[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Noah Gordon
Medicus z Saragossy
Noah Gordon
Urodził się w Worcester w stanie Massachusetts, kształcił w prywatnych szkołach tego
miasta, potem studiował na uniwersytecie w Bostonie, gdzie ukończył dziennikarstwo (1950)
oraz filologię angielską (1951). Przez kilka lat pracował w jednym z nowojorskich
wydawnictw jako redaktor, później był reporterem w "Boston Herald" i wydawcą czasopism
medycznych ("Psychiatrie Opinion", "The Journal of Hu-man Stress"), przez wiele lat
asystentem wolantariuszem na oddziale chirurgii Szpitala Miejskiego w Bostonie,
sanitariuszem pogotowia ratunkowego, pracownikiem szpitala dla umysłowo chorych. Jego
związki z medycyną, zainteresowania i fascynacje znalazły swój wyraz w trylogii o dziejach
lekarskiej rodziny Cole'ów (Medicus, Szaman, Spadkobierczyni Medicusa), we współczesnej
powieści Lekarze, a także w barwnych dziejach syna toledańskiego złotnika, bohatera książki
Medicus z Saragossy. Powieści te przyniosły mu międzynarodową sławę i wiele nagród, m.in.
nagrodę J. F. Coopera przyznawaną przez Stowarzyszenie Historyków Amerykańskich "za
wysoki poziom literacki fikcji historycznej, łączącej talent historyka z kunsztem pisarza".
Noah Gordon
Medicus z Saragossy
Tytuł oryginału The Last Jew
Kalebowi, Emmie
i Babci
z miłością
Część pierwsza
Pierworodny
Toledo (Kastylia) 23 sierpnia 1489 roku
Rozdział 1
Syn złotnika
Nieszczęścia Bernarda Espiny zaczęły się w pewien upalny dzień z powietrzem ciężkim
niczym kawał żelaza i jaskrawym, bezlitosnym słońcem wiszącym na niebie jak klątwa. W
chwili gdy tego ranka brzemiennej niewieście z nagła odeszły wody, tłok w jego lecznicy już
się przewalił, a dwóch pozostałych jeszcze pacjentów czym prędzej przepędził z izby.
Kobieta nie przybyła tu rodzić; przywiozła swojego starego ojca, nękanego uporczywym
kaszlem. Dzieciątko było jej piątym i nie zwlekało z przyjściem na świat. Espina pochwycił
śliskie różowe ciałko, a gdy poklepał drobniutkie pośladki, krzepki mały peon wydał z siebie
cienki a donośny wrzask, na co czekający za oknem jęli śmiać się i wznosić wiwaty.
1
Pomyślny poród wprawił medyka w dobry humor, budząc w nim złudną nadzieję, iż cały ten
dzień okaże się równie szczęśliwy. Na popołudnie nie miał żadnych wezwań, zamyślał więc
naładować kosz łakociami, wziąć flaszkę czerwonego wina i wraz z rodziną wybrać się nad
rzekę, gdzie dzieci będą mogły popluskać się w wodzie, on zaś i Estrella, siedząc w trawie
pod cienistym drzewem, będą sączyć wino, raczyć się słodyczami i spokojnie sobie gawędzić.
Kończył badać ostatniego już pacjenta, gdy na dziedziniec ciężko wtoczył się zdrożony osioł -
nadmiernie widać poganiany w tej spiekocie - niosąc na grzbiecie człowieka w brązowej
szacie nowicjusza. Głosem urywanym z tłumio-
nego podniecenia przybysz powiadomił medyka, iż wzywa go padre Sebastian Alvarez,
przeor klasztoru Wniebowzięcia.
Przeor życzy sobie, byście przybyli niezwłocznie.
Musiał wiedzieć, że ma do czynienia z przechrztą, Espina od razu to wyczuł. Gość okazywał
mu wprawdzie tyle szacunku, ile się należy profesji medyka, przemawiał doń jednak prawie
tak wyniośle, jakby się zwracał do żyda.
