[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NEIL L. SMITH
Â
Â
Â
LANDO CALRISSIAN I MYŚLOHARFA SHARÓW
(Przekład Andrzej Syrzycki)
Â
Dedykuję tę książkę Robertowi Shea i Robertowi Anionowi Wilsonowi.
PROLOG
Â
- Sabak!
PanowaÅ‚ nieprawdopodobny żar. MÅ‚ody hazardzista rzuciÅ‚ karty-pÅ‚ytki na blat stolika. Później, nie okazujÄ…c entuzjazmu, zgarnÄ…Å‚ to, co dziÄ™ki nim zyskaÅ‚, a co stanowiÅ‚o mizerny dodaÂtek do równie mizernych sum, jakie udaÅ‚o mu siÄ™ wygrać tego wieczora. CoÅ› w okolicach maÅ‚o przekonujÄ…cych piÄ™ciuset kredytów.
PomyÅ›laÅ‚, że może byÅ‚a to wina panujÄ…cego żaru. A może tylÂko jego wyobraźni.
Ta przeklÄ™ta asteroida, Oseon Dwa TysiÄ…ce Siedemset DzieÂwięćdziesiÄ…t Pięć, krążyÅ‚a bliżej sÅ‚oÅ„ca niż inne skalne bryÅ‚y, i moÂże wÅ‚aÅ›nie dlatego nie zapomniano o wyposażeniu jej we wszystÂkie konieczne urzÄ…dzenia klimatyzacyjne i umilajÄ…ce życie, w jakie zaopatrzono pozostaÅ‚e skaÅ‚y systemu Oseona. Pomimo to niemal czuÅ‚o siÄ™ bezlitosny sÅ‚oneczny wicher, smagajÄ…cy jej zeschniÄ™tÄ… i spÄ™kanÄ… powierzchniÄ™, czuÅ‚o siÄ™ promieniowanie, przesiÄ…kajÄ…ce przez jej żelazowo-niklowÄ… skorupÄ™, a także czuÅ‚o siÄ™ niepożądaÂnÄ… energiÄ™, wypromieniowywanÄ… przez Å›ciany każdego pomieszÂczenia.
Szczególnie tego.
Tubylcy chyba także to odczuwali. Przed mniej wiÄ™cej dwieÂma godzinami, zanim karty rozdano po raz trzeci, niektórzy zaczÄ™Âli sprawiać wrażenie, że bardzo chÄ™tnie zdjÄ™liby wszystko z wyjÄ…tÂkiem krótkich spodenek i podkoszulków. WyglÄ…dali na równie zmÄ™czonych i przygnÄ™bionych, jak mÅ‚ody hazardzista, który wÅ‚aÅ›nie pociÄ…gnÄ…Å‚ Å‚yk pÅ‚ynu ze szklaneczki. Dobrze chociaż, że nie musiaÅ‚ zastanawiać siÄ™ nad tym, co pije. Rzecz jasna, żaden z graÂczy ani myÅ›laÅ‚ o piciu jakiegokolwiek trunku. WiÄ™kszość zadowalaÂÅ‚a siÄ™ po prostu wodÄ… z lodem.
W pewnej chwili kropelki wilgoci, perlÄ…ce siÄ™ na zewnÄ™trzÂnej stronie szklanki, zÅ‚Ä…czyÅ‚y siÄ™ w wiÄ™ksze krople i spÅ‚ynęły po nadgarstku do wnÄ™trza rÄ™kawa obszytego zÅ‚otym galonem munduru.
Co za życie! Oseon Dwa TysiÄ…ce Siedemset DziewięćdziesiÄ…t Pięć wyglÄ…daÅ‚ na oazÄ™ ubóstwa, kryjÄ…cÄ… siÄ™ w samym sercu raju plutokratów. NiegoÅ›cinna asteroida, z której wnÄ™trza wydobywaÂno drogocenne mineraÅ‚y, okrążaÅ‚a podobne do rozpalonego pieÂca sÅ‚oÅ„ce. Po drodze przelatywaÅ‚a jednak przez gwiezdny sysÂtem planetarny, w którym roiÅ‚o siÄ™ od kasyn, domów uciech, i oÅ›rodków wczasowych. Z wiÄ™kszoÅ›ci tych rozrywek korzystali tylko najbogatsi ludzie galaktyki, tacy jak wÄ™drowni handlarze starzyznÄ….
