[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zbigniew Nienacki
Pan Samochodzik
i Niewidzialni
ROZDZIAŁ PIERWSZY
TAJEMNICA NOWEGO BIURKA • SAMODZIELNY REFERAT DO
ZADAŃ SPECJALNYCH • KWALIFIKACJE DETEKTYWA •
DLACZEGO JESTEM STARYM KAWALEREM? • POJAWIA SIĘ
„KTOŚ” • METODY DETEKTYWÓW • SMUTNE PRZEWIDYWANIE •
PO CO PRZYJECHAŁ JOHANN SCHREIBER? • PANNA MONIKA
Pewnego wiosennego dnia do mojego pokoju w Ministerstwie Kultury i Sztuki wniesiono
drugie biurko. Zaniepokoił mnie ten fakt i natychmiast zameldowałem się u zwierzchnika, aby
wyjaśnić tę sprawę.
Trzeba wam bowiem wiedzieć, że w pokoju tym, który jak dotąd zajmowałem samotnie,
mieścił się Samodzielny Referat do Zadań Specjalnych, podległy Centralnemu Zarządowi
Muzeów i Ochrony Zabytków, którym kierował dyrektor Marczak. Drzwi z niewiele znaczącym
napisem zamykały dostęp do pomieszczenia z moim biurkiem i kilkoma starannie zamykanymi
szafami, gdzie mieściły się skoroszyty, pełne dokumentów i notatek dotyczących zaginionych
podczas wojny zbiorów muzealnych i prywatnych kolekcji dzieł sztuki oraz kartoteki
międzynarodowych fałszerzy obrazów i handlarzy antyków. Tu, w tym małym pokoiku na
Krakowskim Przedmieściu, zajmowałem się wyjaśnianiem zagadek, związanych z zaginięciem
niektórych bezcennych przedmiotów zabytkowych, pracowałem nad rozwikłaniem misternie
splecionych nici, które prowadziły do przestępczych gangów przemytników i zwykłych rabusiów.
Zazwyczaj wykonywałem zadania o charakterze poufnym i bardzo delikatnym, gdy granica
między przestępstwem a nieświadomością bywała czasami prawie nieuchwytna.
Rosły wciąż ceny zabytkowych przedmiotów na międzynarodowych aukcjach. Coraz
więcej ludzi odkrywało materialną wartość zabytkowych rzeczy, chciało w nich lokować
pieniądze, posiadać je, cieszyć się nimi w swych domach. Popyt na stare dzieła sztuki czynił
niezwykle opłacalnym przemyt tych przedmiotów. Polska, której dobra kulturalne zostały tak
bardzo zubożone przez lata wojny i hitlerowskiej okupacji, musiała się bronić przed narastającą
przestępczością. Muzea, kryjące skarby kultury narodowej, otrzymywały coraz doskonalszy
system zabezpieczeń przed kradzieżami, zwiększono zainteresowanie prywatnym handlem
dziełami sztuki, celnicy zwrócili większą uwagę na walizki podróżnych. Wypowiedziano walkę
fałszerzom dzieł sztuki, którzy starali się wzbogacić kosztem niefachowości naiwnych zbieraczy
różnego rodzaju staroci.
Walkę z przestępczością w tej dziedzinie prowadziły wyspecjalizowane komórki w
Komendzie Głównej Milicji Obywatelskiej, urzędy celne, pracownicy muzeów. Samodzielny
referat, którego byłem szefem oraz jedynym pracownikiem, także odgrywał dość poważną rolę i
miał wiele zadań do spełnienia. Skoroszyty i kartoteki w moim pokoju kryły niejedną historię,
godną być może pióra autora sensacyjnych powieści.
Nie muszę chyba podkreślać, że z uwagi na dość delikatny charakter tej pracy działalność
referatu okryta została tajemnicą i tylko niewielu urzędników Ministerstwa Kultury i Sztuki
domyślało się, co kryło się za drzwiami mojego pokoju. Dlatego też zaniepokoiłem się, gdy dwaj
woźni z ministerstwa wnieśli nagle drugie biurko.