Bernardo w milczeniu skinął głową. Osiołkowi nakazał dać wody, po trochu, nie za dużo
naraz, a jeźdźcowi jadło i napitek. Niespiesznie wyszedł oddać mocz, obmył twarz i ręce, po
czym przełknął kawałek chleba. Nowicjusz jeszcze się posilał, kiedy on dosiadał już konia, by
stawić się na wezwanie.
Minęło jedenaście lat, odkąd przyjął chrzest i stał się żarliwym wyznawcą swojej nowej
wiary. Czcił każdą niedzielę, codziennie chodził na mszę wraz z żoną i zawsze chętnie służył
Kościołowi. Teraz też bezzwłocznie podążył na rozkaz przeora, bacząc jednak, by zanadto nie
zmordować konia; o tej godzinie słońce miało kolor płynnej miedzi.
Do klasztoru hieronimitów przybył akurat w porę, by usłyszeć rozgłośny dźwięk dzwonów
wzywających wiernych na Anioł Pański. Ujrzał czterech spoconych braciszków z koszem
czerstwego chleba i wielkim kotłem sopa boba, pełnych chrześcijańskiej nadziei, iż cienka
zakonna wodzian-ka doda nieco ciała wychudłym nędzarzom zebranym u klasztornej furty.
Przeor pogrążony w poufnej rozmowie z bratem zakrystianem, Juliem Perezem, przechadzał
się po krużganku. Espinę uderzyła niezwykła powaga malująca się na obu twarzach i... tak,
oszołomienie. Słowo to nagle przyszło mu na myśl, kiedy padre Sebastian bardzo posępnie
pozdrowił go imieniem Jezusa Chrystusa, odprawiwszy wpierw zakrystiana.
- W naszym gaju oliwnym znaleziono zwłoki młodzieńca. Został zamordowany - powiadomił
go kapłan. Był w średnim wieku, a do twarzy na stałe przyrósł mu wyraz głębokiej troski,
jakby wiecznie się martwił, że Bóg nie
10
pochwala jego uczynków. Neofitów wszakże zawsze traktował przyzwoicie.
Bernardo pokiwał głową, lecz w mózgu odezwał mu się sygnał ostrzegawczy. Prawda, że w
świecie króluje zbrodnia, że z pożałowania godną regularnością ludzie znajdują wciąż czyjeś
zwłoki, jednakże... po co umarłemu lekarz?
- Chodźmy.
Ojciec Sebastian poprowadził go do celi, gdzie złożono ciało. Roiło się tu już od much, a w
powietrzu wisiał słodkawy odór ludzkich szczątków. Bernardo starał się oddychać płytko,
lecz niewiele to pomogło.
Odchyliwszy narzuconą miłosiernie derkę, zobaczył krzepkie młodzieńcze ciało odziane
jedynie w koszulę. Z nagłym skurczem bólu rozpoznał tę twarz i szybko nakreślił znak
krzyża, nie bardzo wiedząc, dla kogo to czyni - dla martwego żydowskiego chłopca, dla
samego siebie czy ze względu na obecność mnicha.
Przeor popatrzył mu w oczy.
- Dowiemy się wszystkiego o tej śmierci - powiedział
cicho. Wszystkiego, co możliwe.
2
Bernardo milczał. Dziwił się coraz bardziej, choć pewne rzeczy dla obu od początku były
oczywiste.
— To Meir, syn Chilkiasza Toledana - rzekł po
krótkiej chwili, co przeor potwierdził skinieniem głowy.
Ojciec zabitego chłopca był znanym złotnikiem, najlepszym
w całej Kastylii. - Jeśli mnie pamięć nie myli - dodał
medyk - ten młodzik miał ledwo piętnaście lat. Wkraczał
dopiero w wiek męski. W tym stanie go znaleziono?
— Tak. Znalazł go brat Angelo, który zaraz po jutrzni
poszedł zebrać oliwki, korzystając z porannego chłodu.