W tej chwili jednak hazardzista żaÅ‚owaÅ‚, że kiedykolwiek dowiedziaÅ‚ siÄ™ o tym miejscu. Tak to jest, pomyÅ›laÅ‚, kiedy poleÂga siÄ™ na zdaniu urzÄ™dników, zatrudnionych w kosmoporcie. Strużka potu Å›ciekÅ‚a mu po szyi i zniknęła za stojÄ…cym koÅ‚nieÂrzem półoficjalnego munduru. Kto powiedziaÅ‚, że górnicy, wyÂdobywajÄ…cy surowce z wnÄ™trz asteroid, zawsze zaliczajÄ… siÄ™ do bogaczy?
Nie mówiÄ…c ani sÅ‚owa, przetasowaÅ‚ bardzo grubÄ… taliÄ™ raz, dwa, trzy razy, a potem jeszcze dwukrotnie. MiaÅ‚ wrażenie, że odprawia jakiÅ› zawiÅ‚y rytuaÅ‚. Później podsunÄ…Å‚ karty spoconemu graczowi, siedzÄ…cemu po prawej stronie, aby ten niedbaÅ‚ym ruchem je przeÂÅ‚ożyÅ‚, po czym zaczÄ…Å‚ rozdawać. Kiedy wszyscy otrzymali po dwie, uzbroiÅ‚ siÄ™ w cierpliwość i czekaÅ‚, aż amatorzy obliczÄ… liczby swoÂich punktów. Bez wzglÄ™du na to, czy byÅ‚o tak w istocie, czy tylko mu siÄ™ wydawaÅ‚o, odnosiÅ‚ wrażenie, że panujÄ…cy żar spowalniaÅ‚ ich procesy myÅ›lowe.
Wszyscy doÅ‚ożyli stawki do tego, co już znajdowaÅ‚o siÄ™ na stole. Nie byÅ‚a to fortuna dla nikogo - może z wyjÄ…tkiem obaÂwiajÄ…cych siÄ™ ubóstwa uczestników wieczornych konkursów mateÂmatycznych z rachunku prawdopodobieÅ„stwa. Jedynie oni mogli uważać, że hazardzista jest kimÅ› w rodzaju romantyka, zawodoweÂgo poszukiwacza przygód, który dysponuje wÅ‚asnym gwiezdnym statkiem i cieszy siÄ™ opiniÄ… nieprawdopodobnego szczęściarza.
MÅ‚odzieniec ze smutkiem uÅ›wiadomiÅ‚ sobie, że ci zaÅ›ciankowi Å‚owcy mikroskopijnych sum kredytów rozpaczliwie starajÄ… siÄ™ wywrzeć na nim wrażenie. MusiaÅ‚ przyznać, że ich starania nie sÄ… caÅ‚kiem bezowocne. PomyÅ›laÅ‚, że jeżeli nadal gra potoczy siÄ™ o tak maÅ‚e stawki, bÄ™dzie musiaÅ‚ wyjąć źródÅ‚o zasilania z elekÂtrycznej golarki i doÅ‚Ä…czyć je do pokÅ‚adowego zasobnika energeÂtycznego, tylko po to, aby móc wystartować z tej zapomnianej przez JÄ…dro asteroidy.
NależaÅ‚oby zacząć od tego, że gwiezdnego statku, którego byÅ‚ wÅ‚aÅ›cicielem, nie nabyÅ‚ za gotówkÄ™. Po prostu wygraÅ‚ go w czasie innej partii sabaka, zorganizowanej w gwiezdnym systemie, który odwiedziÅ‚ na krótko przedtem, zanim trafiÅ‚ na tÄ™ skalnÄ… bryÅ‚Ä™. MusiaÅ‚ jednak zdobyć trochÄ™ gotówki, jeżeli zamierzaÅ‚ nim dokÄ…dkolwiek polecieć. Na razie wszystko wskazywaÅ‚o na to, że na wygraniu statÂku straciÅ‚, i to wcale niemaÅ‚o.
