdziału; oznajmiam bowiem z góry, że napisałem go jedynie dla ciekawych i wścibskich.

Zamknijcie drzwi

Poczęty zostałem nocą z pierwszej niedzieli na pierwszy poniedziałek miesiąca marca roku Pańskiego tysiąc siedemset i osiemnastego. Jestem tego najzupełniej pewny. Jak zaś się to stało, że mogę przytoczyć tak szczegółową opowieść o tym, co zaszło przed moim urodzeniem, tłumaczy inna mała anegdota, dotąd znana jedynie w naszej familii, ale teraz podana do publicznej wiadomości w celu lepszego wyjaśnienia tej szczególnej sprawy.

Otóż wiedzcie, że ojciec mój, który prowadził dawniej handel z Turcją, lecz przed kilku laty porzucił interesa, aby przenieść się w zacisze i dokonać żywota w swoich dobrach rodzinnych w hrabstwie ***, był, jak mi się zdaje, we wszystkich poczynaniach jednym z najbardziej metodycznych ludzi na świecie - czy w grę wchodził interes, czy rozrywka. Przytoczę maleńki przykład tej jego niezwykłej systematyczności, której stał się niewolnikiem. Jedną z reguł rządzących nim przez wiele lat życia było, iż wieczorem w każdą pierwszą niedzielę miesiąca nakręcał własnymi rękami wielki zegar stojący w naszym domu na szczycie kuchennych schodów. A że w czasie, który opisuję, ojciec miał lat pięćdziesiąt kilka, stopniowo przeniósł również inne drobne rodzinne obowiązki na tenże termin, aby - jak to często mawiał do stryjaszka Toby'ego - pozbyć się ich wszystkich za jednym zamachem i zyskać pewność, że nie będą go trapiły i dręczyły przez resztę miesiąca.

Tylko raz jeden w trakcie spełniania tych powinności spotkało go niepowodzenie, które w znacznej mierze skrupiło się na mnie i którego następstwa, obawiam się, odczuwać będę na własnej skórze aż do grobowej deski. Mianowicie, na skutek niefortunnego skojarzenia myśli, między którymi nie ma rzeczywistych powiązań, doszło w końcu do tego, że ilekroć moja biedna matka słyszała nakręcanie pomienionego zegara, tylekroć nieuchronnie cisnęła jej się do głowy myśl o pewnych innych sprawach - i vice versa. Ta zaś osobliwa kombinacja idei bywa - jak tego dowodzi światły Locke, który na pewno rozumiał lepiej niż ktokolwiek inny naturę takich spraw - przyczyną większej liczby chybionych czynności niż wszystkie inne powody szkód.

Lecz o tym tylko mimochodem.

Otóż z zapisku mojego ojca w notesie, który spoczywa teraz przede mną na stole, wynika, że w dniu Zwiastowania, które przypada w 25 dniu miesiąca mojego poczęcia, ojciec puścił się wraz ze starszym moim bratem Bobbym w drogę do Londynu, aby oddać go do szkoły w Westminster; a ponieważ z tego samego źródła wynika również, że rodzic mój wrócił do żony dopiero w drugim tygodniu miesiąca maja - rzecz staje się niemal pewna. Wszelako to, co przytoczę na początku następnego rozdziału, rozwieje najmniejsze nawet cienie wątpliwości.

- Wybacz, panie, lecz co ojciec twój robił przez cały grudzień, styczeń i luty? - Ależ, pani, cały ten czas chory był na scjatykę.

Rozdział V

Dnia piątego miesiąca listopada 1718 roku, który to dzień, licząc od początku mojej ery, zakończył okres dziewięciu kalendarzowych miesięcy z taką dokładnością, jakiej w granicach rozsądku oczekiwać może najbardziej nawet wymagający małżonek - ja, Tristram Shandy, szlachcic, ujrzałem światło naszego nikczemnego i nieszczęsnego świata. Żałuję, że nie urodziłem się na Księżycu lub na jakiej bądź innej planecie (z wyjątkiem Jowisza i Saturna, zawsze bowiem byłem wrogiem zimna), ponieważ na żadnej z nich (nie dam jednak głowy za Wenus) nie mogłoby mi się chyba wieść gorzej, niż wiodło mi się na tym niegodziwym, plugawym globie, który, twierdzę to z pełnym szacunkiem i w zgodzie z własnym sumieniem, ulepiony jest z resztek i odpadków innych ciał niebieskich. Zresztą nie jest to taka najlichsza planeta, jeżeli człowiek urodzi się na niej z tytułem lub wielką fortuną albo też w taki czy inny sposób wkręci się na publiczny urząd czy do służby, która zapewni mu dostojeństwo i władzę. Lecz w moim przypadku rzecz ma się zgoła inaczej, każdy zaś człowiek mówi o jarmarku w zależności od tego, jakiego dobił na nim targu; z tej więc przyczyny stwierdzam ponownie, że świat nasz jest jednym z najnikczemniejszych światów, jakie kiedykolwiek zostały stworzone; albowiem z ręką na sercu rzec mogę, że od chwili, gdy wciągnąłem w płuca pierwszy haust powietrza, aż do dzisiaj, kiedy ledwie dyszę z powodu astmy, której nabawiłem się jeżdżąc na łyżwach pod wiatr we Flandrii, byłem nieustanną igraszką w rękach istoty nazywanej przez świat Fortuną; a chociaż nie chcę krzywdzić jej niesłusznym oskarżeniem, iż dała mi kiedykolwiek odczuć ciężar jakowejś wielkiej lub dominującej niedoli, to jednak bez urazy stwierdzić muszę, że w każdej chwili mojego życia i na każdym jego zakręcie, kiedy łatwiej było mnie dopaść, owa niełaskawa pani raziła mnie gradem tak przykrych i tak mieszających mi szyki przypadków, jakich żaden małego zakroju BOHATER nigdy chyba nie doświadczał.”

­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­Autor zabiera nas w podróż, która prowadzi meandrami życia tytułowego bohatera. Podróż ta jednak nie jest tak prosta, jak początkowo mogłoby się wydawać. Zahaczamy w niej bowiem o losy wuja i ojca tegoż Tristrama Shandy, a także wielu przypadkowych osób. Główny wątek gubi się, powraca i przeplata z wątkami pobocznymi, a autor wodzi nas na manowce wedle swojego widzimisię, luźno traktuje konstrukcje opowieści, a nawet wydaje się iż zupełnie porzuca wszelkie jej ograniczenia, gdy tak mu jest wygodniej. Jest to wręcz nieustająca zabawa z czytelnikiem, tym bardziej wciągającą, że prowadzi ją taka osobowość jak Sterne.

 

 

 

 

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • xiaodongxi.keep.pl