[ Pobierz całość w formacie PDF ]
OPOWIEŚCI FILMOWE
TOMASZ
MANN
SMIERC W WENECJI
PRZEŁOŻYŁ LEOPOLD STAFF
Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe
Warszawa 1988
?
Tytuł oryginału: Der Tod in Venedig
Opracowanie graficzne
ANNA TWORKOWSKA-BARANKIEWICZ
Redaktor
MAŁGORZATA KAPUŚCIŃSKA
Redaktor techniczny WACŁAWA KOŁODZIEJSKA
Tekst oparty na wydaniu Zakładu Narodowego im. Ossolińskich z' 1975 roku
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe,
Warszawa 1988
ISBN 83-221-0465-0
ŚMIERĆ W WENECJI
Gustaw Aschenbach lub von Aschenbach, jak od pięćdziesiątej rocznicy urodzin
urzędowo brzmiało jego nazwisko, wybrał się sam w pewne letnie popołudnie roku
19..., który pokazywił naszemu kontynentowi przez całe miesiące tak
niebezpiecznie groźne oblicze, na dłuższą przechadzkę ze swego mieszkania przy
ulicy Księcia Regenta w Monachium. Przemęczony trudną i niebezpieczną pracą
przedpołudniowych godzin, wymagającą właśnie teraz ostrożności, oględności,
przenikliwości i skrupulatnej woli, literat nie mógł i po południu wstrzymać
działania twórczego mechanizmu swego umysłu, owego motus animi continuuł, w
którym Cicero upatrywał istotę wymowy, i nie znalazł ulgi w drzemce, która przy
rosnącym zużywaniu się jego sił była mu raz na dzień tak potrzebna. Więc zaraz
po herbacie wyruszył na miasto, w nadziei, że powietrze i ruch postawią go na
nogi i pomogą mu użytecznie spędzić wieczór.
Był początek maja i po mokrych, zimnych tygodniach nastała złudna pełnia lata.
Ogród Angielski, choć dopiero co okryty delikatną zielenią, był duszny jak w
sierpniu i w pobliżu miasta pełen powozów i spacerowiczów. U Aumeistra, dokąd
wiodły go coraz cichsze ścieżki, Aschenbach przyglądał się przez chwilę
ożywionej popularnej piwiarni ogrodowej, przy której stało kilka dorożek i
ekwipażów, stamtąd o zachodzie słońca wracał drogą poza parkiem przez otwarte
pole i ponieważ czuł się zmęczony, a znad Fóhring nadciągała burza, czekał przy
północnym cmentarzu na tramwaj, który miał go zawieźć prosto do miasta.
1 motus animi continuus (łac.) - ustawiczny ruch ducha.
5
Przypadkiem na przystanku i w jego okolicy nie było nikogo. Ani na brukowanej
ulicy Ungerera, której samotnie lśniące szyny ciągnęły się do Schwabing, ani na
szosie do Fohring nie było widać żadnego wozu; za parkanami zakładu
kamieniarskiego, gdzie wystawione na sprzedaż krzyże, tablice pamiątkowe i
pomniki tworzyły drugi, nie zamieszkały cmentarz, było cicho i bizantyjski
budynek przeciwległej cerkwi stał milczący w odblasku odchodzącego dnia. Jej
front, ozdobiony greckimi krzyżami i hieratycznymi wizerunkami, ukazywał nad
nimi w złote litery symetrycznie ujęte, wybrane napisy, przyszłego życia
dotyczące przysłowia: „Wchodzę do przybytku Pana" albo: „Światło wiekuiste
niechaj im świeci". I czekający znalazł na kilka minut poważną rozrywkę w
odczytywaniu formuł, pozwalając duchowemu oku błądzić w prześwitującej * nich
mistyce, gdy wracając z urojeń, w portyku, ponad dwoma apokaliptycznymi
zwierzętami strzegącymi zewnętrznych schodów, spostrzegł mężczyznę, którego
niezupełnie zwykły widok nadał myślom jego całkiem inny kierunek.
Czy mężczyzna ten wyszedł z wnętrza hali przez brązowe drzwi, czy też
niepostrzeżenie dostał się tam z zewnątrz, jest rzeczą niepewną. Aschenbach, nie
zagłębiając się w to zbytnio, przychylał się do pierwszej możliwości. Średniego
wzrostu, chudy, bez zarostu, uderzająco tęponosy, należał ten człowiek do typu
rudowłosych i posiadał ich mleczną i piegowatą cerę. Widocznie nie był tubylcem;
przynajmniej szeroki, o prostych skrzydłach kapelusz z łyka, okrywający jego
głowę, nadawał jego osobie wygląd cudzoziemca przybyłego z daleka. Co prawda
miał, jak miejscowi, plecak przytroczony do barków, żółtawe, jak się zdaje
lodenowe, ubranie z paskiem, szary kaptur od deszczu na lewej ręce,
przyciśniętej do brzucha, a w prawej okuty kij, który ukośnie wparł w ziemię i
na którego czekanie, skrzyżowawszy nogi, opierał się biodrem. Z podniesioną
głową, tak że na chudej jego szyi, sterczącej z luźnej koszuli sportowej, silnie
występowało gołe adamowe jabłko, patrzył badawczo w dal bezbarwnymi, rudorzęsymi
oczami, między którymi, dość dziwnie przystając do jego krótkiego, zadartego
nosa, zaznaczały się dwie pionowe, energiczne fałdy. Może przyczyniło się do
tego wrażenia wywyższone i wywyższające miejsce, na którym stał - ale postawa
jego miała w sobie coś władczo dalekowidzącego, śmiałego lub nawet dzikiego; bo,
czy to dlatego, że oślepiony blaskiem wykrzywiał
6
się do niskiego słońca, czy też zachodziło tu stałe zniekształcenie fizjonomii,
wargi jego zdawały się zbyt krótkie, nie osłaniały zębów, które, obnażone aż do
dziąseł, sterczały białe i długie.