Spojrzawszy na swoje karty, stwierdziÅ‚, że daÅ‚ sobie minus dziewięć punktów. TrzymaÅ‚ RównowagÄ™ i dwójkÄ™ szabel. NaÂwet w najkorzystniejszych okolicznoÅ›ciach nie byÅ‚o to nic szczególnego, ale sabak należaÅ‚ do losowych gier, w których szczęście mogÅ‚o nagle uÅ›miechnąć siÄ™ do gracza albo go opuÂÅ›cić, już w chwili najbliższej zmiany waloru pojedynczej karty. Albo nawet bez takiej zmiany... Z drżeniem serca obserwowaÅ‚, jak diabeÅ‚, który nigdy nie znieruchomiaÅ‚ na awersie karty, miÂgocze, rozmazuje siÄ™ i znika, by po chwili zamienić siÄ™ w sióÂdemkÄ™ klepek.
To dawaÅ‚o mu minus cztery punkty. Niewielki postÄ™p, ale zaÂwsze postÄ™p. Przyjrzawszy siÄ™ leżącej na blacie stolika puli, doÅ‚oÂżyÅ‚ do niej żeton trzydziestokredytowy, nie zdecydowaÅ‚ siÄ™ jednak na podwyższenie stawki.
Zmiana, jakiej wÅ‚aÅ›nie byÅ‚ Å›wiadkiem, oznaczaÅ‚a także, że poprzednia siódemka klepek, którÄ… mógÅ‚ dostać jakiÅ› inny gracz albo która leżaÅ‚a spokojnie gdzieÅ› w nierozdanej części talii, przemieniÅ‚a siÄ™ w coÅ› innego. MÅ‚ody hazardzista spojrzaÅ‚ po kolei na zaczerwienione i spocone twarze pozostaÅ‚ych graczy, ale nie wyczytaÅ‚ z nich absolutnie niczego. Każda z siedemdziesiÄ™ciu oÅ›miu kart-pÅ‚ytek zmieniaÅ‚a walor w losowo okreÅ›lanych chwiÂlach, chyba że spoczywaÅ‚a nieruchomo, poÅ‚ożona awersem do góry w obrÄ™bie pÅ‚ytkiego interferencyjnego pola poÅ›rodku blatu stoÅ‚u. Sabak zaliczaÅ‚ siÄ™ zatem do gier dynamicznych i szarpiÄ…Âcych nerwy.
Mimo to młodzieniec znajdował w niej spokój i odprężenie. Zazwyczaj.
- ProszÄ™ o kartÄ™, kapitanie Calrissian.
Vett Fori, odziana w poÅ‚atane i wypÅ‚owiaÅ‚e drelichy uczestÂniczka gry, siedzÄ…ca po lewej stronie hazardzisty, pracowaÅ‚a jako główna nadzorczym kopalÅ„ asteroidy. ByÅ‚a drobnÄ… kobietÄ… w nieÂokreÅ›lonym wieku, sprawiajÄ…cÄ… wrażenie nieustÄ™pliwej. Mimo to na jej pobrużdżonej i wiecznie zmartwionej twarzy potrafiÅ‚ goÅ›cić zdumiewajÄ…co Å‚agodny uÅ›miech. GraÅ‚a o bardzo wysokie stawki -a przynajmniej wysokie dla pozostaÅ‚ych graczy - ale ciÄ…gle przeÂgrywaÅ‚a. Najwyraźniej martwiÅ‚o jÄ… coÅ› jeszcze oprócz nieznoÅ›neÂgo żaru. Na blacie stolika obok jej Å‚okcia spoczywaÅ‚o nie zapalone cygaro.
- ProszÄ™, mów mi Lando - odparÅ‚ mÅ‚ody hazardzista, wrÄ™czaÂjÄ…c jej nastÄ™pnÄ… kartÄ™ -pÅ‚ytkÄ™. - „Kapitan Calrissian" brzmi, jakÂbym byÅ‚ jednookim odszczepieÅ„cem, dowódcÄ… imperialnego panÂcernika. Tymczasem mój „Sokół Milenium" jest tylko niewielkim zmodyfikowanym frachtowcem i to w dodatku, jak sÄ…dzÄ™, caÅ‚kiem starym.