— Czy pozwolisz mi go zbadać, ojcze? - zapytał
Espina. Przeor w odpowiedzi machnął tylko niecierpliwie
ręką.
Twarz chłopca była nietknięta i tak młodzieńczo niewinna! Na jego ramionach i piersi
widniały jednak sine, podbieg-łe krwią piętna, uda pokryte były całą siatką spękanych żyłek.
Na plecach zmarłego Espina odkrył trzy powierzchowne zranienia zadane czymś tępym a
ciężkim, na lewym
11
boku ponad trzecim żebrem cięcie od miecza bądź lancy. Odbyt był rozerwany, między
pośladkami pozostała sperma. Paciorki zakrzepłej krwi otaczały wianuszkiem podcięte
gardło. Bernardo znał rodzinę chłopca. Byli to zawzięci żydzi, niezłomnie wierni swojej
religii, nienawidzący takich jak on odszczepieńców, którzy dobrowolnie wyrzekli się wiary
ojców.
Kiedy ukończył badanie, ojciec Sebastian poprowadził godo świątyni, gdzie klęcząc na
twardej kamiennej posadzce, wspólnie odmówili Pater Noster. Przeor, podniósłszy się z
klęczek, wydobył ze stojącej za ołtarzem szafki małą szkatułkę z drzewa sandałowego, z niej
zaś prostokątny, mocno uperfumowany zwitek szkarłatnego jedwabiu. Gdy go rozwinął,
Bernardo ujrzał jasny wysuszony szczątek długości około pół piędzi.
- Czy wiesz, co to jest? - spytał zakonnik i z pewną
niechęcią wręczył mu ów przedmiot.
Espina podsunął się bliżej ku pełgającemu światłu wotywnych świeczek i zaczął go bacznie
studiować.
— To fragment ludzkiej kości, wasza wielebność.
— Tak jest, mój synu.
Bernardo był w pełni świadom, że stoi na skraju zdradliwej przepaści, ujawniając wiedzę
zdobytą podczas długich godzin spędzonych potajemnie przy stole sekcyjnym. Kościół
surowo zabraniał sekcji zwłok, on jednak popełnił ów grzech, kiedy jeszcze był żydem, w
czasach gdy terminował u Samuela Prova, słynnego żydowskiego lekarza, który stale
uprawiał te niedozwolone praktyki.
— To fragment kości udowej, najdłuższej kości ludzkiego
ciała. Jej koniec, ten przy kolanie - powiedział, patrząc
przeorowi prosto w oczy. Ponownie skupił uwagę na zbielałym kawałku kości, badając jego
ciężar, wygięcie, bruzdy
i inne znaki szczególne. - Pochodzi z prawej nogi niewiasty.
— Potrafisz wszystko to rozpoznać tylko patrząc?
— Tak.
Płomienie świec barwiły oczy przeora na żółto.
- To najświętszy ze szczątków. Kość osoby bliskiej
Zbawicielowi.
3
Relikwia. Espina z nowym zainteresowaniem przyjrzał się kości. Nigdy nawet przez myśl mu
nie przeszło, że kiedykolwiek będzie trzymał w ręku taką świętość.
— Czy to kość jakiejś męczennicy, ojcze?
— Świętej Anny, mój synu - cicho odrzekł przeor.
Bernardo dopiero po chwili pojął znaczenie tych słów.
Matka Najświętszej Dziewicy? Nie, to nie do wiary, pomyślał i nagle uświadomił sobie ze
zgrozą, że cóż za głupota! wyraził swą wątpliwość głośno.
- To prawda, synu. Potwierdzili ją rzymscy duchowni
biegli w takich sprawach. Relikwię przysłał nam jego eminencja kardynał Rodrigo Lanzol.
Bernardowi zadrżała ręka, a przecież był dobrym chirurgiem! Ostrożnie zwrócił kość
przeorowi, po czym znowu opadł na klęczki. Przeżegnawszy się zamaszyście, zaczął wraz z
zakonnikiem odmawiać następną modlitwę.