— Niech się pan przygotuje na dużą niespodziankę — powiedział do mnie dyrektor
Marczak, wskazując mi miejsce w wygodnym fotelu naprzeciw jego ogromnego biurka. — Czeka
pana awans. Do tej pory zajmował pan stanowisko starszego referenta. Od dziś jest pan
kierownikiem Samodzielnego Referatu do Zadań Specjalnych. Cieszy się pan?
— Oczywiście! — zawołałem z entuzjazmem. — Wstawiono jednak do mojego pokoju
jeszcze jedno biurko. To mnie niepokoi.
Dyrektor Marczak uśmiechnął się wyrozumiale. Miał okrągłą, pucołowatą twarz o
różowych policzkach i wielką łysinę nad czołem. Na jego twarzy zawsze rysował się wyraz
ogromnej poczciwości, ale był to człowiek niezwykle sprytny i przebiegły. Niejednego przestępcę
wyprowadził w pole niewinnym spojrzeniem niebieskich oczu.
— Czy słyszał pan kiedy, panie Tomaszu, aby kierownik był zarazem jedynym swym
pracownikiem? Czy byłoby w porządku, aby pan sam sobie wydawał polecenia i sam przed sobą
zdawał sprawozdania? Skoro został pan kierownikiem, to pomyślałem także o tym, aby miał pan
pracownika.
Nie czułem się powołany do kierowania innymi ludźmi. Charakter pracy był bardzo
specjalny. Nowy pracownik musiałby znać się nie tylko na sztuce, jej historii, ale także odznaczać
się zdolnościami detektywistycznymi. Praca wiązała się z wieloma przygodami, niekiedy bardzo
niebezpiecznymi. Człowiek taki oprócz specjalistycznego wykształcenia powinien był także
odznaczać się sprawnością fizyczną, odwagą i przedsiębiorczością. Winien to być człowiek
samotny, nie obarczony rodziną, gdyż ten typ pracy wymagał często wielodniowych wyjazdów
służbowych poza Warszawę.
Dyrektor Marczak jak gdyby czytał w moich myślach.
— Proszę się nie obawiać, panie Tomaszu. Znaleźliśmy kogoś bardzo odpowiedniego.
Ów „ktoś” jest samotny, ukończył historię sztuki, odbył praktykę w Muzeum Narodowym, a
także muzeum regionalnym. Umie świetnie fechtować się i jeździć konno, na mistrzostwach
juniorów otrzymał pierwsze miejsce w strzelaniu z małokalibrowego karabinka sportowego...
W tym momencie mój kaszel przerwał wywód dyrektora.
— Pan się zaziębił? — w głosie Marczaka zabrzmiała troska.
— Nie — odparłem. — Ale pozwalam sobie przypomnieć, panie dyrektorze, że w
samodzielnym referacie nie jeździ się konno, nie strzela z karabinu ani z armat. Potrzebny jest
raczej spryt, inteligencja i wiedza.
— Tak, tak, naturalnie — zgodził się dyrektor. — Wydaje mi się, że ten „ktoś” posiada
również i te cechy. Jeszcze w szkole podstawowej zorganizował i prowadził Kółko Młodych
Detektywów, które w czasie wakacji zdemaskowało bandę złodziejaszków, kradnących jabłka z
sadów miejscowych rolników. Nasz „ktoś” trochę się nudził pracując w muzeach, inwentaryzując
i odkurzając zabytki, jak napisał w podaniu: „pożąda przygód i mocnych wrażeń”. Tak więc,
panie Tomaszu, nie znaleźliśmy żadnych przeciwwskazań, aby odrzucić podanie, tym bardziej że
rosną zadania w walce z przestępczością i musimy podwoić swoje wysiłki. Poza tym kandydat do
pracy odznacza się niebagatelną cechą, przydatną do wykonywania zawodu detektywa. Może
świetnie wprowadzić w błąd każdego przestępcę.