MówiÄ…c to, nie przestawaÅ‚ obserwować kobiety. MiaÅ‚ nadzieÂjÄ™, że jakiÅ› gest albo grymas powie mu, jakÄ… kartÄ™ dostaÅ‚a. Nic z tego.
Z przeciwnej strony stoÅ‚u doleciaÅ‚ odgÅ‚os nosowego chichoÂtu. Arun Feb, asystent pani nadzorczyni, także otrzymaÅ‚ jednÄ… kartÄ™. PoÅ›rodku zatÅ‚uszczonej kamizelki, na wystajÄ…cym brzuÂchu mężczyzny, widniaÅ‚a spora dziura, a pod pachami ciemÂniaÅ‚y wilgotne plamy. Tak jak jego przeÅ‚ożona, byÅ‚ szczupÅ‚y i niewysoki. WyglÄ…daÅ‚o na to, że podobnie sÄ… zbudowani wszyÂscy górnicy. Drobna budowa ciaÅ‚a stanowiÅ‚a w tym zawodzie niewÄ…tpliwÄ… zaletÄ™. Asystent miaÅ‚ ciemnÄ…, gÄ™stÄ…, krótko przyÂstrzyżonÄ… brodÄ™, ale czubek jego gÅ‚owy zdobiÅ‚a tylko bÅ‚yszÂczÄ…ca różowa skóra. ZaciÄ…gaÅ‚ siÄ™ raz po raz cygarem, a w chwiÂli przerwy popatrzyÅ‚ na kartÄ™ i doÅ‚Ä…czyÅ‚ do dwóch, które dostaÅ‚ poprzednio.
Nagle Lando usłyszał dobrze znany okrzyk.
- Och, na miłość Obrzeży, nie mogę się zdecydować! Czy nie mógłby pan podejść do mnie, kapitanie Calrissian?
Lando jęknął w duchu. Podobne okrzyki słyszał niemal przez cały wieczór. Wydawał je ottdefa Osuno Whett, który pomimo okazywanego cały czas niezdecydowania, ciągle wygrywał.
Możliwe, że z jego strony byÅ‚a to Å›wiadoma taktyka, polegajÄ…ca na nieustannym denerwowaniu innych graczy. Podobnie jak mÅ‚ody kapitan gwiezdnego statku, Whett także przebywaÅ‚ po raz pierwÂszy na Oseonie, ale w przeciwieÅ„stwie do Calrissiana cieszyÅ‚ siÄ™ o wiele mniejszÄ… sympatiÄ… pozostaÅ‚ych graczy.
- Żałuję, ottdefa. Wie pan, że to niemożliwe. Będzie pan chciał wziąć kartę, czy nie?
Na twarzy Whetta ukazaÅ‚ siÄ™ wyraz podejrzanego skupienia. Możliwe, że wÅ‚aÅ›nie taki wyraz przysparzaÅ‚ mu sÅ‚awy podczas zaÂjęć ze studentami. Lando dowiedziaÅ‚ siÄ™, że sÅ‚owo „ottdefa" byÅ‚o tytuÅ‚em, zwiÄ…zanym z dziaÅ‚alnoÅ›ciÄ… dydaktycznÄ… albo naukowÄ…. OznaczaÅ‚o mniej wiÄ™cej to samo, co „profesor".
Posiadacz tego tytuÅ‚u wyglÄ…daÅ‚ jak wrzecionowate widmo. ByÅ‚ nieprawdopodobnie wysokim siwowÅ‚osym mężczyznÄ…, obÂdarzonym piskliwym gÅ‚osem i zdradzajÄ…cym chroniczne niezdeÂcydowanie. Zanim usiadÅ‚ do gry, zmarnowaÅ‚ dwadzieÅ›cia miÂnut, aby zamówić coÅ› do picia... tylko po to, aby zmienić zamówienie, kiedy szklaneczka z pÅ‚ynem pojawiÅ‚a siÄ™ na blacie stoÅ‚u.
Lando nie żywił wobec niego ciepłych uczuć.
- Och, niech będzie. Jeżeli pan tak nalega, poproszę o tę kartę.
- Doskonale.