Kiedy nieco później znaleźli się znowu pod kopułą upalnego nieba, dostrzegł, że pośród
klasztornych zabudowań kręcą się jacyś uzbrojeni ludzie nie wyglądający na mnichów.
— Wielebny ojcze, czy wczoraj wieczorem widziałeś
może tego Meira? - zagadnął przeora.
— Nie - odrzekłpadre Sebastian i wreszcie zdecydował
się wyjawić Bernardowi, po co go tu zawezwał. - Nasz
zakon zamówił u mistrza Chilkiasza, ojca tego chłopca,
relikwiarz z kutego srebra i złota. Miał to być szczególny
relikwiarz, w kształcie cyborium, godny pomieścić szczątek
świętej Anny, dopóki nie zdołam zbudować odpowiedniej
kaplicy ku jej czci. Rysunki Chilkiasza były wspaniałe.
Zapowiadały zaiste niezrównane dzieło. I oto wczoraj wieczór ów młodzik miał je nam
dostarczyć, lecz gdy znaleziono jego ciało, obok leżał tylko pusty worek. Być może zabili go
żydzi, choć równie dobrze mogli to uczynić chrześcijanie. Ty
jako lekarz masz wstęp do wielu domów. Jesteś chrześcijaninem, ale byłeś przecie żydem.
Chcę, abyś wykrył
zabójców.
13
Bernardo Espina z trudem stłumił falę zdumienia i urazy. Cóż za ignorancja! Jak można
myśleć, że przechrzta wszędzie jest mile widziany?
- Wielebny ojcze, jestem chyba ostatnią osobą zdolną wykonać to zadanie. Nie mnie
powinieneś je powierzyć.
- A jednak to czynię - mnich wlepił w niego twarde spojrzenie. Miało w sobie nieubłaganą
zawziętość człowieka, który po to wyrzekł się ziemskich dostatków, by w zamian kupić sobie
wszystko, co da się osiągnąć w niebiesiech.
Masz odnaleźć tych morderców, synu. Trzeba im pokazać, że kto mieczem wojuje, ten od
miecza ginie, my zaś nie jesteśmy bezbronni. To święte zadanie i ty je musisz wypełnić.
Rozdział 2
Dar od Boga
Ojciec Sebastian znałdobrze brata Pereza. Wiedział, że to człowiek niezachwianej wiary i że
bez wątpienia dostąpiłby godności przeora klasztoru Wniebowzięcia, gdyby on sam umarł
albo awansował. Zakrystian klasztornej kaplicy grzeszył wszakże wadą nadmiernej ufności.
Przeor uznał za rzecz mocno niepokojącą już choćby to, że spośród sześciu surowookich
strażników wynajętych przez brata Pereza do patrolowania klasztoru trzech zaledwie znanych
jest im obu osobiście. Miał przy tym bolesną świadomość, że cała przyszłość klasztoru, nie
mówiąc już o jego własnej, spoczywa w małej drewnianej szkatułce ukrytej w skromnej
4
kaplicy. Obecność relikwii przepełniała go wdzięcznością i nie słabnącym zdumieniem, że
zdarzył mu się taki cud, lecz budziła zarazem ogromny niepokój: powiernictwo takiej
świętości to wielki honor, ale też straszna odpowiedzialność.
Jako dwunastoletni zaledwie chłopiec Sebastian Alvarez zobaczył kiedyś coś niezwykłego w
wypolerowanej powierzchni czarnego ceramicznego dzbana. Ta wizja - bo do końca dni
swoich miał wierzyć, że musiało to być święte widzenie - objawiła mu się pewnej nocy w
rodzinnym domu w Walencji, w sypialnej komnacie, którą dzielił z braćmi, Augustinem i
Juanem Antoniem. Obudził się nagle i w oblanej księżycowym blaskiem czarnej polewie
dzbana zobaczył umęczonego Pana Jezusa na krzyżu. Zarówno postać Zbawiciela, jak i krzyż
były niewyraźne, nie dostrzegł więc żadnych
15
szczegółów, prawie zaraz też zapadł na powrót w jakiś słodko kojący sen. Kiedy zbudził się
rankiem, dzban wyglądał jak zwykle, obraz zniknął, lecz wspomnienie tej sceny, jasne i
wyraziste, na zawsze wryło mu się w pamięć.