Być może, że Aschenbach podczas swego na wpół roztargnionego, na wpół
inkwizytorskiego lustrowania cudzoziemca był zbyt bezceremonialny, gdyż nagle
spostrzegł, że tamten spojrzał nań także, i to tak wojowniczo, tak wprost w oczy,
z tak jawną decyzją doprowadzenia do ostateczności i zmuszenia tamtego do
spuszczenia wzroku, że Aschenbach, boleśnie dotknięty, odwrócił się i począł iść
wzdłuż parkanów z postanowieniem niezważania na tego człowieka. W następnej
minucie zapomniał o nim. Ale czy to coś z wędrowca w postaci cudzoziemca
podziałało na jego wyobraźnię, czy grał tu rolę jakiś inny wpływ fizyczny lub
duchowy, dość iż uświadomił sobie, że coś rozpiera mu piersi, jakiś nieuchwytny
niepokój, młodzieńcza tęsknota za dalą, uczucie tak żywe, tak nowe albo też tak
już niezwyczajne i zapomniane, że z rękami założonymi w tył i ze wzrokiem
utkwionym w ziemię przystanął nieruchomo, by zbadać istotę i sens tego wrażenia.
Była to chęć do podróży, nic więcej, ale przyszła jak atak, urastała w
namiętność i halucynację. Pragnienie jego stało się wizją, wyobraźnia, nie
uspokojona jeszcze po godzinach pracy, tworzyła sobie wzór dla wszystkich cudów
i straszliwości różnorodnych krajów, które starał się sobie naraz przedstawić:
widział krajobraz, tropikalną okolicę bagnistą pod pokrytym gęstymi oparami
niebem, wilgotną, bujną i potworną, rodzaj dziewiczej prapuszczy, pełnej wysep,
mokradeł i szlam niosących żył wodnych; widział, jak z jurnych gąszczy paproci,
jak z podłoża tłustej, napęczniałej, awanturniczo kwitnącej roślinności
sterczały w pobliżu i w dali włochate pnie palm, widział, jak dziwacznie
niekształtne drzewa zanurzają korzenie swoje przez powietrze w ziemię, w
znieruchomiałe, zielone cienie odbijające fale, gdzie wśród pływających kwiatów,
mlecznie białych i wielkich jak misy, ptaki dziwnego rodzaju, o krótkich szyjach
i niekształtnych dziobach, stojąc w płytkich wodach spoglądały nieruchomo w bok;
widział między sękatymi trzcinami bambusowych kęp lśniące świeczki czyhającego
tygrysa-i czuł, że serce bije mu z przerażenia i zagadkowego pożądania. Potem
widzenie znikło i potrząsnąwszy głową podjął Aschenbach znowu swoją wędrówkę
wzdłuż parkanów nagrobkowej wytwórni.
7
Przynajmniej odkąd mógł dowolnie korzystać z przywileju włóczenia się po świecie,
uważ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Tematy
- Strona pocz±tkowa
- [ICI][PL][sandy] Makuszynski Kornel - Piate przez dziesiate, książki e, 733-[ICI][PL][sandy] Makuszynski Kornel - Piate przez dziesiate (PDF-ePUB 1.12 MB)
- [ICI][PL] Gomulicki Wiktor - Wspomnienia niebieskiego mundurka, książki e, 643-[ICI][PL] Gomulicki Wiktor - Wspomnienia niebieskiego mundurka (PDF-ePUB 2.36 MB)
- [ICI][PL] Balzac Honore de - Ojciec Goriot, książki e, 602-[ICI][PL] Balzac Honore de - Ojciec Goriot (PDF-ePUB 2.43 MB)
- [ICI][PL] Puzo Mario - Ciemna Arena, książki e, 533-[ICI][PL] Puzo Mario - Ciemna Arena (PDF-ePUB 2.37 MB)
- [ICI][PL] Krasicki Ignacy - AntyMonachomachia, książki e, 645-[ICI][PL] Krasicki Ignacy - AntyMonachomachia (PDF-ePUB 0.8 MB)
- Żona potrzebna od zaraz - Winston Anne Marie, Książki - romanse, Winston Anne Marie
- [Shanti Moorthy, książki o indianach, indianie, indians
- Śleżańska Maria - Kucharz polski, Dieta, kulinaria, Kulinarne, książki kucharskie
- Ćwiek Jakub - Gotuj z papieżem, 7.KSIAZKI PDF, -WEDLUG AUTOROW, CWIEK JAKUB
- [Zygmunt Bauman] Modernity and the Holocaust(BookFi.org), Książki współczesność, Zygmunt Bauman
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- acr-forum.keep.pl