Lando speÅ‚niÅ‚ jego proÅ›bÄ™. PomyÅ›laÅ‚ jednak, że albo pracowÂnik uczelni potrafi zachować podczas gry minÄ™ pokerzysty, albo jest zbyt roztargniony, żeby zwrócić uwagÄ™ na to, czy jego syÂtuacja jest zÅ‚a, czy dobra. MÅ‚ody hazardzista popatrzyÅ‚ w prawo.
- Komisarzu Phuna?
KrÄ™py, kÄ™dzierzawowÅ‚osy osiÅ‚ek, do którego siÄ™ odezwaÅ‚, nazywaÅ‚ siÄ™ T. Lund Phuna i peÅ‚niÅ‚ obowiÄ…zki mianowanego przez Starszego Administratora Oseona stróża prawa. NajwiÂdoczniej nie byÅ‚o to sprawiajÄ…ce najwiÄ™cej satysfakcji zajÄ™cie. Przepocona, stanowiÄ…ca część munduru tunika, wiszÄ…ca teraz na oparciu jego krzesÅ‚a, byÅ‚a niemal tak samo znoszona jak roÂbocze ubrania pozostaÅ‚ych graczy. Komisarz paliÅ‚ jednego paÂpierosa po drugim, trzymajÄ…c je w wilgotnych od potu, drżąÂcych palcach i wypeÅ‚niajÄ…c i tak duszne pomieszczenie kÅ‚Ä™bami cuchnÄ…cego dymu. Od czasu do czasu ocieraÅ‚ spocone policzki wilgotnÄ… chusteczkÄ….
-Wystarczy. Dziękuję.
- RozdajÄ…cy bierze jednÄ… kartÄ™.
Lando dostaÅ‚ IdiotÄ™, wartego zero punktów. Zważywszy na okolicznoÅ›ci, uznaÅ‚ tÄ… kartÄ™ za jak najbardziej odpowiedniÄ…. Å»aÂÅ‚owaÅ‚, że nie poleciaÅ‚ do systemu DÄ™li, jak planowaÅ‚, tylko do Oseona. Nierzadko wygrywaÅ‚ wiÄ™ksze sumy w obozach dla uchoÂdźców.
Wszyscy grac/e ponownie doÅ‚ożyli do puli jakieÅ› drobne żetoÂny. Vett Fori poprosiÅ‚a o jeszcze jednÄ…, czwartÄ… kartÄ™. Podobnie uczyniÅ‚ jej asystent, Arun Feb, który siÄ™gnÄ…Å‚ po niÄ…, nie wyÂpuszczajÄ…c z palców niedopaÅ‚ka cygara. Ottdefa Whett zrezygnoÂwaÅ‚. Lando daÅ‚ sobie Mistrza szabel, co podniosÅ‚o wartość jego wszystkich kart do plus dziesiÄ™ciu punktów. Później zaczęła siÄ™ ostatnia kolejka dokÅ‚adania żetonów do puli.
Arun Feb ukoÅ„czyÅ‚ grÄ™, majÄ…c dziewięć punktów, a jego przeÅ‚ożona Vett Fori - minus dziewięć. Policjant Phuna, nie zmieniajÄ…c ponurego wyrazu twarzy, zwlekaÅ‚ chwilÄ™ z odpowieÂdziÄ…. Na jego nalanych policzkach pojawiaÅ‚y siÄ™ wciąż nowe krople potu. Lando miaÅ‚ już zrezygnować, kiedy Whett krzykÂnÄ…Å‚ gÅ‚oÅ›no:
- Sabak!
Ottdefa rzuciÅ‚ na zniszczony blat stolika PaniÄ… klepek, czwórÂkÄ™ manierek i szóstkÄ™ monet, po czym zgarnÄ…Å‚ mizernÄ… pulÄ™.
- Ach... no cóż, nie kupiÄ™ za to imperialnych klejnotów koronÂnych ani legendarnego skarbu z systemu Rafy, ale...
- Skarbu z systemu Rafy? - zainteresowała się Vett Fori. Może i dobrze, że się tym interesuje - pomyślał Lando. - Gra w karty nie przyniosła jej nic dobrego.