— Jakąż on posiada niezwykłą cechę? — zaciekawiłem się.
— Jest to po prostu osoba bardzo piękna — stwierdził Marczak.
Niemal zapadłem się w głębi fotela.
— A więc to kobieta... — wyszeptałem zgnębiony.
Z twarzy dyrektora Marczaka zniknął wyraz poczciwości. Zmarszczył brwi i spojrzał na
mnie surowo.
— Czyżby pan miał jakieś uprzedzenia? — oburzył się. — Nie wie pan, że kobiety niemal
na każdym polu dorównują nam, mężczyznom? A może to starokawalerska nieufność każe panu
wrogo odnosić się do myśli o współpracy z kobietą? Pańskie godne potępienia starokawalerstwo
jest pańską prywatną sprawą. Nie pozwolimy jednak, aby uprzedzenia do kobiet miały wpływ na
działalność Referatu do Zadań Specjalnych.
— Nie jestem uprzedzony do kobiet — wybąkałem.
— To czemu się pan nie ożenił? — podchwytliwie zapytał Marczak. — Czy przykład
szczęśliwego pożycia małżeńskiego pańskiego szefa nie miał na pana wpływu?
Zwiesiłem głowę.
— Przecież pan wie, dyrektorze, że już parę razy o mało nie zostałem małżonkiem. Ale
tak się składało, że pan mnie zawsze wtedy wysyłał w teren na długi czas i nigdy nie mogłem
tych spraw doprowadzić do końca. Nie każda kobieta chce za męża człowieka, który większą
część roku spędza poza domem.
— Niech pan nie zwala winy na charakter swojej pracy — zagrzmiał groźnie bas
dyrektora. — Marynarze również wyjeżdżają dość często i to na długo, a jednak zakładają
rodziny. Jest pan po prostu uprzedzony do kobiet. Ale to się musi skończyć.
To mówiąc dyrektor Marczak stuknął dłonią w biurko, dając mi do zrozumienia, że nie
zamierza dłużej dyskutować na temat nowego pracownika. Zgnębiony podniosłem się z fotela,
aby wrócić do swego pokoju i w samotności przemyśleć sprawę, która spadła na mnie tak
nieoczekiwanie. Ale gest Marczaka osadził mnie w fotelu.
— Chwileczkę, panie Tomaszu — uśmiechnął się chytrze, jak gdyby przewidując, że
zamierzam czmychnąć z jego gabinetu. — Ta młoda osoba czeka w sąsiednim pokoju. Pragnę ją
panu przedstawić. Wdroży ją pan w przyszłe obowiązki. Ona pracuje u nas już od dzisiaj.
I do gabinetu dyrektora weszła wysoka dziewczyna lat około dwudziestu czterech. Była
rzeczywiście ładna, jakąś cukierkową, pomadkowo-marmoladkową urodą z reklam przekrojowej
mody. Ubrana była w stylu „retro”, w długą sukienkę. Jasnoblond włosy układały się w misterne
loki. Biała cera, malutkie usta w kształcie serduszka, niebieskie oczy mocno podmalowane.
— Monika — powiedziała do mnie, podając mi wiotką dłoń o ostrych paznokciach,
polakierowanych na czerwono. Odnosiło się wrażenie, iż przed chwilą rozdzierała na sztuki
krwawiące kawały wołowiny.
Z taką panienką ewentualnie można by się wybrać do dyskoteki, ale absurdalna wydawała
mi się myśl, aby ją wtajemniczać w sprawy referatu, zlecać zadania wymagające sprytu i siły
fizycznej. Nonszalancki styl, z jakim mnie przywitała, ten pełen kokieterii uśmieszek, którym
obdarowała dyrektora Marczaka, był zapewne na miejscu w jakimś rozrywkowym lokalu, ale nie
tutaj, w Centralnym Zarządzie Muzeów i Ochrony Zabytków.
Powiedziałem z powagą:
— Tomasz jestem, starszy referent.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • xiaodongxi.keep.pl