Nigdy nie wyjawił nikomu, że Bóg uczynił go swoim wybrańcem, zsyłając mu ową wizję.
Starsi bracia szydziliby z niego, mówiąc, że tym, co zobaczył, musiał być sierp księżyca, co
na chwilę odbił się w dzbanie. Ojciec, możny grand, który z racji swego rodowodu i włości
uważał, że wolno mu być okrutnikiem, wygarbowałby skórę głupiemu synowi. Matka,
zaszczute stworzenie żyjące w wiecznym strachu przed mężem, rzadko otwierała usta, do
dzieci zaś nie odzywała się prawie nigdy. Ale on, Sebastian, jasno zrozumiał tej nocy, jakie
odtąd ma być jego życie. Zaczął objawiać tak wielką nabożność, że bez trudu nakłonił ojca,
aby oddał go w służbę Kościoła.
Po święceniach kapłańskich z chrześcijańską pokorą zadowalał się pełnieniem różnych mało
znaczących funkcji. Dopiero w szóstym roku kapłaństwa przyszło mu w sukurs rosnące
znaczenie średniego brata, Juana Antonia. Tytuł szlachecki i dobra rodowe w Walencji
odziedziczył najstarszy, Augustin, ale Juan Antonio zawarł świetne małżeństwo w Toledo, a
rodzina jego małżonki, potężni Borgiowie, sprawiła, że Sebastian został przydzielony do
tutejszej kurii.
Biskup Toledo mianował go kapelanem nowego klasztoru hieronimitów i prawą ręką przeora,
ojca Jeronima Degasa. Klasztor ten, pod wezwaniem Wniebowzięcia, był niesłychanie ubogi.
Nie miał własnych ziem z wyjątkiem owego skrawka, na którym stały budynki, ani innej
trwałej substancji. Mnisi dzierżawili jedynie niewielki oliwny gaik, a Juan Antonio zezwolił
im w drodze łaski uprawiać winną latorośl na obrzeżach swojej posiadłości. Klasztor zbierał
mniej niż skromne datki - ani Juan Antonio, ani inni okoliczni posiadacze nie byli zbyt
szczodrzy - nie przyciągał też bogatych nowicjuszy.
Gdy po śmierci ojca Degasa braciszkowie wybrali go przeorem, Sebastian Alvarez uległ
grzechowi pychy, choć w głębi ducha podejrzewał, że ów zaszczyt przypadł mu
16
w udziale głównie z powodu brata. Pierwsze pięciolecie kierowania klasztorem nie tylko
umniejszyło jego dobre mniemanie o sobie, lecz i podkopało w nim siłę ducha. Mimo to nadal
ośmielał się marzyć. Olbrzymi zakon cystersów został wszak założony przez garstkę
dzielnych ludzi, uboższych niż jego mnisi, a teraz jest potęgą. Gdy tylko jakaś społeczność
biało odzianych braciszków osiągała liczbę sześćdziesięciu, dwunastu natychmiast ruszało w
drogę zakładać nowy klasztor i tak oto rozsiedli się po całej Europie ku chwale Jezusa
Chrystusa. Padre Sebastian powiedział sobie, że jego skromne zgromadzenie również zdolne
jest tyle osiągnąć, jeśli tylko Bóg miłościwy zechce mu wskazać drogę.
W roku pańskim 1488 nadzieje ojca Alvareza odżyły: zapowiedziano wizytę dostojnego
gościa ze świętej Stolicy Apostolskiej. Wszyscy kastylijscy duchowni byli nią niezmiernie
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • xiaodongxi.keep.pl