- SÅ‚yszaÅ‚am o systemie Rafy - ciÄ…gnęła nadzorczyni. - WszyÂscy o nim sÅ‚yszeli. Znajduje siÄ™ przecież najbliżej naszego. Mimo to jeszcze nigdy nie mówiono mi o żadnym skarbie.
Pracownik uczelni cicho chrzÄ…knÄ…Å‚. DźwiÄ™k zabrzmiaÅ‚ dziwaÂcznie, jak gÄ™ganie.
- Skarb Rafy - albo skarb Sharów, jak musimy go teraz nazyÂwać - nie z uwagi na system gwiezdny, w którym siÄ™ znajduje, ale dla uczczenia prastarej rasy obcych istot, która kiedyÅ› tam żyÅ‚a, a później zaginęła, nie pozostawiajÄ…c najmniejszego Å›ladu - jest rzeczywiÅ›cie czymÅ› godnym wielkiej uwagi.
Ottdefa wypowiedziaÅ‚ te sÅ‚owa wystudiowanym, profesorÂskim tonem. Na poprzecinanej sieciÄ… zmarszczek twarzy Vett Fori - nie zdradzajÄ…cej żadnych uczuć, kiedy chodziÅ‚o o grÄ™ w karty- odmalowaÅ‚a siÄ™ irytacja... zapewne wywoÅ‚ana tym, że ktoÅ› oÅ›mieliÅ‚ siÄ™ potraktować jÄ… tak protekcjonalnie. NadÂzorczyni siÄ™gnęła po cygaro i umieÅ›ciÅ‚a je miÄ™dzy zÄ™bami, po czym spiorunowaÅ‚a spojrzeniem goryczy, siedzÄ…cych po przeÂciwlegÅ‚ej stronie stoÅ‚u.
- Bez Å›ladu? - Arun Feb parsknÄ…Å‚, jakby nie dawaÅ‚ wiary sÅ‚owom naukowca. - ByÅ‚em tam, przyjacielu, i widziaÅ‚em ruÂiny pozostawione przez... jak ich nazwaÅ‚eÅ›? Sharów? Te gmaÂchy sÄ… najwiÄ™kszymi cudami inżynierii budowlanej, jakie wznieÂsiono w caÅ‚ej znanej części galaktyki. Co wiÄ™cej, pokrywajÄ… niemal każdy zakÄ…tek wiÄ™kszy niż mój paznokieć. A mieszkaÅ„cy systemu...
- To nie sÄ… Sharowie, drogi przyjacielu - przerwaÅ‚ mu Whett w sposób nie znoszÄ…cy sprzeciwu. W jego gÅ‚osie brzmiaÅ‚o coÅ› poÅ›redniego miÄ™dzy chÄ™ciÄ… okazania siÄ™ drobiazgowo dokÅ‚adÂnym a urażonÄ… dumÄ…. - Po tamtych nie pozostaÅ‚o ani Å›ladu. Dobrze o tym wiem, ponieważ aż do niedawna nowy gubernaÂtor systemu Rafy zatrudniaÅ‚ mnie w charakterze badacza antroÂpologa.
- Czegóż mógÅ‚by chcieć urzÄ™dnik od nieszkodliwego antropoÂloga? - zapytaÅ‚ ironicznie Feb.
WypuÅ›ciÅ‚ ostatnie kółko dymu, po czym zgniótÅ‚ cygaro o kraÂwÄ™dź próżniowej popielniczki i siÄ™gnÄ…Å‚ po szklankÄ™, aby napić siÄ™ wody. Kilka kropel, które pociekÅ‚y po jego szyi, jeszcze bardziej zmoczyÅ‚o koÅ‚nierz przepoconej koszuli.
- No cóż - odciÄ…Å‚ siÄ™ ottdefa. - Przypuszczam, że pragnÄ…Å‚ siÄ™ dokÅ‚adnie zapoznać ze wszystkimi aspektami nowych obowiÄ…zÂków. Jak pan z caÅ‚Ä… pewnoÅ›ciÄ… dobrze wie, w systemie Rafy żyje rasa tubylczych czÅ‚ekoksztaÅ‚tnych istot, których wszystkie praktyÂki religijne obracajÄ… siÄ™ wokół legend o dawno zaginionych Sharach. A nowy gubernator jest bardzo sumiennym goÅ›ciem. DoprawÂdy wyjÄ…tkowo sumiennym.
- No, dobrze - odezwaÅ‚ siÄ™ Lando, zastanawiajÄ…c siÄ™, czy anÂtropolog kiedykolwiek zacznie rozdawać karty. - WspominaÅ‚ pan o jakimÅ› skarbie?
Whett zamrugał.
- Ależ tak, rzeczywiÅ›cie wspominaÅ‚em. - W oczach pracowÂnika uczelni zapaliÅ‚y siÄ™ przebiegÅ‚e bÅ‚yski. - Interesuje siÄ™ pan skarÂbami, kapitanie?
Bardziej niż tÄ… grÄ… - pomyÅ›laÅ‚ Lando. - Jaka szkoda, że nie poleciaÅ‚em do systemu DÄ™li. Zapewne kierowaÅ‚em siÄ™ tym, że o wiele Å‚atwiej wylÄ…dować gwiezdnym statkiem na maleÅ„kiej asteroidzie niż na ogromnej planecie. Kiedy tylko ta farsa siÄ™ zaÂkoÅ„czy - bez wzglÄ™du na to, czy mojÄ… wygranÄ…, czy przegranÄ… -polecÄ™ tam, nawet gdyby astronawigacyjne obliczenia miaÅ‚y zaÂjąć mi dwadzieÅ›cia lat.
- Jak wszyscy inni - odparÅ‚ obojÄ™tnym tonem. WyciÄ…gnÄ…Å‚ z kieÂszeni munduru maÅ‚e, niewiele wiÄ™ksze od papierosa cygaro, po czym zapaliÅ‚ je i wypuÅ›ciÅ‚ obÅ‚oczek dymu. Skarb, hmmm? Może, mimo wszystko, jednak dowie siÄ™ tu czegoÅ› ciekawego.
- NiezupeÅ‚nie wszyscy - poprawiÅ‚ go naukowiec, wreszcie zaczynajÄ…c tasować siedemdziesiÄ™ciooÅ›miokartowÄ… taliÄ™. - JeÂżeli chodzi o mnie, moje zainteresowanie nie wykracza poza sprawy natury czysto naukowej. Cóż znaczÄ… dla mnie skarby tego Å›wiata? JednÄ… dla pana, jednÄ… dla pana, jednÄ… dla pani, jedÂnÄ… dla pana, jednÄ… dla mnie. JednÄ… dla pana, jednÄ… dla pana, jednÄ… dla pani...
- No cóż, a zatem przyleciaÅ‚ pan we wÅ‚aÅ›ciwe miejsce! - parÂsknęła rubasznym Å›miechem Vett Fori, siÄ™gajÄ…c po kartÄ™. - Po co pan tu przylatywaÅ‚, skoro nie interesuje siÄ™ pan skarbami tego Å›wiaÂta? O ile pamiÄ™tam, nie zamierzaliÅ›my zatrudniać żadnych antroÂpologów.
Komisarz Phuna zapalił następnego papierosa, po czym, nie kryjąc goryczy w głosie, powiedział:
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Tematy
- Strona pocz±tkowa
- Żeromski Stefan - Wierna rzeka, EBooki, Żeromski Stefan - Wierna rzeka (PDF + ePUB)
- Medeiros Teresa - Wygrana, Ebooki, Teresa Medeiros
- Śpiew kryształu, Ebooki, autorzy, K, Krzepkowski Andrzej, Śpiew kryształu
- [Instrukcja obsługi] Agregat prądotwórczy Honda EM25 i EM30, eBooki, Instrukcje obsługi
- cała książka(7), ebooki-ksiazki
- (Natural Language Processing (Nlp)) - Three Linguistic Uses Of Statistical Nlp(1), EBOOKI PDF, NLP
- [J]Projekt sieci komputerowej, ebooki-komputer
- sztuka wojny. sztuka zarzÄ…dzania full, ebooki
- full(1), Zlotemysli.pl - TYLKO FULL WERSJE!, ebooki
- Carpenter Leonard - Conan - Conan Renegat (Rtf), ebooki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mandragora32.opx.pl